piątek, 22 kwietnia 2016

NOWY PROLOG - DO SPRAWDZENIA


Kiedyś, dawno temu, zabłądziłam. Gdy teraz próbuję sięgnąć pamięcią do chwil, w których to się stało, nie widzę niczego oprócz niejasnych strzępków wspomnień i chaotycznych myśli pochwyconych gdzieś w locie. Nie jestem w stanie odnaleźć odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że zgubiłam ostatnie okruchy szczęścia. Moje pobłądzenie bowiem nie polegało na pomyleniu dróg w wielkim mieście, zgubieniu się w tłumie i znalezieniu się na nieznanej ulicy. Ja, co prawda też byłam wędrowcem, ale zwiedziłam inne szlaki niż pozostali. Starałam się usilnie znaleźć sens tego życia. Coś, co wskazałoby mi moje miejsce na świecie, co utwierdziłoby mnie w tym, że nie przyszłam tutaj na marne. Tak goniłam za tym, żeby znaleźć coś, co ludzie zwykli nazywać szczęściem, że nawet nie zorientowałam się, kiedy zboczyłam z drogi i zaczęłam biec w przeciwnym kierunku.

Wylądowałam w takim miejscu, w samej sobie, że ledwo mogłam uwierzyć w istnienie czegoś tak odrażającego. Życie powiodło mnie do ciemności zamiast do światła, a ja opatuliłam się nią jak kołdrą, pozwalając sobie w niej ugrzęznąć. Szybko uświadomiłam sobie, że szłam po coś, co nie ma szansy przetrwania w obecnym świecie. Może to właśnie oznaczało bycie nastolatkiem? Przekonanie się na własnej skórze, że wszystko co piękne i dobre w tym świecie jest skazane na porażkę. Często się nad tym zastanawiałam, doświadczona boleśnie przez ludzi, którzy albo ze mnie rezygnowali i opuszczali mnie, albo wbijali nóż w plecy i ranili za każdym razem, gdy obdarzałam ich zaufaniem. Na początku doznałam bolesnego zdarzenia z rzeczywistością. Czułam zawód i rozczarowanie. Później zaczęłam tracić wszystko to, co było we mnie dobre, dziecinne i ufne. Straciłam zdolność do dostrzegania w życiu czegoś więcej poza wszechobecnym cierpieniem. Szłam do przodu, czując, że jedyne co robię to zbliżanie się do śmierci, jak każdy. Byłam tego boleśnie świadoma. Nie rozumiałam, po co to wszystko. Po co moje starania i próby skoro i tak wszyscy skończymy w ten sam sposób? Co za różnica czy to stanie się dzisiaj, jutro czy za pięć lat? Wszystko dążyło do zniszczenia.

Nie miałam dokąd uciec z takimi myślami, tymi wszystkimi uczuciami, które tłukły się we mnie i rozsadzały mnie od środka. W końcu doszło do tego, że zniszczyłam samą siebie. Jedyne co miałam to ta wieczna pustka wewnątrz mnie i ciemność, która pochłaniała każdy promień słońca w moim życiu. Nie potrafiłam już zawrócić. Brnęłam coraz bardziej w smutek, tonęłam w nim i nie potrafiłam złapać oddechu. Stałam się jego niewolnicą. To destrukcyjne uczucie wrzynało się pod moją skórę. Nie opuszczało mnie nawet na krok i przysłaniało sobą wszystko inne. Myślałam, że to nie będzie miało końca. Myślałam, że życie nie jest dla wszystkich. Myślałam, że nie pasuję i dlatego powinnam odejść, zostać wymazana, usunięta i zapomniana zupełnie, jak coś, co zawadza i należy się tego pozbyć. Moje życie zostało wyprute z jakiejkolwiek radości i wierzyłam. Żadnej nadziei, wiary i perspektywy na lepsze jutro. Pozbawiłam się tego wszystkiego i zamknęłam w swoim własnym świecie, gdzie nic poza ciemnością nie miało racji bytu.

Śmierć przepełniała moje myśli od rana do wieczora i towarzyszyła mi także w nocy. Pamiętam, jak bolało zastanawianie się, czy świat nie byłby lepszy beze mnie. Prawdopodobnie powinnam była się z tym do kogoś udać, ale ja nie chciałam pomocy, nie chciałam z tego wychodzić. Pragnęłam umrzeć. Byłam zrozpaczona i właśnie wtedy, w kulminacyjnym momencie, gdy znalazłam się nad przepaścią gotowa skoczyć i zaznać nieznanego, całkiem przypadkiem odnalazłam ratunek. Lek w postaci żywego człowieka. Dopóki nie poznałam Caspra, nie wiedziałam, jak bardzo byłam głodna uczuć. Jak podświadomie pragnęłam by ktoś wypełnił tę pustkę we mnie. To on obnażył przede mną te zakamarki w moim umyśle, o których dawno zapomniałam, które pogrzebałam w sobie i nie pozwalałam im przedostać się na powierzchnię. Był nieprawdopodobny. Stał się światłem w mojej ciemności, a tam nigdy wcześniej nie było chociażby bladego promienia. Myślę, że nie spotkaliśmy się przypadkiem, bo Casper nauczył mnie wszystkiego. Śmiechu, który nie był oszustwem, najprawdziwszej radości z życia, ciągłej walki o lepsze jutro, tego, jak kochać i być kochaną. A na końcu uświadomił mi, że nigdy tak naprawdę nie wiedziałam czym jest ból, cierpienie albo strata. Tego nauczył mnie na końcu. To najtrudniejsza lekcja, jaką mi dał, ale przyjęłam ją jak wszystkie inne.
Doświadczyłam jednego jedynego cudu w moim życiu i to właśnie on nim był.

2 komentarze:

  1. wow widzę że powróciłaś do nas :) i bardzo się cieszę z tego powodu bo sądziłam że już tutaj nigdy nic nie dodasz a bardzo chciałabym zobaczyć co mogło wydarzyć się dalej wiec liczę na to że pojawi się dalsza część :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że za dużo osób nie komentuje tego wątku.Po drugie bardzo fajna grafika jest na tym blogu.

    OdpowiedzUsuń