Pamiętaj żeby skomentować, jeśli przeczytasz. Dziękuję <3
Natalie
Na świecie nie istnieją słowa, które chociażby w połowie opisały to, co czuje człowiek, kiedy kochana przez niego osoba umiera. Powiedzenie, że byłam zraniona było niczym w porównaniu z prawdą. Zostałam pozbawiona wszelkich uczuć znanych człowiekowi. Patrzyłam jak choroba pociąga Caspra za sobą na dno i zmusza go do walki o każdą kolejną godzinę. Najgorsza była świadomość, że Casper na moich oczach osuwał się gdzieś daleko w ciemność, a ja nie potrafiłam go złapać. Bezradna. Tak byłam bezradna. Gdybym tylko mogła wzięłabym na siebie jego cierpienie i nawet przez chwilę bym się nie zawahała, a potem oddałabym mu swój ostatni oddech, bicie serca, tętno oraz ciśnienie krwi, aż w końcu umarłabym zamiast niego. Niestety nie pozostało mi nic innego jak tylko być przy nim i troszczyć się o to aby nie bał się zamykać oczu za każdym razem, kiedy zrobi się senny. Noce były jak konfrontacja z przeznaczeniem, przesiąknięte strachem o to, czy dzień, który po niej nastanie przywita również Caspra i cichymi modlitwami, o to żeby śmierć zapomniała o Casprze i go pominęła, aż do dnia naszej wspólnej starości. Chciałam z całego serca nadal mieć nadzieję, że świat nie pozbędzie się kogoś, kto jak nikt inny kocha życie i może dać tak wiele dobrego od siebie dla innych. Chciałam wierzyć, że skoro Casper nie zasłużył sobie na przedwczesną śmierć to tak się nie stanie i czasu będzie miał w nadmiarze, ale to wszystko wydaje się takie fałszywe. Ten pomysł, że dobre rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom i na świecie istnieje magia, oraz że spokojni i sprawiedliwi ludzie to odziedziczą. Jest zbyt dużo dobrych ludzi, którzy cierpią, aby coś takiego było prawdziwe. Zbyt wiele modlitw jest niewysłuchanych. Każdego dnia ignorujemy to, jak całkowicie zepsuty jest ten świat. Powtarzamy sobie „wszystko będzie w porządku”, „będzie z tobą dobrze”. Ale nie jest w porządku. I kiedy to zrozumiesz, nie ma powrotu. Nie ma magii na tym świecie. Przynajmniej dzisiaj.
Lekarze, niczego nie ukrywając, nadal mówili dla mnie w obcym języku. Jeśli w ogóle z nimi rozmawiałam to rozumiałam tylko tyle, że organizm Caspra niebezpiecznie osłabł i zaczął poddawać się nowotworowi zamiast z nim walczyć. Jego układ odpornościowy przestał funkcjonować i pozwolił, żeby Caspra toczył rak. Ciągle podawano mu krew, ale poprawa była krótkotrwała a jeśli Casper dostałby w najbliższym czasie zaraz po transfuzji anemii, lekarze zrezygnowaliby i z tego. Leki nie dawały już takiego efektu, jakiego oczekiwali i zrezygnowano z chemioterapii, bo ona także przestała działać. Wszystko zawodziło. Powiedziano nam, że teraz możemy myśleć jedynie o terapii mającej na celu utrzymanie Caspra jak najdłużej przy życiu. Nasz wspólny świat, który tak zawzięcie budowaliśmy, zaczął się walić na naszych oczach. Padały przed nami ściany wraz z fundamentami. Pragnęliśmy walczyć o szczęście, miłość, nadzieję, życie, a pozostało nam stoczenie bitwy o czas-o to ile go będzie.
***
Szpital już na zawsze będzie przeze mnie najbardziej znienawidzonym miejscem. Tutaj śmierć zaglądała ludziom w oczy i wkradała się pod pościel. Wszystko tam mi o niej przypominało, nawet sam zapach szpitala porównywałam do zapachu śmierci. Chyba tylko Casper nie znosił tego miejsca bardziej niż ja.
- Chciałbym móc wrócić do domu - powiedział, któregoś razu podczas obchodu lekarzy. Podłączony był do kroplówki. Atakowali raka nowym koktajlem złożonym z dwóch cytostatyków i czegoś tam jeszcze, co jak wyliczyli, powinno wyłączyć onkogen w jego nowotworze. - Wiem, że muszę mieć ciągle transfuzje krwi, ale przecież można to robić też w domu. Pozwólcie mi wrócić. Nadal będę starał się utrzymać wyniki krwi na tym samym poziomie..
- Casper - lekarz nie pozwolił mówić mu dalej. Rozmasował sobie palcami miejsce nad nosem, jakby czuł tam ból i spojrzał na przykutego do łóżka Caspra, a zaraz później na mnie. Jego spojrzenie wyrażało skruchę i żal, od razu wiedziałam, że prośba Caspra jest niemożliwa do spełnienia. - Na tym etapie choroby nie jest to możliwe. Nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak poważnie. Ostatnie efekty transfuzji utrzymały się zaledwie przez kilka dni. Potrzebujesz wymagających zabiegów medycznych, których nie będziemy w stanie zapewnić ci w domu. Przykro mi.
- Więc naprawdę jestem przykuty do tego pieprzonego łóżka? - Casper klął pod nosem ściskając mocniej moją dłoń w swojej. Patrzyłam na niego i widziałam jak zaciska szczękę, w taki sposób jakby gryzł coś bardzo twardego a w rzeczywistości gotował się ze złości. - Cholera. Wiedziałem, że kiedy trafię tu następny raz będzie bolało, ale nie, że aż tak. Ból sprawia, że zapominam o wszystkim co było dobre w moim życiu. Chcę wrócić do domu, żeby sobie przypomnieć jak to było naprawdę żyć.
Słowa Caspra łamały mi serce. Z czasem robiło się tylko coraz gorzej. Śmierć przywierała do jego piersi, dusiła go i zajmowała coraz większy obszar jego myśli. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego bólu, ale dla Caspra mogłam wykrwawiać się dzień w dzień, a i tak go kochałam.
- Niestety nie mogę ci tym razem pomóc - lekarz ostatni raz przejechał długopisem po karcie pacjenta i powoli zbierał się do wyjścia. Był cały blady. Wcale mu się nie dziwiłam. Odbieranie komuś nadziei, szczególnie jeśli była to ostatnia rzecz jaka mu pozostała, mogło naprawdę przybić. - Transfuzję miałeś dziś rano więc na razie nie będę was nachodził. Natalie przypilnuj, żeby odpoczął. Najlepiej jeśli się zdrzemnie, a później możecie przyjąć gości - po tych słowach zostawił nas samych w sali.
Dopiero wtedy po wyjściu lekarza odważyłam się spojrzeć na Caspra. Zobaczyłam, że jego oczy robią się szklane i wiedziałam, że najchętniej by się teraz rozpłakał, ale nie zrobił tego. Powstrzymywał się, dusił ten ból w sobie i nie chciał się przyznać do tego, że bardzo cierpi. Miałam wielką ochotę być na niego za to zła, ale nie potrafiłam, chociaż naprawdę wolałam w tamtym momencie, żeby płakał niż żeby sam schodził do ciemnych zakamarków swojej duszy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to przez tą chorobę Casper w pewien sposób zamknął się na mnie. Rak zmusił go do stworzenia wokół siebie pewnego muru, granicy, której nie mogłam pokonać ani ja ani nikt inny. Czasami po prostu był tylko on i ta choroba. Miałam ochotę drzeć i szarpać tą barierę, żeby tylko Casper znów dzielił się ze mną swoimi uczuciami, ale ciemność już go miała a ja byłam bezsilna.
- Chcę mieć całą furę dzieci - powiedział wprawiając mnie w zupełne otępienie. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, co musiało wyglądać bardzo głupio, ale jego słowa tak mnie zdziwiły, że przestałam racjonalnie myśleć.
- C-c-Co? - zająknęłam się.
- Mówię, że będziemy mieli setkę dzieci - zaśmiał się, jak gdyby nigdy nic. Jego oczy błyszczały się z rozbawienia, które u niego wywołało to moje głupie zdezorientowane spojrzenie. Dawno nie widziałam, żeby w jego oczach tańczyły te urocze, figlarne iskierki.
Codziennie szukałam dawnych świateł tańczących w jego tęczówkach, iskier które upewniłyby mnie, że rak nie złamał Caspra, i że on wcale nie uważał walki za z góry przesądzoną. Szukałam ich, ale od jakiegoś czasu było to bezowocne. Ani śladu po iskierkach rozbawienia, które tak kochałam w jego oczach. Nie błyszczały one już tak jak niecały miesiąc temu, właściwie to zupełnie gasły. Wydawało mi się, że siejąca spustoszenie w jego ciele, choroba zgasiła w nim jakąś wewnętrzną lampkę i pochłaniała wszystko w ciemnościach.
***
Szpital już na zawsze będzie przeze mnie najbardziej znienawidzonym miejscem. Tutaj śmierć zaglądała ludziom w oczy i wkradała się pod pościel. Wszystko tam mi o niej przypominało, nawet sam zapach szpitala porównywałam do zapachu śmierci. Chyba tylko Casper nie znosił tego miejsca bardziej niż ja.
- Chciałbym móc wrócić do domu - powiedział, któregoś razu podczas obchodu lekarzy. Podłączony był do kroplówki. Atakowali raka nowym koktajlem złożonym z dwóch cytostatyków i czegoś tam jeszcze, co jak wyliczyli, powinno wyłączyć onkogen w jego nowotworze. - Wiem, że muszę mieć ciągle transfuzje krwi, ale przecież można to robić też w domu. Pozwólcie mi wrócić. Nadal będę starał się utrzymać wyniki krwi na tym samym poziomie..
- Casper - lekarz nie pozwolił mówić mu dalej. Rozmasował sobie palcami miejsce nad nosem, jakby czuł tam ból i spojrzał na przykutego do łóżka Caspra, a zaraz później na mnie. Jego spojrzenie wyrażało skruchę i żal, od razu wiedziałam, że prośba Caspra jest niemożliwa do spełnienia. - Na tym etapie choroby nie jest to możliwe. Nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak poważnie. Ostatnie efekty transfuzji utrzymały się zaledwie przez kilka dni. Potrzebujesz wymagających zabiegów medycznych, których nie będziemy w stanie zapewnić ci w domu. Przykro mi.
- Więc naprawdę jestem przykuty do tego pieprzonego łóżka? - Casper klął pod nosem ściskając mocniej moją dłoń w swojej. Patrzyłam na niego i widziałam jak zaciska szczękę, w taki sposób jakby gryzł coś bardzo twardego a w rzeczywistości gotował się ze złości. - Cholera. Wiedziałem, że kiedy trafię tu następny raz będzie bolało, ale nie, że aż tak. Ból sprawia, że zapominam o wszystkim co było dobre w moim życiu. Chcę wrócić do domu, żeby sobie przypomnieć jak to było naprawdę żyć.
Słowa Caspra łamały mi serce. Z czasem robiło się tylko coraz gorzej. Śmierć przywierała do jego piersi, dusiła go i zajmowała coraz większy obszar jego myśli. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiego bólu, ale dla Caspra mogłam wykrwawiać się dzień w dzień, a i tak go kochałam.
- Niestety nie mogę ci tym razem pomóc - lekarz ostatni raz przejechał długopisem po karcie pacjenta i powoli zbierał się do wyjścia. Był cały blady. Wcale mu się nie dziwiłam. Odbieranie komuś nadziei, szczególnie jeśli była to ostatnia rzecz jaka mu pozostała, mogło naprawdę przybić. - Transfuzję miałeś dziś rano więc na razie nie będę was nachodził. Natalie przypilnuj, żeby odpoczął. Najlepiej jeśli się zdrzemnie, a później możecie przyjąć gości - po tych słowach zostawił nas samych w sali.
Dopiero wtedy po wyjściu lekarza odważyłam się spojrzeć na Caspra. Zobaczyłam, że jego oczy robią się szklane i wiedziałam, że najchętniej by się teraz rozpłakał, ale nie zrobił tego. Powstrzymywał się, dusił ten ból w sobie i nie chciał się przyznać do tego, że bardzo cierpi. Miałam wielką ochotę być na niego za to zła, ale nie potrafiłam, chociaż naprawdę wolałam w tamtym momencie, żeby płakał niż żeby sam schodził do ciemnych zakamarków swojej duszy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to przez tą chorobę Casper w pewien sposób zamknął się na mnie. Rak zmusił go do stworzenia wokół siebie pewnego muru, granicy, której nie mogłam pokonać ani ja ani nikt inny. Czasami po prostu był tylko on i ta choroba. Miałam ochotę drzeć i szarpać tą barierę, żeby tylko Casper znów dzielił się ze mną swoimi uczuciami, ale ciemność już go miała a ja byłam bezsilna.
- Chcę mieć całą furę dzieci - powiedział wprawiając mnie w zupełne otępienie. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, co musiało wyglądać bardzo głupio, ale jego słowa tak mnie zdziwiły, że przestałam racjonalnie myśleć.
- C-c-Co? - zająknęłam się.
- Mówię, że będziemy mieli setkę dzieci - zaśmiał się, jak gdyby nigdy nic. Jego oczy błyszczały się z rozbawienia, które u niego wywołało to moje głupie zdezorientowane spojrzenie. Dawno nie widziałam, żeby w jego oczach tańczyły te urocze, figlarne iskierki.
Codziennie szukałam dawnych świateł tańczących w jego tęczówkach, iskier które upewniłyby mnie, że rak nie złamał Caspra, i że on wcale nie uważał walki za z góry przesądzoną. Szukałam ich, ale od jakiegoś czasu było to bezowocne. Ani śladu po iskierkach rozbawienia, które tak kochałam w jego oczach. Nie błyszczały one już tak jak niecały miesiąc temu, właściwie to zupełnie gasły. Wydawało mi się, że siejąca spustoszenie w jego ciele, choroba zgasiła w nim jakąś wewnętrzną lampkę i pochłaniała wszystko w ciemnościach.
Ale teraz jego oczy znów się śmiały, aż dostałam od tego ciarek na całym ciele.
- Hope jest idealna w każdym najdrobniejszym calu. Jestem spokojny, kiedy pomyślę, że pozostawię po sobie żywy dowód naszej wspólnej miłości, który w dodatku ma kolor twoich oczu. To czasem pozwala mi nie bać się aż tak śmierci, bo wiem, że świat o nas nie zapomni tak długo jak Hope na nim będzie. A jeśli przeżyję to chcę powiększyć naszą rodzinę jeszcze przynajmniej o dwójkę dzieci. Nie. Trójkę.
- Casper też bym tego chciała..
Splotłam palce swoich dłoni i wbiłam w nie wzrok. Casper lubił snuć myśli o naszej wspólnej przyszłości. W pewien niezrozumiały dla mnie sposób to go odprężało, podczas gdy ja czułam jakbym miała w sercu kawałek szkła i ktoś nim tam poruszał przyprawiając mnie o ból na niewyobrażalną skalę. Nie mogłam znieść myśli, że prawdopodobnie nigdy nie będziemy mieli okazji do spełnienia tych marzeń. To po prostu było niesprawiedliwe.
- Wiem, kicia - jego głos stał się zachrypnięty i nie od razu rozumiałam dlaczego, aż łza nie spłynęła mi na rękę. A więc znów płakałam.. Tak bardzo pragnęłam być dla niego silna, ale zazwyczaj nie miałam żadnego wpływu na to, że myśl o utracie go przerażała mnie tak bardzo, że miałam ochotę krzyczeć i wyć z niemal fizycznego bólu. - Płaczesz bo wyobrażasz sobie jak pięknie mógłby wyglądać nasz synek? Pewnie byłby uderzająco słodki i nikt nie mógłby się mu oprzeć, zupełnie jak jego tacie. A później wyrósłby na wielkiego przystojniaka, a każda dziewczyna śniłaby o nim w nocy i myślała bez przerwy w dzień, zupełnie tak jak ty o mnie.
Stłumiony śmiech wyrwał się z mojego gardła, kiedy przecierałam ręką mokre policzki.
- Nie wiem, czy świat jest gotowy na dwóch takich - powiedziałam odzyskując kontrolę nad własnym głosem. Casper uśmiechnął się do mnie i wyciągnął w moją stronę swoją rękę zapraszając mnie żebym usiadła przy nim na łóżku.
- A kogo obchodzi świat, kiedy chodzi o nasze szczęście! - przyciągnął mnie do siebie i ujął moją twarz w obie dłonie. Przez dłuższą chwilę patrzył mi się głęboko w oczy, aż miałam ochotę pływać w tej bezdennej czekoladowej toni jego tęczówek. Chyba nawet nie oddychałam pod wpływem intensywności jego spojrzenia. - Natalie, chciałbym mieć wystarczająco dużo czasu żeby wynagrodzić ci każdą z twoich łez.
- Zacznij od teraz.
- Jak? Jestem przykuty do łózka, jakbyś jeszcze nie zauważyła - jego oczy przygasły tracąc cały swój poprzedni urok.
- To nic. Pocałuj mnie a zapomnę o kilku - odparłam, czując jak coś ściska mnie w klatce piersiowej przez to jak jego spojrzenie przesiąknęło bólem. Jednak na wspomnienie o pocałunku, jakby znów zepchnął na bok tą całą ciemność, która chciała się przez niego przebić i zbliżył swoja twarz do mojej.
- Kocham cię. Nat przy tobie jestem tak szczęśliwy, że czasem aż zapominam oddychać - powiedział z ustami przy moich ustach tak, że przy każdym ze słów ocierały się o siebie i kusiły, obiecując więcej. Przymknęłam powieki czekając na kolejny ruch i wręcz drżałam z oczekiwania.
Złapał moje usta i złączył je ze swoimi. Przyjemny prąd przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa, bo całowanie się z nim ciągle było tak pełne pasji i pożądania jak na początku. To się między nami nigdy nie zmieniało. Działaliśmy na siebie jak dwa magnesy. Przyciągaliśmy się tak intensywnie, że obydwoje się w sobie zatracaliśmy.
Jęknęłam prosto w jego usta, pozytywnie zaskoczona intensywnością pocałunku. Poczułam jak Casper się uśmiecha i zrobiłam to samo. Przyciągnął mnie do siebie zmuszając bym dołączyła do niego na łóżku. Zrobiłam to bez zastanowienia i usiadłam na niego w rozkroku, bo łóżko szpitalne było dość małe i niewygodne. Ujęłam jego twarz w obie dłonie, a on zadrżał z rozkoszy, kiedy wspólnie pogłębialiśmy pocałunek. Kilka chwil później jego ręce błądziły pod moją koszulką, a wszędzie tam gdzie mnie dotykał przechodziły mnie dreszcze i byłam pewna, że mam gęsią skórkę. Casper całował mnie tak, jakby moje usta były powietrzem a on nie mógł oddychać. Dosłownie wszystko we mnie wrzało. Moje całe ciało było świadome bliskości Caspra i miałam wrażenie, że oboje jesteśmy w płomieniach. Przyłożyłam swoje dłonie do jego klatki piersiowej, jedną później zakradłam się pod jego koszulkę dotykając mięśni jego brzucha. Stawałam się żywym ogniem pożądania oraz szaleńczej miłości. Chciałam scałować z niego całe te cierpienie, ból i strach.
Nasze usta się rozłączyły, a my dyszeliśmy ciężko. Klatki piersiowe unosiły nam się szybko, a spojrzenia były pełne żaru. W końcu ponownie zobaczyłam życie tańczące w jego oczach i miałam ochotę krzyczeć z radości. Czekoladowe tęczówki błyszczały małymi iskierkami, za którymi tak bardzo tęskniłam. Nacieszyłam się przez chwile ich widokiem, aż Casper nachylił się do mojej szyi i zaczął mnie tam całować. Króciutkie, mokre pocałunki, które składał na mojej szyi wywołały nową falę obezwładniającej przyjemności. Wplątałam swoje palce w jego włosy i poddawałam się mu będąc ciągle go spragnioną.
Oderwał się ode mnie by ponownie spojrzeć mi w oczy. Moje ręce oplatały go wokół szyi, a on dłonią sięgnął do mojego policzka i zaczął go pieszczotliwie głaskać.
- Boję się Natalie.. - powiedział niskim, zachrypniętym głosem. - Bardzo się boję. O ciebie. Jesteś jak anioł, zbyt delikatna na ból. Przeszłaś wiele w swoim życiu i się kruszysz. Powoli.. Z dnia na dzień coraz bardziej. Od dnia, w którym się spotkaliśmy wierzę w przeznaczenie. Poznaliśmy się, żeby uratować siebie nawzajem. W moim życiu było o wiele więcej ciemności niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Ty mnie uratowałaś, a ja myślałem, że naprawdę udało mi się przegonić smutek z twojego życia, ale teraz znów jest ciebie coraz mniej. Widzę, jak stajesz się coraz słabsza i się boję. Natalie masz wszystko czego potrzebowałem.. Kocham cię. Chcę byś dała radę, jeśli mnie zabraknie. Chcę, żebyś znalazła sobie po mnie nowego faceta, ale takiego którego bym zaakceptował. Ty i twoje szczęście musi być dla niego na pierwszym miejscu, to chyba jest jasne, prawda?
Miał rację mówiąc, że jestem znów krucha jak szkło i każde chociażby najmniejsze pęknięcie jest dla mnie niebezpieczne. Bo prawdą było, że najtrudniejszą rzeczą jaką przychodzi nam przejść w życiu jest pozwolić odejść komuś, kogo się kocha. A ja musiałam się liczyć z tym, że może mnie to czekać i to mnie dobijało.
Jednak nie rozumiałam jak mogło mu przejść przez głowę, że kiedykolwiek ktoś mógłby mi go zastąpić. Wiedziałam, że tak kocha się tylko raz i jeśli nie Casper to nikt inny. Byłam jego z własnego, świadomego wyboru. Tylko jego i bez względu na wszystko tak miało zostać już na zawsze. Oddałam mu swoje serce i nie chciałam nawet słuchać o jakichkolwiek zwrotach. To on był moją miłością i zostanie nią aż do końca moich dni, albo nawet i dłużej jeśli po śmierci istnieje jakieś drugie życie.
- Nie chcę cię zawieść - wyznałam. - Ale ostatnio jest mi coraz ciężej. Nie potrafię już udawać, że wszystko jest w porządku. Casper jesteś miłością mojego życia i jeśli cię stracę, to stracę wszystko. Musisz mi wybaczyć to, że ostatnio ciągle płaczę, ale to wszystko ze strachu, że mnie opuścisz. Naprawdę udało ci się pokonać moje demony, stałeś się moim światłem w ciemności i ją przegoniłeś, ale teraz po prostu nie umiem być tak silna jakbyś tego chciał. A jeśli myślisz, że naprawdę ktoś mógłby mi ciebie zastąpić to jesteś w błędzie. Kocham cię Casper najbardziej na świecie, rozumiesz? Kocham. Ciebie. Zawsze. Ciebie.
Dłoń położył na moim karku i oparł moje czoło o swoje. Zajrzał mi głęboko w oczy, westchnął cicho a potem jego usta drgnęły w delikatnym uśmiechu.
- Ja ciebie też kocham. To się nigdy nie zmieni. Jeśli jest coś po tym życiu to nawet tam będę cię kochał kicia - powiedział zupełnie tak jakby czytał mi w myślach.
- Chcę tylko ciebie - wyszeptałam chcąc jeszcze raz podkreślić to, że jedynie Casper jest i będzie moją miłością już na zawsze.
- Wiem.. - przejechał czubkiem swojego nosa po moim nosie, a ja przymknęłam swoje powieki wsłuchując się w jego słowa. - Masz nie płakać. Masz być silna. Wierze w Ciebie i moja wiara ma nie pójść na marne, rozumiesz? Kocham Cię, masz się uśmiechnąć i tak za każdym razem gdy o mnie pomyślisz. W twoich myślach mam powodować uśmiech a nie smutek, rozumiesz kicia?
Skinęłam tylko głową mrucząc coś, co miało być zgodzeniem się z jego słowami. Nie ufałam swojemu głosowi na tyle by się odezwać, bo w głębi serca miałam świadomość tego, że spełnienie jego próśb będzie bardziej niż trudne, jeśli on naprawdę umrze i mnie zostawi.
- Będziesz musiała być silna dla Hope.. Jeśli mnie zabraknie nie zapominaj, że musisz dla niej żyć i przede wszystkim nie możesz stać w miejscu - po tych słowach zamknął swoje oczy i odpłynął w sen, a ja leżałam przez godziny wtulona w niego.
***
Osiem tygodni. Minęło osiem tygodni od wylądowania Caspra w szpitalu, kiedy lekarz poprosił mnie abym przyszła do jego gabinetu i chwilę z nim porozmawiała. Od razu wiedziałam, że to nie zapowiada niczego dobrego, a z nerwów aż kręciło mi się w głowie i było mi niedobrze.
Do tego czasu Casper przypominał wrak człowieka. Był przerażająco chudy, oczy miał podkrążone mocnymi sińcami i zapadnięte policzki, w dodatku jego twarz co chwile wykrzywiał ból. Apetytu nie miał w ogóle, nie rozmawiał też z nami tak jak wcześniej ograniczał się przeważnie do słuchania.
Tamtego dnia do szpitala zjechali się wszyscy nasi bliscy naraz. Wszyscy zebrani wokół łóżka Caspra opowiadali mu coś, śmiali się albo bawili z nim Hope. Dzień wyglądał najzwyczajniej jak to było możliwe w obecnych warunkach. Casper po raz pierwszy od bardzo dawna wydawał się odzyskiwać siły, co napełniało moje serce przyjemnym ciepłem nadziei, że to wciąż nie jest koniec.
- Idę po coś do picia - powiedziałam. Oczywiście kłamałam. Tak naprawdę szłam na rozmowę z lekarzem Caspra, ale nie chciałam żeby ktokolwiek zaczął panikować tak samo jak ja. Przecież to wcale nie musiało oznaczać niczego niedobrego i tylko niepotrzebnie wprowadziłabym zamieszanie.
- Okay. Przynieś też coś dla mnie - powiedziała Vic, po czym wróciła do psocenia się posadzonej na kolanach Caspra, Hope.
Stanęłam w drzwiach zanim wyszłam i spojrzała na nich wszystkich. Hope zdecydowanie tchnęła życie w to miejsce. Dzięki niej nikt nie rozmawiał o śmierci, pewnie nawet nikt o tym nie myślał. Nawet Casper o tym zapominał przepełniony szczęściem, jakie dawała mu obecność jego księżniczki, oczka w głowie, ukochanej córeczki. Chciałam jak najdokładniej zapamiętać ten obrazek, że nawet kiedy było naprawdę źle wszyscy dawaliśmy sobie radę i potrafiliśmy cieszyć się jak przedtem zanim cały ten koszmar się rozpoczął. Uwieczniałam w swojej głowie dźwięki zmieszanych śmiechów, uśmiechy każdego z przyjaciół i Hope, odgłosy wesołych rozmów i to uczucie, które temu towarzyszyło - uspokajające poczucie, że jeszcze wszystko może się polepszyć i wyjść na prostą.
Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, żeby się nie rozpłakać i zdecydowałam się w końcu odwrócić wzrok i wyjść.
Lekarz czekał na mnie w gabinecie. Siedział za swoim biurkiem z nosem utkwionym w jakieś papiery, ale szybko zdał sobie sprawę z mojej obecności i wskazał mi ręką krzesło zachęcając mnie żebym usiadła. Zrobiłam to bo było mi coraz bardziej słabo, a w dodatku ściany wydawały się niebezpiecznie do mnie zbliżać jakby lada moment miały mnie przygnieść.
- Pani Mathers - zaczął, a ja chyba po raz pierwszy nie byłam zachwycona tym jak te słowa zabrzmiały. - Nadszedł czas, kiedy musimy przygotować się na najgorsze.
Nie. Nie. Nie.
- Musi pani wiedzieć, że rak zaatakował już większość organizmu pani męża nie pozostawiając nam cienia nadziei. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale od teraz w grę wchodzi sztuczne utrzymywanie go przy życiu.
- Ale.. Pan się myli. Casper dzisiaj ma się dobrze. Ma siły na zabawy z Hope, żartuje z przyjaciółmi i... Naprawdę dziś jest z nim dobrze - moje myśli wyglądały jak jeden wielki chaos, tak samo też i moje słowa, które lały się bez sensu z moich ust. - To niemożliwe. Nie.
- Pani Mathers.. Nie jest mi łatwo o tym mówić, szczególnie, że czuję się przywiązany do tej sprawy nie jako lekarz, ale jako człowiek. Chciałbym móc powiedzieć, że dla pani męża jest jeszcze szansa, że możemy ciągle próbować, ale nie mogę. Teraz rzeczywiście ma on lepszy dzień, jednak to się szybko zmieni. A później, niestety, ale Casper umrze. Musiałem to pani powiedzieć..
Nie wiem kiedy zaczęłam płakać, albo krzyczeć. Nie wiem nawet jak znalazłam się w czyichś ramionach i okładałam tego kogoś pięściami waląc w klatkę piersiową.
- Nat - usłyszałam. - Uspokój się! Uspokój!
Haeth.. Poznałam jego głos. To on przyjmował na siebie moje ciosy i trzymał mnie w swoich objęciach jakby wiedział, że jeśli ktoś mnie nie podtrzyma to spadnę w przepaść i się roztrzaskam na tysiące kawałeczków niemożliwych do poskładania.
Zatrzymałam swoje ręce i szlochałam dalej w jego objęciach. Z tyłu głowy ciągle słyszałam dwa słowa "Casper. Umrze.". Chciałam prosić Heatha żeby wyrwał mi serce i je zgniótł bo nie wytrzymam tego bólu, albo żeby zatkał mi uszy abym tamte słowa nie mogły do mnie dotrzeć, żeby wymazał mi pamięć i skłamał, że Casper wyzdrowieje. Ale nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. Zamiast tego płakałam, aż zdarłam sobie gardło.
- Wyszedłem pomóc ci z tym piciem i usłyszałem twój krzyk. Nat, kurwa, uspokój się. Osmarkasz mi całą koszulkę - wzmocnił uścisk, po czym czekał aż mój histeryczny płacz ucichnie. - Znów pobiłem tego lekarza. Koleś nie ma do mnie szczęścia, bo zawsze sprawia, że chcę mu przywalić.
- On.. - słowa nie przechodziły mi przez gardło. Dławiłam się nimi i grzęzły mi w połowie drogi na język.
- Powiedział ci, że Casper umrze.. - Heath powiedział to za mnie, a ja znów zaczęłam wylewać łzy w jego koszulkę. - Każdy z nas to wie Nat. Tylko ty nie chciałaś w to uwierzyć i odpychałaś to od siebie. Kurwa. To mój najlepszy przyjaciel. Jest dla mnie jak brat i co? Mam go teraz stracić tak jak wszystko co było mi drogie w moim życiu? Nie wyobrażam sobie tego tak samo jak ty. Życie bez niego nie będzie już takie samo. Nie chcę widzieć świata w którym go nie ma Nat..
- Heath, ja nie dam rady. Nigdy nie będę gotowa na to żeby odszedł, nawet nie chcę być.
- Tak ja wiem.. Każdemu wydaje się, że umrze kiedy zostaje rozdzielony z ukochaną osobą - zaczął głaskać mnie po głowie, a jego głos brzmiał nienaturalnie jakby przełykał ciężkie łzy. - Wszyscy go tracimy Nat. Nie jesteś sama, okej? Myślę, że teraz po prostu powinniśmy przy nim być. A zaczniemy się zastanawiać na tym, co dalej później dobrze? Otrzyj łzy i kłam dla niego, że o niczym nie wiesz. Nie możesz się teraz zmienić w stosunku do niego bo on to wyczuje. Wszyscy teraz będziemy przy was obojgu.
Czułam jak grunt osuwa mi się spod nóg i byłam pewna, że lada moment, kiedy Heath postanowi mnie puścić, spadnę w ciemną przepaść bo tylko jego uchwyt mnie przed tym powstrzymywał. Dzięki niemu jeszcze stałam na nogach, gdy tak naprawdę miałam ochotę rozpłynąć się w nicość i zapomnieć o tym co usłyszałam, żeby te słowa przestały szarpać moją duszę jak wściekłe i bezlitosne bestie. Myślałam, że nigdy nie skończą mi się łzy a postawienie chociażby jednego kroku graniczyło z cudem. Ciało i umysł odmawiały mi posłuszeństwa pod brzmieniem tamtych słów.
- Natalie.. - Heath znów podjął się próby wyciągania mnie z rozdzierającej rozpaczy. - On też wie, że... Że nie ma zbyt wiele czasu, ale kłamie nam prosto w oczy, że ma się dobrze i że skurwysyn wygra. On to robi dla nas, bo to my jak ostatni egoiści powtarzamy, że ma przeżyć dla nas. Wiem, że gdyby mógł zostałby z nami, ale skoro nie może musimy pozwolić mu odejść.
- Czy ty siebie słyszysz Heath?! - wrzasnęłam bo nie mogłam dalej znieść tego co mówił. - Pozwolić mu odjeść? Jak może przechodzić ci to przez gardło z takim spokojem?! Mój mąż, a twój najlepszy przyjaciel umiera! Kurwa! - znów zaniosłam się płaczem wpatrzona z wyrzutem w ściągniętą twarz Heatha. - Przestań pieprzyć mi to co wszyscy, bo do jasnej cholery, przecież wiesz jak ja się czuję! Ty rozumiesz, a powtarzasz formułki!
- Masz rację - odchrząknął. - To cholernie niesprawiedliwe, że on musi umrzeć. Nie chcę stracić kogoś, kto jest dla mnie jak brat. Mam dość patrzenia na to jak ta choroba robi z nim co chce. Nie znoszę lekarzy za to, że obiecują cuda a na koniec i tak czekają aż on umrze. Nie potrafię znieść myśli, że Casper odejdzie a my tu wszyscy zostaniemy. Rozmawiałem z nim niedawno i mówił mi o tym jak żałuje, że nie zobaczy filmu który wyjdzie w przyszłym roku, że nie zobaczy jak Hope wyrośnie na dużą dziewczynkę, nie ponabija się z Ashley na jej ślubie razem ze mną, że nie pozna pierwszego chłopaka Caitlin, że nie wróci z tobą na Malediwy. Gdyby mógł.. Cholera gdybym mógł, oddałbym mu swój czas.
Tym razem to ja przytuliłam Heatha a nie na odwrót. Jego szczerość pozwoliła mi odzyskać oddech i przynajmniej trochę gruntu pod nogami. Nadal czułam jakby ktoś wyrwał mi serce bez znieczulenia, ale odniosłam też ulgę wiedząc, że jest ktoś kto przeżywa to samo i schodzi razem ze mną na krawędź, skąd widać tylko nieskończoną ciemność. Heath objął mnie mocno przyciskając do siebie i wypuścił ciężko powietrze przez zęby.
- Wracajmy do niego - wyszeptałam.
***
Niedługo po mojej rozmowie z lekarzem Casper rzeczywiście zaczął jeszcze bardziej opadać z sił, tak że nawet halucynacje były częste jak nigdy dotąd. Życie wyparowywało z niego tak, że nie pozostawał już żaden cień nadziei na to, że nie mamy dla siebie wcale tak mało czasu. Każdego dnia patrzyłam na niego tak jakby zaraz miał rozpłynąć się w powietrzu. Nie potrafiłam się pozbyć wiecznego wrażenia, że choćbym dotykała go, widziała i mówiła do niego przez 24 godziny 7 dni w tygodniu, to i tak było mi go ciągle zbyt mało. Jak ktoś kogo kocham całą sobą, oddycham tą miłością, którą do niego czuję, może umierać? Ktoś przy kim odnalazłam swoje miejsce na ziemi i planowałam z nim szczęśliwą przeszłość, mógł mnie opuszczać i do tej przyszłości nie należeć? Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że po tym jak on zniknie coś na świecie będzie mogło jeszcze normalnie funkcjonować. Czy w ogóle po czymś takim jest możliwe, żeby nastąpiło coś więcej niż tylko mrok i głucha cisza? Jedno było pewne - jakkolwiek by to nie wyglądało, nie chcę widzieć świata, w którym nie ma Caspra.
Słońce było zbyt jasne dla jego przygasających oczu, a jednak nie odwrócił wzroku i patrzył na mnie jakbym nie mógł uwierzyć, że naprawdę przy nim byłam.
- Natalie.. - wychrypiał. - Boję się tego, co ma się stać.
Siedziałam na krawędzi jego łóżka z Hope śpiącą na moich kolanach i głaskałam Caspra po policzku. Oczy szczypały mnie od napływających do nich łez. Za każdym razem kiedy myślałam, że nie może być już gorzej okazywało się, że byłam w wielkim błędzie. Usłyszeć strach w jego głosie było bólem na który nie mogłam się przygotować.
- Chcę żyć - powiedział, kiedy ja nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Gardło bolało mnie od powstrzymywania łez i naprawdę mało brakowało, żebym wybuchnęła. - Proszę nie zapomnij o mnie i tęsknij za mną. Hope.. Dopilnuj, żeby Hope obejrzała filmiki.
- Zrobię wszystko - szepnęłam nie ufając swojemu głosowi na tyle by odezwać się głośniej. Casper sięgnął swoją ręką do główki Hope i zaczął głaskać jej włosy, jakby nie mógł nacieszyć się ich dotykiem. - Nieważne ile lat będę bez ciebie, moja miłość się nie wyczerpie i moje serce zawsze będzie należało jedynie do ciebie. A ty się nie bój, bo każdą swoją myślą i biciem serca będę przy tobie, aż do dnia w którym do ciebie dołączę i tam spędzimy całą wieczność razem. Nic mnie nie powstrzyma przed tym, aby cieszyć się tobą przez tysiące lat kiedy już dostaniemy drugą szansę. Rozumiesz?
- Tak. Będę na ciebie czekał, Natalie. Obiecuję, że nie przepuszczę kolejnej szansy i nie zmarnuję jej. Nic nie będzie mnie mogło wtedy z tobą rozdzielić.
- Casper.. Dziękuję za to, że byłeś jedynym najprawdziwszym cudem jakiego doświadczyłam. Nie stałeś z założonymi rękami, kiedy ja wkładałam na siebie kolejną maskę tylko docierałeś do mnie. Przez ciebie czułam się zawsze taka naga, jakbyś mógł zajrzeć do mojej duszy. Złapałeś mnie za rękę i poszedłeś ze mną w ciemność. Nie bałeś się walki z moimi demonami, ty po prostu ją podjąłeś i wygrałeś. Pokazałeś mi, że na tym świecie istnieje jeszcze miłość tak głęboka i całkowita, że człowiek może nawet nią oddychać. Tak długo jak mam cię obok czuję, że mogę pójść na krawędź skoczyć i polecieć, zamiast z hukiem spaść na ziemię i się rozbić. Poskładałeś mnie w jedną całość, ale w taką złożoną z nas obojga. Bez ciebie znów zostanie mnie tylko pół.
Jego ręka sięgnęła do mojego policzka i pogłaskała mnie po nim pieszczotliwie. Złapałam jego dłoń, przytuliłam się do niej a później pocałowałam jej wewnętrzną stronę.
- Mówiłem, że uratowaliśmy siebie nawzajem - usta Caspra drgnęły w prawie niezauważalnym uśmiechu. - Moje całe życie było skomplikowane. W domu miałem wszystko i to w nadmiarze, ale nigdy nie miłość. Mój ojciec mnie bił i poniżał na każdy możliwy sposób. Był pieprzonym tyranem, a matka.. Matka nawet nie skinęła palcem, bo ona kochała hajs. Póki miała pieniądze i nieposzlakowaną opinię wśród tych wszystkich bufonów, czuła się królową życia. Nigdy nawet na myśl jej nie przyszło żeby mi pomóc. Rodzice zgotowali nam piekło na ziemi i nie dziwię się, że Robert uciekł ale jestem zły, że zostawił mnie z nimi.. Pozostawiony sam upadłem na same dno i w nim ugrzązłem na długie lata. Nienawidzę świadomości, że teraz ja zrobię to samo Caitlin. Oni zniszczą ją tak samo jak mnie. Kto ją obroni jeśli nie starszy brat? Nikt - Casper odchrząknął znów zabraniając sobie wylania chociażby jednej łzy. - Moje życie wcale nie było bajką tak jak się wszystkim wydawało, ale kiedy pojawiłaś się w nim ty.. Ty byłaś jak sen. A teraz chcę po prostu zatrzymać ten sen we mnie. Dałaś mi miłość, szczęście, sens życia i dziecko. Jesteś najlepszym, co kiedykolwiek miałem.
Pojedyncza łza spłynęła w dół po moim policzku. Czułam jak jakaś ważna część mnie powoli przestawała istnieć. Zanikała, ponieważ osoba, którą kocham też znikała. Byłam boleśnie świadoma tego, że najciężej jest mieć kogoś w sercu, a nie w ramionach.
Wiesz jak to jest patrzeć na człowieka, który jest dla mnie dosłownie wszystkim i wiedzieć, że niedługo może go zabraknąć? Czy wiesz jak to jest patrzeć na jego uśmiech może ostatni raz? Przytulać się do niego i wdychać jego perfumy, wiedząc, że nadejdzie dzień w którym nie będę mogła go objąć? Słyszeć jego głos, ciepły szept "kocham cię" i śmiech, który wydaje się najlepszym ukojeniem dla mojej biednej duszy i przypominać sobie, że niedługo nie będę mogła go ponownie usłyszeć? Czuć na sobie jego pocałunki i wiedzieć, że nadejdzie czas kiedy jego usta już nigdy nie wylądują na moich? Chciałam zatrzymać go na zawsze, tylko dla siebie.. Nie mogłam.
***
Najgorszy dzień kiedy kogoś kochasz to ten, w którym musisz pozwolić mu odejść.
Był środek nocy, kiedy cała aparatura stojąca obok łóżka Caspra zaczęła przeraźliwie piszczeć wyrywając mnie w brutalny sposób ze snu. Od razu poderwałam się na nogi przez wzbierającą się we mnie panikę. Przemierzyłam te dwa kroki, które dzieliły mnie od Caspra i spojrzałam na urządzenie pokazujące pracę jego serca. Prosta linia. Zobaczyłam długą, ciągnącą się zieloną linię i wiedziałam co to oznacza. Kiedy zaczęłam wykrzykiwać jego imię i zanosić się nieopanowanym płaczem, do sali wbiegło kilku lekarzy i pielęgniarka. Odsunęli mnie od łóżka i zaczęli pokrzykiwać do kogoś żeby mnie zabrał, ale ja nie chciałam tego nawet słuchać. Dzielnie walczyłam o to, żeby zostać przy Casprze i byłam gotowa rozszarpać każdego kto by mi tego zabronił.
On nie może umrzeć. Nie. On musi żyć.
Osobą, która wyprowadziła mnie z sali był Heath. Po raz drugi przyjmował na siebie moje ataki i uciszał mój histeryczny szloch.
- Casper... - wychlipałam w jego koszulkę. - Jego serce przestało bić...
Nie usłyszałam żadnego komentarza, więc płakałam dalej po czym ktoś przejął mnie z ramion Heatha. Chłopak ciężko opadł na krzesło przed salą, oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłonie. Też płakał, a ja znajdywałam się wtedy w objęciach Victorii.
- Nat - szlochała. - Boże tak mi przykro.
Przykro? Dzwoniło mi w uszach od naszych złączonych płaczów. Nie mogłam wypłakać tego bólu. Nic już nie wiedziałam. Czułam się zagubiona. Tak jakbym nie miała już prawa życia bez niego. Sądzę, że gdyby chcieć wyobrazić sobie moje wnętrze w tamtą noc i kolejnego dnia bez niego, ujrzelibyśmy przeraźliwie czarną pustkę, wyżerającą mnie po woli od środka, tak żebym cierpiała jak najdłużej.
Nie wiem jak długo moje łzy moczyły koszulkę Victorii, ale wiem, że płacz ustał, kiedy lekarze wyszli z sali Caspra. Mieli spuszczone głowy, a ich skrępowane ruchy mówiły same za siebie.
- Casper umarł - usłyszałam, a te słowa były jak pocisk wymierzony prosto w moje serce i duszę, która została rozbita na milion maleńkich kawałeczków.
W tamtym momencie czułam tylko i wyłącznie przeszywającą mnie do szpiku kości, lodowatą pustkę. Zupełnie tak, jakbym umarła razem z nim. Moje ciało nawet nie drgnęło, a usta nie poruszały się. Nie szlochałam, po prostu zamilkłam. Nie mogłam, a nawet nie chciałam pogodzić się z tym, że go już nie ma. Dopiero po tej ciszy we mnie, wewnątrz i na zewnątrz, która wydawała się trwać całą wieczność, poczułam, że znów płaczę.
Kiedy nastał dzień, a ja wypłakałam cała wodę ze swojego organizmu Heath odwiózł mnie do domu. Ledwo weszłam i już wstrzymałam oddech. Nie mogłam niczego poczuć. Przez całe swoje życie myślimy, że ból jest najgorszym uczuciem. Nie jest. Jak cokolwiek może być gorsze od tej ciszy wewnątrz mnie?
Nogi tak naprawdę same niosły mnie przez kolejne pokoje, jakby moje ciało nastawiono na tryb "Po prostu idź przed siebie.", kiedy ja czułam jakby nic już we mnie nie pozostało. Wydawało mi się, że nie docierały do mnie wtedy żadne dźwięki, nic nie słyszałam i nic nie widziałam, jakby zupełnie nic do mnie nie docierało. Mój umysł próbował przetworzyć w kółko jedną i tą samą myśl, że zeszłej nocy zmarł ktoś, kogo kochałam najmocniej na świecie.
Widziałam w wejściu jego ulubioną parę butów i kurtkę. A jednak szłam dalej i nadal nic we mnie nie było. Rzuciłam klucze na stół i kątem oka dostrzegłam w salonie na kanapie jego duża bluzę więc zabrałam ją ze sobą. Nagle w uszach zaczynała drażnić mnie przerażająca cisza panująca w każdym miejscu tego domu. Nic dziwnego skoro zostałam właśnie całkiem sama. Nie było słychać naszych śmiechów, naszego ganiania się i moich pisków, jego czułych słów skierowanych tylko do mojego ucha, kiedy w końcu udało mu się mnie złapać. Cisza sprawiała, że oczy zaczynały mnie znów boleć od napływających do nich łez. Zaczęłam bardzo powoli wchodzić po schodach. Moje nogi były nagle okropnie ciężkie. Przypominałam sobie jak Casper wielokrotnie mnie po nich wnosił, kierując się do sypialni.
Tam właśnie szłam - do pokoju w którym tak niedawno przytulałam się do niego przez sen. Ale jeszcze zanim do niego dotarłam minęłam pokój dziecięcy. Nie było w nim Hope, bo podczas pobytu Caspra w szpitalu zajmowała się nią moja mama. Wydawało mi się, że słyszałam odgłosy jego zabaw z nią, choć to było niemożliwe, ale i tak przystanęłam. W pokoju oczywiście było pusto. Na nocnym stoliku leżała książka o Kopciuszku, którą Casper czytał Hope na dobranoc. Potem moje nogi w końcu zaprowadziły mnie do sypialni. Tam dopiero zaczęłam krzyczeć, stłukłam coś, kilka razy uderzyłam w ścianę, by zabić rozrywający ból, płakałam w głos. Padłam na łóżko. Wciągnęłam na siebie jego bluzę, przytuliłam mocno samą siebie, uspakajając się pod wpływem zapachu jego perfum, który został na bluzie, ale płacz nie ustawał. Mimowolnie spojrzałam na swoją dłoń. Ciągle nosiłam na niej obrączkę i postanowiłam nigdy jej nie zdejmować, nawet po tym co się stało. Była tak samo piękna, jak tamten dzień, kiedy złożyliśmy sobie przysięgi - Ślubuję, że będę strzegł naszego związku i ciebie. Obiecuję ci miłość i wierność, w dobrych chwilach i złych, w zdrowiu i chorobie, bez względu na wszystko. Że będę cię chronił, szanował i obdarzał zaufaniem. Dzielił twe radości i smutki i niósł pociechę, gdy będziesz jej potrzebować. Obiecuję, stać na straży twych nadziei i marzeń i zapewniać bezpieczeństwo przy moim boku. Wszystko co należy do mnie, jest teraz twoje. Oddaję ci siebie, swą duszę i miłość, od teraz aż do końca naszych dni.
Tak naprawdę nigdy nie byłam gotowa się z nim pożegnać, choć wiedziałam, że umrze. Kiedy umarł zabrał ze sobą część mnie. Kochałam go najmocniej na świecie i byłam w stanie oddać za niego wszystko, a on zniknął.. Wiedziałam, że to nie była jego wina, ale nie potrafiłam się z tym pogodzić. Czułam, że lada chwila oszaleję z tęsknoty za nim - A to był przecież dopiero początek. Czekała mnie cała masa dni do spędzenia bez niego.
***
Na Pożegnaniu trumna była otwarta, aby każdy według życzenia mógł podejść i ostatni raz spojrzeć na Caspra, bądź nawet uścisnąć jego dłoń i tak jak mówiła sama nazwa - pożegnać się.
Stałam przy trumnie, a za mną Heath, Ashley, Victoria, Julia, Mindy i Erick, którzy nawet nie próbowali powstrzymywać łez. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to taka, że Casper nie byłby zadowolony z tego jak wszyscy bardzo żałośnie wyglądaliśmy - pewnie kazałby nam od razu przestać się mazać i uśmiechnąć się dla niego, bo przecież miał powodować radość w naszych sercach a nie smutek. Trudno jednak było spełnić złożoną mu obietnicę, kiedy wszyscy go widzieliśmy a jednocześnie wiedzieliśmy, że wcale go z nami nie było.
Pogłaskałam jego twarz, która była tak samo znajoma jak obca. Nagle zrozumiałam, że osoba, która leżała w trumnie nie mogła być moim Casprem. Zimne, sztywne ciało bez jakiejkolwiek reakcji na mój dotyk, usta zastygnięte bez żadnych emocji, wcale się nie uśmiechały i te oczy - zamknięte na świat, które nigdy więcej miały już na mnie nie spojrzeć. To była tortura - patrzeć na niego i wiedzieć, że to wcale nie jest zwykły koszmar, że on już nigdy się nie obudzi.
Patrzyłam na niego i wiedziałam, że gdyby była możliwość aby on wrócił, to zrobiłabym wszystko. Niestety zamiast tego mogłam się jedynie pochylić do zimnego ciała, które kiedyś było moim Casprem i wyszeptać:
- Wszystko co robiłam, robiłam dla Ciebie bo we mnie wierzyłeś. Wstawałam z łóżka, walczyłam z demonami swojej przeszłości, uśmiechałam się. Po prostu cieszyłam się z życia. Z tobą czułam się komuś potrzebna i kochana. Teraz jest inaczej. Nie czuję już potrzeby uśmiechania się ani wstawania z łóżka. Jednak robię to. Nadal dla Ciebie. Bo wierzyłeś, że dam radę, a ja nie zrobiłabym nic żeby cię zawieść.
Zero reakcji. Nic.
- Kocham cię Casper. Zawsze będę cię kochać.
Cisza.
***
Jeśli wydawało mi się, że Pożegnanie było żywcem wyjęte z moich sennych koszmarów, to nie przemyślałam dokładnie, jak będę się czuła podczas Pogrzebu.
Tamtego dnia świat wydawał tylko w połowie realny, jakby ziemia wstrzymała oddech, wiatr nie miał odwagi ani nastroju do bawienia się z koronami drzew, ptaki przestały śpiewać, a rośliny pochylały się do dołu jakby były czymś bardzo przybite. Świat stracił swoje barwy i dawny urok. Zastanawiałam się czy już zawsze tak to będzie wyglądać.
- Dziecinko - pani Dorothea przytulała mnie do siebie i cicho popłakiwała. - On bardzo cię kochał. Przeżył z tobą więcej niż nie jeden stary człowiek w całym swoim życiu. Osiągnęliście razem wszystko o czym człowiek może sobie zamarzyć. Byłaś jego najprawdziwszym szczęściem i wiem, że nie chciał nigdy złamać twojego serca.
- Wiem Dorothea - odparłam walcząc z ochotą wypłakania się w jej objęciach. - Ale to tak strasznie boli.. On bez przerwy mi się śni, a kiedy się budzę uświadamiam sobie, że miejsce obok mnie jest puste. Nigdy wcześniej nie czułam się aż tak samotna.. Pustki po nim nie da się niczym zapełnić.
- On nigdy tak naprawdę cię nie zostawił. Teraz istnieje w twoich wspomnieniach, a ja wierzę, że kiedyś jeszcze wszyscy się spotkamy - ucałowała mnie w głowę i potarła moje ramiona na znak, że mnie wspiera. - Bądź silna. Zajmij się Hope. Teraz to dla niej musisz żyć. Naprawdę to wszystko jest takie straszne.. Mam wrażenie jakby pogrzeb Roberta był zaledwie wczoraj, a teraz jestem na pogrzebie Caspra.
Poczułam jak robi mi się sucho w gardle, a w głowie mi się zakręciło. Czy ona właśnie powiedziała, że brat Caspra umarł?
- Chwila.. Casper mówił, że Robert uciekł z domu gdy on był jeszcze małym chłopcem.
Pani Dorothea pokręciła z długim westchnieniem głową. Spojrzała na mnie mglistym wzrokiem i zaczęła tłumaczyć:
- Nie dziecinko. Casper był wtedy jeszcze za mały, żeby cokolwiek zrozumieć i nikt nigdy nie powiedział mu, że jego bart jest chory. Też miał raka i umarł. Matka powiedziała Casprowi prawdę dopiero na kilka dni przed jego śmiercią. A on przez cały ten czas wierzył, że Robert go zostawił.. To było niewłaściwe, ale Mathersowie karmili go tym kłamstwem przez lata.
To było dla mnie za dużo. Skinęłam tylko głową z grzeczności, ale nie mogłam dłużej znieść tej rozmowy. Odeszłam więc i ruszyłam dalej cmentarzem, aż do miejsca, które zostało wybrane dla Caspra. Za mną szli wszyscy znajomi Caspra, nasi wspólni przyjaciele, oczywiście moje siostry, rodzice z Hope, Caitlin ubrana w za dużą koszulkę Caspra z logo zespołu Linkin Park, ale nigdzie nie widziałam państwa Mathersów i poczułam do nich większą nienawiść niż zwykle. Nie pojawili się na pogrzebie własnego syna. Musiałam mocno zacisnąć zęby żeby się nie rozpłakać przez tą rozpacz zmieszaną ze złością.
Gdy tak szłam dogonił mnie Albert. Ostatnia osoba jakiej się spodziewałam. Patrzyłam na niego skołowana i nie rozumiałam jakim cudem nikt jeszcze go stąd nie przegonił. Przecież on i Casper się nienawidzili. Co on tu robił?
- Nat.. - zaczął po tym jak zatrzymał mnie w pół kroku i zmusił bym na niego spojrzała. Jego oczy wyrażały dojmującą skruchę i chyba tylko przez postanowiłam go wysłuchać. - Chcę żebyś wiedziała, że mówiłem wszystkie te złe rzeczy Casprowi tylko dlatego, że nie wierzyłem w to, że on kiedyś naprawdę umrze. Byłem wściekły i zraniony, więc mówiłem, że niby życzę mu śmierci i chcę zająć jego miejsce, gdy tak naprawdę nie wyobrażałem sobie, że kiedyś naprawdę przyjdę na jego pogrzeb. Jest mi źle z tym, że byłem aż takim dupkiem.
- Albert - westchnęłam czując, że nie mam sił wysłuchiwać jego użalania się.
- Nie. Natalie słuchaj.. Bardzo ci współczuję. Tobie i Hope. Nie zasługujecie sobie na to. Casper powinien przy was zostać i dbać o was, ale.. Cholera świat jest taki beznadziejny i niesprawiedliwy. Wiem, że był to ktoś na kogo czekałaś, byłaś dzięki niemu szczęśliwa i wiem też, że nikt nie będzie tak samo dobrym tatą jakim on był dla Hope. Nie chcę próbować zajmować jego miejsca. Chcę tylko żebyś wiedziała, że zawsze jestem gotowy wam jakoś pomóc.
- Dobrze Albert.. Masz rację, że nikt go nie zastąpi. Nie mam teraz siły na takie rozmowy. Daj mi na razie spokój.
- Chciałem tylko przeprosić - powiedział, po czym odszedł ode mnie na bok i pozwolił mi samej iść na przedzie.
Nigdy nie cierpiałam tak jak wtedy gdy zobaczyłam czarną błyszczącą trumnę, zamkniętą z Casprem w środku - martwym Casprem. Kiedy spuszczali ją w wcześniej wykopany dół, wiedziałam, że razem z nim pod ziemią zniknie cały mój świat. Zasypano go i pozwolono wszystkim zebranym złożyć kwiaty na jego grobie, a później mężczyzna z kościoła poprosił mnie o wygłoszenie mowy pożegnalnej.
Zanim się odezwałam, stałam wpatrzona w granitową płytę na której wyryte było jego imię i nazwisko oraz data, w której Ten na górze postanowił mi zabrać największy skarb. Przed płytą leżały wielkie wieńce kwiatów we wszystkich kolorach i pomimo tego, żeby były piękne to miały w sobie coś bardzo przygnębiającego. Gdy oderwałam już od niej wzrok i zwróciłam się do tłumu widziałam wszystko niewyraźnie przez łzy w oczach. Zapadła głucha cisza. Każdy czekał aż zacznę mówić, a ja nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. Po dłuższej chwili usłyszałam jak Hope zaczyna marudzić i robić się niespokojna, po czym zawołała "Tata! Tata!". To wywołało kolejne napady płaczu wśród zgromadzonych, ale ja odnalazłam sobie w końcu siłę by się odezwać.
- To prawda, że są chwile, po których nigdy nie będziemy już tymi, jakimi byliśmy, jest miłość, po której nie ma już żadnej innej, ból, który czyni znośnym każdy następny, pożegnanie, w którym zawarte są wszystkie rozstania. Jednak czuję, że muszę wam przypomnieć o tym, że ci, których kochamy, nigdy tak naprawdę nie umierają, bo miłość jest nieśmiertelna.
Zatrzymałam się na chwilę by spotkać się wzorkiem z każdą osobą przede mną. Patrzyłam w zaczerwienione oczy od płaczu każdego z naszych bliskich i wiedziałam, że muszę wyglądać podobnie. Umęczone twarze po nieprzespanych nocach. Ciekawe czy oni też gdy zamykali oczy widzieli jego uśmiech. Na tą myśl coś ścisnęło mnie w piersi. Casper już nigdy się do mnie nie uśmiechnie. Czym będzie dzień bez jego uśmiechu? Co będzie ogrzewało moje serce i duszę? Czy kiedykolwiek jeszcze poczuję się tak, jak wtedy gdy się uśmiechał? A może już nigdy nie poczuję ciepła i cała zamarznę?
- Miałam depresję - mój głos wdarł się między ciche szlochy i zawodzenia. Wszyscy spojrzeli na mnie w otępieniu jakby zastanawiali się, czy zwariowałam. Pewnie nie tego się spodziewali po mowie pogrzebowej. - To było zanim poznałam Caspra. Nikt z moich przyjaciół o tym nie wiedział. Nie wiedziała o tym nawet moja siostra, ale chciałam odebrać sobie życie.
Jeśli to w ogóle możliwe wszyscy pobledli jeszcze bardziej.
- Potem poznałam Caspra. Był nieprawdopodobny. Stał się światłem w mojej ciemności, a musicie wiedzieć, że tam nigdy wcześniej nie było światła. Myślę, że nie spotkaliśmy się przypadkiem, bo Casper nauczył mnie wszystkiego. Śmiechu, który nie był oszustwem, najprawdziwszej radości z życia, ciągłej walki o lepsze jutro, tego jak kochać i być kochaną. A na końcu uświadomił mi, że nigdy tak naprawdę nie wiedziałam czym jest ból, cierpienie albo strata. Tego nauczył mnie na końcu. To najtrudniejsza lekcja jaką mi dał, ale przyjmuję ją jak wszystkie inne. Wiem, że wam też dał to wszystko dlatego tak jak przyjęliśmy od niego całe dobro i miłość, weźmy na siebie ten ból, który czujemy gdy już odszedł. Zostało nam tylko spełnić jego prośbę. Uśmiechać się za każdym razem gdy o nim pomyślimy.
Na moje ostatnie słowa kilka twarzy wykrzywiło się nieznacznie, ale tak, że mogłam do dostrzec i domyślić się, że nie wierzą iż jest to w ogóle możliwe. Rozumiałam ich lepiej niż im się wydawało. Też nie byłam przekonana, co do tego, czy dam sobie radę z tym wszystkim.
- Rozstania nigdy nie są proste. Są takie dni, gdy Casper jest w każdej godzinie, i takie godziny, gdy jest w każdej minucie. Wciąż jeszcze zdarza mi się zasypiać i budzić się z jego imieniem na ustach. I mimo tego, że jestem świadoma jego nieobecności, i tego, że nie pojawi się nagle tuż przed moimi oczami, to często łapię się na tym, że wypatruję jego twarzy w ulicznym tłumie. Przyszło mi jedynie wierzyć w to, że miał rację mówiąc iż ten ból, kiedyś stanie się do zniesienia. Ale nic nie sprawi, że kiedykolwiek o nim zapomnę i tak właśnie powinno być. Casper zasługuje na to by go pamiętać, ale jednocześnie nie stać przez to w miejscu. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie przez to, że mogłam doświadczyć jego miłości i wiem, że wy wszyscy też jesteście dzięki temu szczęśliwcami. Teraz chyba musimy mu się za to odwdzięczyć i go nie zawieść, chociaż życie z tą pustką, którą po sobie pozostawił wcale nie będzie proste. Do końca swoich dni będę dziękować za ten dar jaki otrzymałam od życia. Casper był przewyższeniem moich nawet największych marzeń. Nie żałuję niczego, żadnej chwili, którą z nim spędziłam ani tego, że pozwoliłam mu zabrać część siebie wraz z jego odejściem. Hope zawsze będzie przypominała mi jak wspaniała miłość mnie spotkała, i że Casper wszystkim nam oddał swoje serce.
Po mimo rozrywającego mnie w środku bólu mówiłam te wszystkie słowa pocieszenia wiedząc, że pogrzeby nie są dla martwych tylko dla żywych, których trzeba wesprzeć w nowej drodze bez tego, kto odszedł. Nie byłam pewna czy kogokolwiek przekonałam bo rana była zbyt świeża, ale Casper chciałby żebym nie pozwoliła im upaść w ślad za nim.
Uklęknęłam przy kwiatach i przejechałam po nich palcami, a na mojej obrączce odbijały się promienie słońca. Moje serce było przepełnione miłością do Caspra i choć to bolało, to nie chciałam z niego zrezygnować, nawet jeśli oznaczało to życie z tym bólem przez wieczność.
Przypomniałam sobie jego słowa wypowiedziane do mnie podczas ślubu : "Kochałem cię. Kocham cię teraz. I będę kochał zawsze."
- Ja też. Ja też Casper - szepnęłam i podniosłam się z klęczek po czym podeszłam do mamy i wzięłam od niej Hope. Mała nie wiedziała dlaczego wszyscy płaczą i co się dzieje, więc wypłakiwała sobie oczka tak jak inni. Przetarłam jej mokre policzki i ucałowałam ją w oba.
Ludzie zaczęli nas mijać obiecując, że niedługo nas odwiedzą a ja tylko kiwałam wszystkim głową będąc ciągle wpatrzona a to w nagrobek, a to w córeczkę. Teraz zostałyśmy we dwie i musiałam być dla niej silna oraz przekazać jej całą miłość Caspra, aby nie zapomniała nigdy, że jej tatuś nie widział świata poza nami obiema. Zostałam sama z małym dzieckiem i to napawało mnie wieloma obawami oraz strachem, ale nie opuszczało mnie wrażenie, że tak naprawdę Casper zawsze będzie nad nami czuwał. Nasza miłość była odtąd jak wiatr. Nie widziałam jej, ale ją czułam.
Stałam bez ruchu przez dłuższą chwilę, aż zobaczyłam, że Heath wracał się do mnie biegnąć i trzymając coś w swojej prawej ręce. Dobiegł do mnie i dał mi kawałek papieru.
- Zapomniałem. Casper napisał do ciebie list w szpitalu. Powinnaś też obejrzeć nagrania.
Zaskoczona przyjęłam od niego tamtą kartkę i od razu rozpoznałam pismo Caspra.
- Weźmiesz ode mnie Hope? - zapytałam.
- Chcesz go teraz przeczytać?
- Później mogę nie mieć odwagi - odparłam, po czym przekazałam mu córeczkę do rąk. Odeszłam od nich na kilka kroków, pozwalając by Hope szczypała po twarzy swojego ulubionego wujka i zaczęłam czytać treść listu.
"Dobrze, a więc tak, piszę do Ciebie już po raz któryś i za każdym razem coś jest nie tak. Nie traktuj tego jak list pożegnalny, bo jeszcze się z Tobą nie żegnam. Po prostu powiem tu wszystko, czego nie miałem odwagi wyznać wcześniej. Podobno po śmierci idziesz tam gdzie wierzyłeś, że pójdziesz. Przez całe życie uważałem, że po śmierci nie ma nic. A teraz? Boję się wylądować w nicości, boję się że kiedy tam trafie odejdę w zapomnienie. Więc zacząłem wierzyć że po śmierci będę chodził i " strzegł " moich bliskich. Będę się nimi opiekował dopóki nie odejdą. A gdy wszyscy na których mi zależy umrą, mogę iść w ta nicość. Natalie...? Boję się, tego co się zaraz wydarzy. Ale jednak pomimo tego obiecuję ci, że będzie dobrze. Pewnie myślisz coś w stylu "nie, nie będzie", ale uwierz mi. Ja do tej pory nie poradziłem sobie ze śmiercią Christiana, czy odejściem Roberta. Nie pogodziłem się z tym, ale pobierałem się. Nie myślę o nich już tak często. Czas zakrył te rany. I choć gdybym chciał mógłbym za każdym razem przywołać tamten ból, to daje radę. I Ty też dasz. Wymagam od Ciebie żebyś żyła, żebyś korzystała ze wszystkiego jak tylko się da. Bo w Ciebie wierzę i Cię kocham. I to się nie zmieni. Jak o mnie pomyślisz masz się uśmiechać, ale szczerze w końcu zawsze chciałem powodować uśmiech na twojej twarzy. Wiem, że łatwo nie będzie, ale w Ciebie wierzę. A ja wierzę tylko w to czego jestem pewien . Ja wiem, że dasz radę. Obudziłem się niedawno i postanowiłem ci to wszystko napisać. Ta noc jest inna niż wszystkie. Była u mnie przed chwilą pielęgniarka, powiedziała mi jak to będzie, gdy będę odchodził. Ale zaraz wyszła.. A ja? Zostałem sam. Nie zniosę tej ciszy wokół. Idę spać chociaż wiem, że jutro nie nadejdzie. Niestety bywa również tak, że nie chce się odejść, ale nie można zostać.
Tak bardzo chciałbym Cię przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Mam nadzieję że wszystko się jakoś kiedyś ułoży. Powodzenia Natalie Mathers, mamo mojej najwspanialszej córeczki Hope, Kochanie.. Kocham Cię, jesteś wszystkim czego potrzebowałem.."
Kilka pojedynczych łez skapnęło na papier. To niesprawiedliwe, że mi Go odebrano. Powinien żyć i zamknąć mnie teraz w swoich ramionach. Ukryć przed tym nowym życiem, którego się bałam i sprawić, że odzyskałam spokój bo wszędzie gdzie był on tam i moje szczęście. Żadna jednak siła na świecie nie potrafiła mi go zwrócić.
Paulinka pisałam Ci już, że jesteś świetną autorką i masz wielki talent, cudownie mi się czytało całe Twoje ff i dziękuję, że to pisałaś, daje dużo do myślenia i mobilizuje do pozytywnego myślenia o życiu i tym co nas czeka. Dziękuję skarbie! :* ♡ ~M
OdpowiedzUsuńCoś wielkiego..
OdpowiedzUsuńPaula, jesteś najlepsza! Naprawdę. Każde słowo było dobrane idealnie haha wiem, że to dziwnie brzmi, ale nigdy nie spotkałam się z czymś tak genialnym. To widać. Serio, widać w każdym zdaniu jak bardzo Ci zależy na tej historii, jak dużo serca w nią włożyłaś i nie waż się pomyśleć, że ktoś tego nie docenia. Nie rozumiem jak ktoś po takim rozdziale, po tej całej historii mógłby choćby pomyśleć, że olałaś sprawę, Nie mieści mi się w głowie takie coś. Jeśli ktokolwiek jest na tyle głupi, że nie widzi jak bardzo kochasz tą opowieść, jak bardzo kochasz to, co robisz to nie potrafię sobie wyobrazić jakbym się zezłościła na taką osobę. Chyba bym ją rozerwała na strzępy i dobrze wiesz, że by tak było, moja bliźniaczko! Koniec tej pięknej i wspaniałej opowieści. Dziękuję Ci, że Twoja książka (bo wiem, że niedługo nią będzie) jest lepsza od Utraty. przynajmniej według mnie :D Dziękuję, że pomimo wszystkiego napisałaś coś tak dobrego. Dziękuję, że zawsze myślałaś o tym żeby nie zawieść czytelników (nawet jeśli są niewdzięczni). Mam wielką nadzieję na następną genialną opowieść i mam nadzieję, że spełnisz każde swoje marzenie. Jestem z Ciebie tak bardzo dumna, że się uśmiecham, serio. Szczerze jestem zadowolona, poprawiłaś mi humor. Będę tęskniła za Casprem, małą Hope, a przede wszystkim za Natalie, ale wiem, że niedługo przeczytam tę opowieść raz jeszcze, a na pierwszej stronie będzie widniał Twój autograf.... Kocham Cię serduszko <3
OdpowiedzUsuńNie mam słów żeby opisać to co czuję pp przeczytaniu tego. Rozryczałam się jak nigdy dotąd. Nadal nie mogę uwierzyć że przygotowałaś takie zakończenie. Tak pięknie ujęłaś to wszystko. Masz tak ogromny talent. Jestem zaszczycona że mogłam czytać coś tak wspaniałego. Dziękuję Ci że mogłam to ff czytać. Bardzo dziękuję <3
OdpowiedzUsuńKocham to
OdpowiedzUsuńIdę, bo się rozryczałam
Teraz Livice, dawniej Ventus i Rina L.
Najgorsze jest to, ze ja nigdy nie mam slow. W dodatku ta rozdzierajaca pustka... Ten ostatni wpis z udzialem mojego ulubionego Caspra. Byl cudowny. Nigdy sie nie poddawal, walczyl i wspieral innych. Kochalam jego milosc do swiąt, to kiedy zwracal sie do Natalie 'kicia', albo bawil sie z mala Hope. Przywiazalam sie do kazdej postaci. W koncu wszyscy mieli cos w sobie. Te magie radosci. Byly tez zle postacie jak rodzice Caspra, ale nie oszukujmy sie. Bez nich MNR nie mialoby tego czegos.
OdpowiedzUsuńNa sama twoja wiadomosc na gg samotna lza wydostala sie spod powieki. Moze to dziwne, ale probowalam sobie wmowic ze to nie koniec. Ze Casper wyzdrowieje, rak przegra, albo ze to wszystko mi sie przysnilo... Ale zawsze tak jest. Cos sie konczy, cos sie zaczyna. Tylko nie moge pojac dlaczego. To bylo idealne. Wszystko sie ulozylo, ale musila sie wplatac ta cholerna choroba.
Przepraszam ze nie bylam na konferencji, ale nie moglam :( mam nadzieje ze dalsze losy Hope beda rownie ciekawe i cudowne. Tym razem bede liczyla na piekne zakonczemie. Trzymaj sie cieplo i pamietaj ze bede to czytac wiele razy , a ta historia na zawsze zapadnie mi w sercu <3 ♥♪♥ Π_Π
~Zaszyta~
o mój boże.. popłakałam się i naprawdę nie mam zamiaru przestać płakać. tak bardzo jestem na ciebie zła, że nie ma happy endu! ale z drugiej strony.. pokazałaś nam w tym opowiadaniu prawdę i to, że nie zawsze wszystko kończy sie szczęśliwie.
OdpowiedzUsuńdziękuję ci za to opowiadanie, jesteś wielka. kocham cię za to, kocham cię za twoją twórczość.. oby tak dalej.
a co do caspera.. kochany casper, niech spoczywa w spokoju.
Powinnaś wiedzieć, że teraz, właśnie w tym momencie płaczę. I to bardzo. Choć wiedziałam, że w magiczny sposób Casper nie wyzdrowieje, to do samego końca wierzyłam, że coś takiego się stanie. Chciałabym zobaczyć go wracającego do domu, uśmiechającego się w ten jego typowy sposób do Natalie, bawiącego się z Hope. A teraz to koniec.
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że ich historia nie ma szczęśliwego zakończenia. Po tym wszystkim co przeszli zasłużyli na to jak nikt inny.
Pomimo smutnego zakończenia to fanfiction zapadnie mi w pamięć, bo opowiada o prawdziwej miłości, której nic nie zniszczy; o walce do samego końca dla wartości, w które wierzymy i dla ludzi, których kochamy. Pewnie jeszcze nie raz je przeczytam.
Dziękuję za tą niesamowitą przygodę, którą mogłam dzięki Tobie przeżyć razem z Casperem i Nat. Dziękuję za dotrwanie do samego końca. Dziękuję za niesamowitą historię.
boże dlaczego nie ma happy endu poryczałam sie. To było za smutne tak bardzo chcialam aby przezyl ale nic dziękuje świetne opowiadanie
OdpowiedzUsuńOdszedł, odszedł z tego świata bo jak niefortunnie napisałam: "Bóg bardzo szybko upomina się o swoje Anioły"
OdpowiedzUsuńCasper jest moim...moim małym odłamkiem poszarpanego serca, ponieważ jego życie rodzinne w połowie przypomina moje. Casper jest moją drogą, której trzymam się mimo wszystko. Casper jest istotą, która żyje...jest. Casper jest inspiracją i motywacją... Jest powodem dla którego moge przenosić góry. Zawsze będzie dla mnie tym najważniejszym bohaterem wszystkich opowiadań. Dziękuję Ci, że podarowałaś mi go w jakiejś części. I obiecuję Ci, że Philip nigdy nie pozwoli by zapomniał o nim świat. Bo jak wspomniałaś, miłość jest nieśmiertelna, odchodząc zabrał część Nat, ale i pozostawił po sobie nie tylko wspomnienia, miłość i Hope, ale i część siebie. To zaszczyt móc czytać to co napisałaś. Dziękuję Ci.
Placze.
OdpowiedzUsuńI pojecia nie mam co ci powiedziec.
Sama dobrze wiesz, ze jestes niesamowita, a ta historia jest jedna z najpiekniejszych jakie znam.
Nie wiem co jeszcze mam ci tu napisac.
Dziekuje ze podjelas sie tego opowiadania, ze tak pieknie je skonczylas.
Jesli kiedykolwiek napiszesz cos jeszcze - prosze daj znac :)
Dziekuje jeszcze raz
Iza
ja pierdole ja rycze, dusze sie lzami, smarkam, wszystko na raz, zabilas mnie dziewczyno:)
OdpowiedzUsuńna samym poczatku nie podejrzewalam, ze tak sie zwiaze z tym opowiadaniem pomyslalam sobie 'no chuj,pewnie takie jak kazde inne,ale ok nudzi mi sie to poczytam' ale z kazdym rozdzialem przywiazywalam sie coraz bardziej i po prostu nie moge sie przyzwyczaic,ze to koniec i na dodatek nie skonczylo sie to dobrze..boze kocham cie pomimo tego jak zlamalas mi w tym rodziale serce..pisz dalej, masz talent wiec powinnas pisc dalej, a moze w przyszlosci napiszesz jakas dobra ksiazke. zycze ci z tego calego serca, od razu chce wiedziec jak sie nazywa i od razu ja kupie,serio. DZIEKUJE CI BARDZO ZE TO PISALAS I ZYCZE CI POWODZENIA W PISANIU INNYCH HISTORII:)
Nie umiem wyrazić słowami tego co czuje więc powiem tylko jedno KOCHAM to opowiadanie i nigdy o nim nie zapomne dało m i ono dużo domyślenia.Masz talent naprawdę mam nadzieje kiedyś będe mogła jakieś twoje dzieło przeczytać wydaniu książki i pomyśleć o tym że w jakimś stopniu byłam z tobą podczas tworzenia tego.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje do szybkiego zobaczeni
Pozdrawiam <3
Weny weny i jeszcze raz weny życzę :*
Mam kolejną nadzieje że mój komentarz jest choć trochę zrozumiały
Zazwyczaj rycze tylko na filmach ale jak to czytam to nie mogę powstrzymać łez ściskających po policzkach. Ta historia pozwoliła mi zrozumieć jak dużo w naszym życiu potrafi zmienić druga osoba. Kiedy czytałam twoje opowiadanie chciałam mieć takiego Caspra dla siebie. Chce ci podziękować za twój czas i wkład w to opowiadanie. Mam nadzieje że jeszcze przeczytam historię twojego autorstwa.
OdpowiedzUsuńNie wierze że on odszedł. :c on ma wrócić!!! nigdy nie zapomne tego co tutaj napisałaś. To jeden z najlepszych blogów, inny od reszty. Zrobiłas kawał dobrej roboty, a Natalie i Casper zostaną w moim sercu na zawsze. ♥
OdpowiedzUsuńJa pierdole! Znów płaczę, nie ja wyje. Zabiłaś mnie. Naprawdę. Nie wybacze ci tego, że go zabiłaś. To opowiadanie dało mi wiele do myślenia. DZIĘKUJĘ! W życiu nie czytałam czegoś tak dobrego i życiu tyle nie płakałam. Boli mnie głowa od płaczu i od wyobraźnia sobie co czuła Natalie. Kocham to opowiadanie, ale nie wiem czy będę w stanie do niego wrócić. Masz wielki talent, więc go nie zmarnuj. Pisz dalej, ale błagam nie zabijaj już nikogo, bo ja tego nie przeżyję. Dziękuję, że mogłam kiedykolwiek przeczytać coś takiego i nauczyć się czegoś. Dziękuję że uświadomiłam mi tyle ważnych rzeczy. Dziękuję za to, że mogłam poznać historię tak wspaniałych ludzi jak Casper i Nat. Kocham ich, ciebie, a przede wszystkim życie. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńNigdy, powtarzam nigdy się tak nie osmarkałam. Płacze przez jakieś 10 minut i nie mogę sie uspokoić. Obsmarkałam (hehe) całą poduszke i wykorzystałam paczke chusteczek. Przez kilka ostatnich dni specjalnie nie wchodziłam na twojego bloga, bo bałam sie, że to już koniec.. Nigdy przedtem jakoś specjalnie nie zagłębiałam się w sens mojego rozumienia twojego ff, ale gdy nadszedł koniec, skłoniłam się do refleksji na ten temat ( o Boże, ale słownictwo, zaczynam sie uczyć ;) ). Podczas czytania 35 rozdziału zrozumiałam, jakim cennym darem jest życie i jak łatwo można je stracić. Losy Casper'a i Natalie chyba już zawsze będę sobie przypominać kiedy złapię doła i będzie mi źle. Pomyślę wtedy, że nie warto się smucić, bo na to jeszcze przyjdzie czas, że życie jest zbyt piękny i kruche, by chcieć się go pozbyć. Twoje fanfiction jest niesamowite, wiele mnie nauczyło i myślę, że powinnaś napisać książkę:) Chciałam ci również z całego setca podziękować za stworzenie MNR. Dziękuję za uświadomienie mi wielu istotnych rzeczy... kocham cię <3 chyba stałam sie strasznie ckliwa, omg jakie ja mam słownictwo, mama będzie dumna:")
OdpowiedzUsuńBrak mi słów nie potrafie pisać bo ręce mi się trzęsą nie wiem co powiedziec wiem tylko jedno że jesteś niesamowita pisarką twoje opowiadanie to bardzo piękna a zarazem smutna historia nigdy jej nie zapomnie chyba nie bęðe w stanie tego jeszcze raz przeczytac. Mam nadzieje że napiszesz jeszcze kiedyś jakieś opowiadanie tylko teraz z Happy Endem bo kolejnej śmierci bohatera nie przezyje. Nat i Casper na zawsze pozostaną w moim sercu Dziękuje ci z całego serca za napisanie tak niesamowitego opowiadania.
OdpowiedzUsuńNigdy nie płakałam aż tak bardzo na żadnym opowiadaniu czy książce jak na tym rozdziale. Żadko się wzruszam, a teraz rycze przez dobre pół godziny.
OdpowiedzUsuńBoże kocham to opowiadanie. Jesteś wspaniała ��
Rzadko*
Usuńhttp://nicnieznaczacywsieci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZajrzysz? Dopiero próbuję swoich sił w pisaniu :)
Brak mi słów. To opowiadanie jest czymś więcej, Wszystkie emocje można odczuć na własnej skórze. Ból Natalie jest moim bólem. Opowiadanie mówi o wierze, jaką przekazał nam Casper. Mimo wielu przeciwności losu walczył do końca. Nie poddawał się dla osób, które kochał. To opowiadanie powinien przeczytać każdy człowiek. Jest jednym z tych, które ujmują za serce i zostają w pamięci. Dziękuję, że to pisałaś.
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać tego bloga wczoraj i brak mi słów, więc powiem krótko, ryczę jak głupia i jest to jedno z najlepszych i najpiękniejszych ff jakie czytałam 😢
OdpowiedzUsuńChciałabym, żebyś wiedziała, że przeczytałam w moim kilkunastoletnim życiu kilkaset książek. Płakałam tylko na kilku. Pisząc "płakałam" mam na myśli łzę albo kilka. Ryczałam tylko na dwóch. Pierwszą z nich była "Wierna", czyli 3. część trylogii "Niezgodna". Drugą była jak się pewnie domyślasz "Miłość nas rozdzieli". Mimo błędów językowych, ortograficznych i interpunkcyjnych, które niestety się zdarzały, czytało mi się bardzo dobrze. Nie komentowałam pod rozdziałami, ponieważ książka była już skończona, a ja chciałam po prostu czytać dalszą cześć. Moim zdaniem powinnaś dać tą historię do jakiegoś wydawnictwa, aby specjaliści zajęli się poprawą błędów, odpowiednią oprawą i promocją książki. Zasługuje ona na wiele więcej czytelników niż zapewnia ci ten blog. Dziękuję za mile spędzone kilka godzin na czytaniu. Rób dalej to co robisz, ale przy następnej powieści liczę na happy end. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam na jednym wdechu całe opowiadanie i płacze jak nawiedzona. To takie niesprawiedliwe :( Za to Ty - masz naprawde talent. Pisz dalej, bo cudnie ci to wychodzi
OdpowiedzUsuńMoja cała pościel jest mokra od łez a oczy mam tak spuchnięte jakby mnie pszczoły urządliły. Ja naprawdę nie wiem co mogę napisać, ale ten blog naprawdę mną wstrząsnął.
OdpowiedzUsuńNiesamowite...
OdpowiedzUsuńAż brak mi słów...
~~~~~~~~~~~~
Zapraszam do mojego bloga z opowiadaniami:
http://waytofrance.blogspot.com
Ryczę, ryczę, ryczę... I jeszcze raz: ryczę.
OdpowiedzUsuńDopóki nie zaczęłam czytać tego rozdziału myślałam, że miłość wygra. Miłość zawsze wygrywa. Myślałam, że teraz też tak będzie. Że Casper będzie miał to, czego najbardziej chciał. Że Natalie nadal będzie miała go teraz i zawsze. A tu co? Miłość wygrała, ale on umarł. Chociaż nie do końca, ale go już nie było. Nie wiem, czy mam się dziwić, że wyszło inaczej niż sądziłam, czy być zrozpaczona, że tak się to skończyło.
Nie jest to spowodowane tym opowiadaniem, tylko nim umocnione. Mam ochotę umrzeć jeszcze bardziej niż pół godziny temu. Po prostu zniknąć jak Casper. Życie i świat jest za wielkim gównem, by dało się radę przetrwać. Tego nie da się zrobić. W życiu nie da się żyć ani tym wszystkim, ani światem, ani życiem.
Dziękuję, że stworzyłaś ten fikcyjny, ale rzeczywisty świat.
Hej :)
OdpowiedzUsuńMam zaszczyt nominować Cię do Liebster Blog Award :)
Szczegóły znajdziesz u mnie: http://zsensemibezsensu.blogspot.com/2015/08/liebster-blog-award.html
Zostałaś nominowana do Liebster Award więcej informacji u mnie ;D
OdpowiedzUsuńWarto przeczytać, rewelacyjny tekst ! jako jednostka płci męskiej polecam, ale też zapraszam do siebie ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Zapraszasz do siebie, ale nie bardzo wiem gdzie... Jakiś link?
UsuńNigdy nie komentuje opowiadań, ale tym razem nie mogę tego nie zrobić. Muszą przyznać, że nigdy dotąd żadne opowiadanie (a przeczytałam ich setki) ani książka tak bardzo mną nie wstrząsnęły i nie skłoniły do przemyśleń na temat życia. Nie przypominam sobie kiedy tak bardzo płakałam, być może nigdy, ale ostatnie rozdziały doprowadziły mnie do zawrotów głowy i uczucia bolącego serca, oczywiście mnóstwa zużytych chusteczek również. Nie mam słów by opisać jak bardzo pokochałam to opowiadanie, masz ogromny talent i chętnie przeczytam twoje kolejne prace o ile oczywiście powstaną. Przeczytałam to opowiadanie w dwa dni, skończyłam poprzedniej nocy a nadal nie mogę przestać o nim myśleć ani pozbyć się tego uczucia przybicia i pustki, to jest naprawdę czymś niesamowitym. Chętnie przeczytałabym to opowiadanie jeszcze raz, jednak nie wiem czy dam radę przebrnąć przez to po raz kolejny i znieść tyle bólu, może kiedyś, w przyszłości jeszcze się odważę, mam nadzieję że nie usuniesz tego bloga. Nawet nie wiem czy to co piszę ma jakiś sens, chcę ci pogratulować tak wspaniałego dzieła. Bardzo zżyłam się z bohaterami, mimo że wiem że to wymyślone postaci, nie mogę pogodzić się ze śmiercią Caspra. To przykre że ludzie którzy zasługują na długie szczęśliwe życie odchodzą tak młodo. Chyba teraz zaczną bardziej doceniać życie, cieszyć się nim, Chcę jeszcze podziękować że podzieliłaś się czymś tak pięknym ze światem, jestem niesamowicie szczęśliwa że trafiłam na to właśnie opowiadanie. Wow, ale się rozpisałam, mam nadzieję że nie zanudziłam cię na śmierć. Pozdrawiam cię serdecznie, jeszcze raz gratuluję i dziękuję za tę historię. :)
OdpowiedzUsuńM.
Czytałam to równy tydzień, chodząc do szkoły, ucząc się i próbując żyć własnym życiem. Niestety, myślałam ciągle o tym co czytałam, żyłam tym. Tak bardzo tym żyłam, bo byłam w długiej ciężkiej depresji kiedyś. I chciałam, zebym i ja odnalazła taką osobę. Przez ten tydzień moje życie się zmieniło. Codziennie płaczę z braku czegoś. Moja wina. Historia przekazuje tyle emocji, tyle uczuć. Jesteś niesamowita. Nie zmarnuj tego, kształc się. Chciałabym przeczytać wydana przez Ciebie książkę w przyszłości :) :*
OdpowiedzUsuńNiesamowite!
OdpowiedzUsuńSzkoda ze umarl. Piekna historia, ale uwazam ze moglas troszke go jeszcze potrzymac, czytelnicy lubia zwrot akcji. Pieknie piszesz, pisz dalej:)
OdpowiedzUsuńNiesamowita historia! aż brak mi słów ;o
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie;
http://tylkotrzebatozrozumiec.blogspot.com/
Cytat ze Szkoły Uczuć <3
OdpowiedzUsuńCudowna historia ! <3
OdpowiedzUsuń~~~~
Zapraszam do mnie,dopiero zaczynam ;)
http://z-zycia-singielki.blogspot.com/?m=1
Nie ocenię, bo nie dałam rady przeczytać. Mogłabyś dać jasne tło do tekstu? to bardzo ważne. I wrócę za kilka dni, bo widzę, że komentarze pozytywne ;d
OdpowiedzUsuńW takim razie zapraszam na wattpad :*
UsuńAlbo po prostu na telefonie w blogspocie czytaj. Jasne tło, większe literki. Ja nie zmienię wersji komputerowej bo ktoś musiałby robić mi od nowa szablon.. :(
UsuńPierwszy raz piszę komentarz, a odwaliłaś świetną robotę! Masz talent dziewczyno ❤ Opowiadanie przegenialne! Życzę powodzenia do do książki! Jeszcze raz cudowne ❤
OdpowiedzUsuńDo tego opowiadania tak bardzo pasuje mi tytuł "Love will remember" ❤
Za każdym razem, kiedy czytam ten rozdział, płaczę jak głupia.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy to jest wpis według mnie. Ja wszedłem na ten blog z polecenia kolegi.
OdpowiedzUsuń