niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 23

Pamiętaj, żeby skomentować jeśli przeczytasz. Dziękuję :*


Dzień był wyjątkowo ładny. Olbrzymie słońce zawisło nad miastem i skąpało je w przyjemnych dla oka złocistych odcieniach. Jego promienie odbijały się od masywnych konstrukcji budynków, które przez całą wysokość zamiast ścian miały wstawione wielkie szyby. Nie było wcale wielkiego upału, a tylko przyjemnie ciepło. Chociaż pewnie gdyby nie chłodniejszy wiatr koszulka już dawno przykleiła by się do mnie jak druga skóra. Jestem pewna, że każdy zachwycił się tak sprzyjającą pogodą. Każdy oprócz mnie szczerze powiedziawszy. Ja pod tym bezchmurnym, idealnym niebem czułam się jak żałosna chmura deszczowa, która tułała się bez sił, wygnana z raju, pozbawiana przywileju ogrzania serca przez promienie najjaśniejszej z gwiazd. Czułam lód w sercu i z trudem stawiałam kroki. Dom opuściłam z myślą, że pora skończyć z duszeniem w sobie smutku i wrócić w końcu do świata, ale już chyba gdzieś przy czwartym kroku straciłam chęć stawiania czoła któremukolwiek z moich demonów. Tak to już ze mną było, że po długich dniach spędzonych we własnym pokoju, odizolowana od życia poza nim i przebywająca jedynie z duszącym przygnębieniem, zaczynałam myśleć naiwnie, że mogę to zmienić. A kiedy przychodziło mi do próby odzyskania zdrowych zmysłów traciłam wiarę zbyt szybko i łatwo. Co ja sobie do cholery myślałam? Że po latach siedzenia z założonymi rękoma teraz nagle mam w sobie dość siły i odwagi, żeby zmienić swój punkt widzenia? Nic z tego. Nadal widziałam więcej szarości niż światła. Nie mogłam odzyskać spokoju i czułam jak smutek ze strachem wiercą mi dziurę w brzuchu. Nadal byłam zranioną i zagubioną dziewczyną. Prawda była nawet bardziej przerażająca. Ja po prostu tak bardzo przyzwyczaiłam się, że w moim świecie ciągle pada deszcz, że bałam się zasmakować chociażby odrobiny nieba. Wygląda na to, że człowiek potrafi przystosować się do piekła na tyle, że uważa je za przyjemne i bezpieczne miejsce.

Szłam na spotkanie z Julia'e i myślałam sobie o tym jak głupia byłam, że przez chwilę naprawdę wydawało mi się, że wyjdę życiu na przeciw i wezmę je w swoje ręce. Nie było mowy, że poradzę sobie z powiedzeniu rodzicom o ciąży. Brak mi odwagi i boję się, że wyrzucą mnie z domu mówiąc, że sama jestem sobie winna i nie chcą mieć puszczalskiej córki. Byłam przecież i tak wystarczającym problemem w ich życiu.

Diabłem żyjącym pod ich dachem - pomyślałam przypominając sobie słowa ojca.

No i jak do kurwy zamierzam powiedzieć o tym nawet Casprowi? Dorzucę tylko kolejny powód do zmartwień. Jakby jeszcze nie dość wystarczająco przerażała nas myśl o jego śmierci. Nie musiał wcale umierać, bo chemioterapia przecież mogła przynieś dobre skutki i Casper mógł wygrać z chorobą, ale najczęściej w naszych rozmowach przewijał się temat rozstania. Nie chciałam znać świata, w którym go nie ma i wiedziałam, że on nie chce mnie opuszczać. Przerażała go wizja, że za jakiś czas może zniknąć i nic już po nim nie zostanie. Nie wierzył, że cokolwiek jest po śmierci. A teraz okazuje się, że będziemy mieli dziecko i nie wiadomo nawet czy Casper dożyje dnia, w którym przyjdzie na świat. Wiem, że będzie się obwiniał za to, że prawdopodobnie zostawi mnie z tym samą. Ja zresztą jestem autentycznie przerażona myślą, że będę musiała wychowywać takiego małego człowieka zupełnie sama. Przecież będę najgorszą matką na świecie z depresją i każdą najgorszą cechą, którą odziedziczyłam po ojcu. Tak strasznie bałam się, że mogę popełnić te same błędy co moi rodzice. Mogło się przecież okazać, że niczym się od nich nie różnię przecież tak mnie wychowali. 

Mój świat stawał na głowie. Jakimś sposobem rozpętało się żywe tornado problemów. Przez to wszystko miałam ochotę zostać sama, ale tak naprawdę sama żeby te dziecko zniknęło. Chciałam zapalić i to nie papierosa, nie dwa tylko dwie paczki. Marzyłam o tym, żeby się upić tak, że zapomniałabym o tym, że cokolwiek mnie boli. Zrobić cokolwiek, żeby przez jakiś czas nie być człowiekiem a tylko jego wrakiem, który niczym się nie przejmuje. Niestety nie było o tym mowy. Musiałam wziąć na siebie odpowiedzialność za życie, które się we mnie rozwija.

Złapałam się na tym, że po raz pierwszy dotykam się po brzuchu. Robił się powoli twardy. To było naprawdę dziwne uczucie. Dotknąć czegoś co należało do mnie, a jest mi jednocześnie tak bardzo obce i niewiarygodne. Brzuch niedługo urośnie i będzie widoczny. Nie uda mi się go ukryć przed rodzicami, znajomymi i ludźmi ze szkoły. Cała masa osób z pewnością będzie się ze mnie nabijać, wytkać mnie palcami i plotkować na mój temat. Stanę się pośmiewiskiem, a w dodatku rodzice najpewniej się mnie wyrzekną. 

Przejechałam ręką wzdłuż brzucha.
Prawdopodobnie moje życie legnie w gruzach i będzie tak źle jak jeszcze nigdy nie było, ale chcę je urodzić. Jeśli Casper nie przeżyje chcę, żeby na świecie został najpiękniejszy z możliwych, dowód naszej wspólnej miłości. Tak długo jak nasze dziecko będzie stawiało kroki po tej ziemi świat nie zapomni o Casprze i mnie razem. O tym jak bardzo piękne i prawdziwe uczucie połączyło nas ze sobą. Dziewczynę z problemami emocjonalnymi i chłopaka, który uczył ją kochać życie.

Niestety, życie i ja nigdy nie przypadniemy sobie do gustu. Tylko pieprzony psychopata z przerażającym poczuciem humoru nas ze sobą skrzyżował.

***

Spojrzałam przez okno do wnętrza przytulnej kawiarni, która swego czasu stała się moim ulubionym miejscem na spotkania z Julią, kiedy było trzeba o czymś porozmawiać. Moja najlepsza przyjaciółka miała to do siebie, że bardzo rzadko a właściwie tylko w wyjątkowych sytuacjach zachowywała powagę. I tylko wtedy można było pokazać się z nią w tak spokojnym miejscu jak kawiarnia.

Zaczęłam machać mi już od wejścia. Wzięłam głęboki wdech po czym wypuściłam powietrze z płuc i powtarzałam sobie jak mantrę "Spokojnie. Udawaj dobry humor na tyle ile to możliwe". Zepchnęłam w najciemniejsze odmęty mojego umysłu myśli, które zawracały mi głowę w drodze do tego miejsca by przypomnieć sobie o nich dopiero na osobności.


- Hej - powiedziała gdy usiadłam na krześle przy stoliku na przeciwko niej. Mieszała łyżeczką w dużym jak na filiżankę kubku i uśmiechała się do mnie szeroko. Chyba tylko Julia w całym tym bałaganie, który mnie otaczał nie zmieniła się ani trochę. Nieważne co się działo ona nigdy nie straciła głowy i z wszystkim starałam mi się pomóc nie robiąc z niczego końca świata. 

A przecież to był koniec świata.

- Cześć - uśmiechnęłam się do niej całkowicie szczerze bo uspokoiła mnie myśl, że Julia nie dostaje histerii w przeciwieństwie do mnie a tego właśnie potrzebowałam. Spojrzałam na kubek przede mną i zaciągnęłam się zapachem najsłodszej kawy w mieście, która była jedną wielką bombą kaloryczną. Podwójny cukier, bita śmietana, czekolada i karmel. 

Rozkoszując się zapachem poczułam się przyjemnie normalnie. Ta kawa, Julia i kawiarnia należały do jednych z niewielu rzeczy, które w moim życiu wprowadzały uczucie błogości.

- W tych trudnych czasach trzeba przypominać sobie jak najczęściej o tym, że istnieje właśnie ta kawa, Nat. Życie od razu jest piękniejsze, co? - upiła drobnego łyka brudząc sobie przy tym okolice ust. Oblizała swoją górną wargę, po czym na jej twarzy zawitał kolejny szeroki uśmiech. 

- O tak. Od razu mi lepiej - również pociągnęłam jednego łyka brudząc się nawet bardziej niż ona bitą śmietaną i karmelem. Fala słodkości i całej masy kalorii uderzyła do moich kubków smakowych przyprawiając je o niesłychaną rozkosz.

- Jak się czuje Casper? Minęło już trochę od pogrzebu - widziałam na jej twarzy skrępowanie, gdy o to pytała. Jakby bała się o co może zapytać, a o co nie. Wiedziałam, że to minie bo początki takich rozmów zawsze sprawiały jej niemałe trudności. 

- Nawet nie mam pojęcia. Po pogrzebie nie chciał się z nikim widzieć, a nawet rozmawiać. Siedział tylko w swoim pokoju i nie było z nim żadnego kontaktu. W szpitalu u niego też jeszcze nie byłam. Z tego co mówiła mi Ashley wiem, że ją wywalił nawet stamtąd.

- A ty nawet nie próbowałaś go odwiedzić? - zapytała i ponownie napiła się kawy, ja zrobiłam to samo zanim cokolwiek odpowiedziałam.


- Nie. Chyba nie zniosłabym tego, gdyby mnie też wyrzucił. Postanowiłam dać mu jeszcze trochę ochłonąć a ja sama też musiałam się zastanowić na tematem - odchrząknęłam - no wiesz. 

Julia rozumiała. Nawet jej wzrok z moich oczu powędrował niżej na brzuch. Oczywiście, że chodziło o dziecko.

- Więc on nadal nie wie, że będzie tatą - cmoknęła ustami, pokręciła głową i wzięła większego łyka kawy. - Nat, ja też o tym dużo myślałam. Moja najlepsza przyjaciółka jest w ciąży.. Najpierw, jak to ja, skupiłam się na tym, że będę ciocią i ci pomogę. Ale coraz częściej zaczął mnie męczyć temat Caspr'a. Natalie.. Mam nadzieję, że to się nie stanie, ale co jeśli on umrze? Co ty wtedy zrobisz?

- Nie mam pojęcia i boję się tego jak cholera. Nie wspominając już o tym, że rodzice też nic nie wiedzą. Oni nawet nie mają pojęcia, że Casper jest chory. Jak ja niby mam wychować w tym wieku dziecko i to sama?

- Sama nie będziesz na pewno Nat. Ja ci pomogę, Vic, ta cała Ashley i - skrzywiła się jakby dostała policzkiem w twarz. Dobrze wiedziałam, że pomyślała o Albercie. To było kiedyś takie naturalne, że był przy nas w każdej nawet najbardziej zagmatwanej sytuacji. Niestety po tamtym co się stało jesteśmy raczej wrogami niżeli najlepszymi przyjaciółmi.


- Dobrze wy mi pomożecie, ale ja nie mogłam sobie poradzić z myślą, że Casper może odejść jeszcze na długo przed tym jak dowiedziałam się o tym dziecku. Julia ja naprawdę go kocham i nie chcę widzieć świata, w którym go nie ma.

Przyjaciółka złapała moją dłoń, przykryła swoją i zaczęła głaskać ją kciukiem. Starała się mnie uspokoić, a ja byłam jej naprawdę wdzięczna chociaż to wcale nie pomagało. 

- Natalie w ogóle nie myślmy o tym, że on umrze. Przecież ciągle się leczy i podają mu nowe leki. Przecież on równie dobrze może z tego wyjść, a jestem pewna, że on kocha cię tak mocno jak ty jego i może dziecko zmotywuje go jeszcze bardziej do walki z białaczką.

Skinęłam tylko głową nie potrafiąc wykrztusić z siebie żadnego słowa. 


- Musisz mu koniecznie powiedzieć i to niedługo bo widzę jak męczy cię to, że właściwie jesteś odosobniona w tym problemie. A to także jego dziecko - wzięła wdech, a jej twarz zamiast się rozluźnić wyglądała na jeszcze bardziej spiętą. - Trzeba pomyśleć jak w ogóle masz powiedzieć o tym rodzicom. Vic przynajmniej o tym wie? 

- Wolałabym uciec, albo już zacząć kopać sobie grób niż im powiedzieć - miałam ochotę się poryczeć. Ciągle robiło się tylko gorzej, już nawet superkaloryczna kawa nie pomagała. - Victoria wie i powiedziała, że stary mnie zamorduje. Panikuje czasem bardziej niż ja. 

- Japierdole - przeklęła a po tym między nami na dłuższą chwilę zapanowała cisza. W końcu się odezwała z nową energią w głosie - Natalie stało się i się nie odstanie. Nie unikniesz tego, że oni się dowiedzą i w końcu jesteś ich córką więc nie będzie tragedii. Najpierw na pewno nie będą zadowoleni, ale ci pomogą. A z Casprem sobie pogadam i weźmie się porządnie za walkę z tym cholerstwem. Nawet pomodlę się do Boga - prawie przewróciłam oczami na wzmiankę o modlitwie, ale to, że ja byłam nie wierząca nie oznaczało, że Julia też musi. - Będzie dobrze. Pomogę ci, tylko się nie łam. 

- Dziękuję. 

***

Po rozmowie z Julia'e postanowiłam dłużej nie zwlekać. Casper musiał mnie w końcu wysłuchać, a jeśli nie powiem mu tego dnia mogę znowu jeszcze długo się na to nie zdobyć.

Ciągle nie lubiłam zapachu szpitala. Tak pachniała śmierć wpełzająca pod kołdry pacjentów. Powstrzymałam się od zmarszczenia nosa i szłam do recepcji próbując ignorować tą wszędzie obecną woń. 

- Dzień dobry. W jakiej sali leży Casper Mathers? - zapytałam grubawej kobiety za ladą, która jeszcze chwilę temu zajęta była wypisywaniem jakiejś karty. 

- Dzień dobry. Już chwileczkę muszę zerknąć - spojrzała na monitor komputera i wyszukała odpowiednie nazwisko. - Trzecie piętro sala 208.

Podziękowałam i ruszyłam w stronę windy, która jak na moje nieszczęście tymczasowo nie działała. Byłam więc zmuszona iść po schodach. Tam natknęła się na mnie doktor Sylvia.

- Natalie! - rozpromieniła się na mój widok. Znalazła się szybko przy mnie i chwyciła mnie za ramiona. Przyjrzała mi się i posłała ciepły uśmiech. - Jak się czujesz? My dzisiaj chyba nie jesteśmy umówione na badania prawda? Nadal się jeszcze trochę gubię gdyż jestem nowa w zespole i w tak dużym szpitalu ciężko się odnaleźć. 

- Dzień dobry. Nie dziś nie przyszłam do pani i czuję się dobrze. Dziękuję, że pani pyta.

- Cieszę się naprawdę. Musisz teraz o siebie dbać - puściła mnie i przycisnęła do swojego brzucha jakieś teczki. - Więc do kogo się wybierasz?

- Do mojego chłopaka - odparłam.

- Twój chłopak tutaj leży?

- Tak - poczułam, że robi mi się sucho w gardle. - Przechodzi właśnie drugi cykl chemioterapii. 


Doktor Sylvia nagle pobladła. Właśnie tego się spodziewałam. Była w szoku i może nawet zaczęła się martwić o moją przyszłość i mojego dziecka. 

- Przepraszam, ale się do niego śpieszę - wyminęłam kobietę trochę niegrzecznie, nie dopuszczając jej do słowa chociaż widziała, że otwiera usta aby coś powiedzieć. 

Casper został przeniesiony zgodnie z obietnicą na jednoosobową salę. Wcale mnie to nie dziwi wiedząc z jaką precyzją rodzice chłopaka sterują ludźmi, tak aby dostać to czego chcą. Więc skoro stwierdzili, że ich syn nie może przebywać z innymi chorymi zapewnili mu osobą salę w sterylnych warunkach. Nie chciałam się nawet zastanawiać jakim pliczkiem pieniędzy pomachali przed nosem lekarza. 

Weszłam niepewnym krokiem do środka. Casper właśnie ucinał sobie drzemkę więc podeszłam do jego łóżka na palcach, starając się jak najbardziej nie hałasować, żeby się nie obudził. Usiadłam na krześle tuż przy nim i złapałam go rękę. Była zimna, ale znajoma a możliwość dotknięcia go po takim czasie wlewała w moje serce spokój. Zauważyłam, że skutki uboczne drugiej chemii są o wiele łagodniejsze. Casper nie przypominał samej skóry i kości, więc musiał jeść normalnie i mieć apetyt. 

Głaskałam skórę jego dłoni, dopóki nie otworzył oczu i na mnie spojrzał. Cóż pomimo tego, że wyglądał zdecydowanie lepiej niż przy pierwszej chemii, teraz miał bardziej udręczony wyraz twarzy. Jego oczy wyrażały ból, który nie mijał nawet po kilku dniach. Musiał myśleć o Christianie. 

- Nat - powiedział ochrypniętym głosem wyrwanym prosto ze snu. 

- Chyba nie zamierzasz mnie wygonić? - zapytałam czując jak serce bije mi szybciej na sam dźwięk jego głosu. Casper jednak milczał nie mając zamiaru mi odpowiadać, więc mówiłam dalej. - Wiem jak jest ci ciężko po śmierci Chrisa, ale nie możesz się teraz na wszystkich zamykać. Rozmawiaj z nami, nie odpychaj nas od siebie i proszę tylko znowu się nie karz. Sam sobie z tym nie poradzisz Casper. 

Po moich słowach zapadło długie i męczące milczenie. Zaczynałam się już nawet bać, że nie odezwie się do mnie ani jednym słowem aż w końcu się znudzę i sobie pójdę. Na szczęście się myliłam.

- Chodź tu do mnie - poprosił. 

Weszłam więc na jego szpitalne łóżku, które zdołało pomieścić nas oboje. Jedną nogę owinęłam wokół jego nogi i przytuliłam się do jego boku. Kiedy położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej objął mnie ręką.

- Masz rację, nie powinienem być dłużej sam - wypowiedział te słowa prosto w moje włosy. - Mogę ci coś powiedzieć? 

- Jasne - zachęciłam. 

- Była u mnie dziś moja matka - zaczął dłonią jeździć wzdłuż mojego kręgosłupa. - Zaczęła płakać. Naprawdę płakała przy moim łóżku, wcale nie żartuję. 

Może i nie, ale prychnął pod nosem jakby był tym bardzo rozbawiony.

- Myślałem, że zaczęła się o mnie martwić i płacze bo umieram. Zrobiło mi się jej nawet trochę szkoda, więc ją przytuliłem. Powiedziałem, żeby przestała, że żyję i wszystko będzie dobrze. 

- I co ona na to? 

- Nadal była moją matką i zachowywała się jak ona. Nie zmieniła się i zaczęła pytać "Co ja powiem ludziom?". Byłem tak naiwny, że dałem się nabrać - jego brzuch zaczął trząść się ze śmiechu, ale ja wiedziałam, że wcale nie był prawdziwie rozbawiony tylko śmiechem maskował swój smutek. 

- Więc naprawdę interesuje ją tylko opinia publiczna? Casper proszę nie przejmuj się nią. Wiesz przecież, że dla mnie i przyjaciół jesteś bardzo ważny i każdy by po tobie płakał z tęsknoty.

- Wiem Natalie, dlatego cieszę się, że jednak przyszłaś. 

- Ja też się cieszę - podniosłam głowę ku górze, a on nachylił się nade mną i nasze usta złączyły się ze sobą w czułym pocałunku. - Jak się czujesz?

- Dobrze. Ta chemia jest łagodniejsza, nie wypaliła mnie tak i czuję się w miarę na siłach. Dostaję neupogen, żeby wyniki szybciej poszły w górę. Powinienem wyjść za dwa tygodnie. A ty kicia?

Dobra. Teraz, albo nigdy.


- Casper jest coś o czym muszę ci powiedzieć - zaczęłam i poczułam jak chłopak pode mną sztywnieje. 

- Co takiego? - głos też miał słabszy niż wcześniej. 

- Gdy zemdlałam tamtego dnia w szpitalu - ja wcale nie brzmiałam od niego lepiej, a przy tym zaczęłam się nawet jąkać - zrobiono mi pewne badanie.

- Proszę tylko nie mów mi, że jesteś chora i umierasz - z jego gardła wydobył się dźwięk przypominający stłumiony śmiech. 

- Nie, ale to nie ucieszy cię wcale bardziej niż gdybym umierała - westchnęłam i wygrzebałam z tylnej kieszeni spodni zdjęcie USG, które dostałam tamtego dnia od doktor Sylvi. Chłopak wziął je ode mnie i przyglądał się mu jakby nie wiedział na co właśnie patrzy i nie potrafił tego zrozumieć. - Jestem w ciąży. Będziemy mieli dziecko, Casper. 

Długo wpatrywał się w pierwsze zdjęcie naszego dziecka i dopiero po chwili odzyskał głos.

- Naprawdę będę tatą? - wydukał. 

- Tak, a ja będę mamą - potwierdziłam i oparłam się na łokciu by lepiej widzieć jego reakcję. 

Na jego twarzy radość mieszała się ze smutkiem i strachem. Była to dokładnie taka mieszanina emocji jakiej się spodziewałam. No może poza radością. 

- Chcesz je urodzić? - zapytał.

- Tak, chcę - przytaknęłam i znów przeniosłam wzrok na jego dłoń w której trzymał odbitkę. Głaskał je kciukiem niemal pieszczotliwie przez co poczułam jak robi mi się gorąco.

- Nawet jeśli mogę umrzeć? Naprawdę chcesz mieć dziecko ze mną? Nie chcę jeszcze bardziej zniszczyć ci życia.


- Nie niszczysz go Casper. To właśnie ty sprawiasz, że życie jest trochę bardziej do zniesienia. Jesteś jedyną osobą, którą tak bardzo kocham i tylko przy tobie czuję się szczęśliwa. 

- To musi być drugi miesiąc - powiedział i położył zdjęcie USG na szafce obok szpitalnego łóżka. - Natalie chcę być ojcem dla tego dziecka.

- Więc przeżyj, proszę - gardło zaczęło mnie boleć, w nosie szczypać a oczy wypełniły się łzami. 

- Bardzo chcę żyć, teraz nawet jeszcze bardziej. Nigdy nie chciałem cię zostawić, ale wiesz, że to nie zależy ode mnie.

Poczułam na swoich ustach coś mokrego i słonego, dopiero wtedy zrozumiałam, że płaczę. Nie zdołałam się powstrzymać. Casper przytulił mnie do siebie odrobinę mocniej. 

- Boję się Casper - wyznałam i wtuliłam się w jego ciepłe ciało, a moje łzy spadały na jego koszulkę. 

- Ja też Natalie, ale poradzimy sobie dobrze? Zaufaj mi proszę. Zaopiekuję się wami. Ta choroba ze mną nie wygra. Nie teraz kiedy będę miał rodzinę. Zawsze przy tobie będę - szeptał w moje włosy i kilka razy pocałował mnie w głowę. 

- Moi rodzice będą musieli się dowiedzieć. Ojciec mnie chyba zabije - nadal szlochałam w jego objęciach.

- Ciii, jestem z tobą. Jestem tutaj. Nic ci nie zrobi. Nie pozwolę na to kolejny raz. Twoi rodzice będą musieli to zrozumieć. Powiemy im razem, kiedy wyjdę ze szpitala. Nawet jeśli stanie się coś złego to zabieram ciebie i dziecko. Ja się wami zajmę. Nic już teraz nie może mnie z tobą rozdzielić.

Chyba właśnie tych słów potrzebowałam, żeby w końcu spokój rozlał się w moich żyłach. Potrzeba mi było miłości Caspr'a, jego wsparcia i akceptacji. 

- Kocham cię - wyszeptałam i przetarłam swoje mokre od łez policzki. 

- Ja też cię kocham kicia - odpowiedział, po czym jego ręka ta która mnie nie obejmowała, a była wolna zsunęła się z mojego ramienia na wcięcie w talii, a ja zamarłam w bezruchu. Mimowolnie wstrzymałam oddech. - Czy ja... Czy mogę..?

Skinęłam twierdząco głową pozwalając mu dotknąć swojego brzucha. Jego ręka delikatnie na nim spoczęła i zaczęła po nim błądzić. Był przy tym bardzo delikatny i obchodził się z moim brzuchem tak czule, jakby pod ręką miał najprawdziwszy skarb. Podczas tej drobnej pieszczoty serce biło mi szybciej i szybciej. Naprawdę Casper nie przypominał spłoszonego, albo przerażonego wiadomością o tym, że będziemy mieli małe dziecko. W przeciwieństwie do mnie on się cieszył. Ja tylko panikowałam, czasami nawet traktowałam całą sytuację jako problem, którego najchętniej bym się pozbyła. Dopiero teraz czując jak dłoń Caspr'a jeździ po moim brzuchu potrafiłam spojrzeć na to wszystko bardziej pozytywnie. Myśl, że Casper potrafi mimo niesprzyjających okoliczności pokochać nasze dziecko napełniło odwagi do tego bym też zaczęła traktować je jako szczęście, a nie przekleństwo.


- Myślisz, że będę dobrym tatą? - zapytał.

- Och tak, najlepszym na świecie - położyłam swoją dłoń na jego, która ciągle spoczywała na moim brzuchu i zaczęłam go całować. Włożyłam całe swoje cierpienie, strach, tęsknotę i miłość w ten pocałunek. 


12 komentarzy:

  1. Kocham to opowiadanie. żeby Casper tylko przeżył *-* mogliby mieć synka i nazywałby sie Christian tak na upamietnienie ;) czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, cudowny rozdział, naprawdę! Czytajac reakcje Caspera naprawdę cieszylam sie strasznie widzac, ze jest szczesliwy. I szczerze mowiac czytajac sobie cicho to wszystko rozryczalam sie jak male dziecko. Cudownie. A jezeli chodzi o plec i imie dziecka to pomyslalam dokladnie o tym samym co osoba w poprzednim komentarzu.. synek, Christian po najlepszym przyjacielu ojca.

    OdpowiedzUsuń
  3. czekam na nastepny:(<3jak casper umrze to zapewne nie bede mogla sie opanowac i bede szlochala pare dni i chodizla jak zombie haha:(

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham <3 pisz dalej kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Synek Christian, a córeczka Avalanna, ale sądzę, że będzie synek <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham!!!! ;*** Pisz dalej, czekam z niecierpliwością! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. podobało się jak zawsze :)
    myślę, że synek :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham to opowiadanie. Kocham ich i ich miłość, kocham po prostu wszystko <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham to opowiadanie :D
    Myślę, że córeczka a jej imię to Hope. Bo to nadzieja. Nadzieja na lepszą przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jezu kocham to fanfiction
    czekam na następny rozdział
    i mysle ze to bedzie synek

    OdpowiedzUsuń
  11. Moim zdaniem to będzie chłopczyk i na imię powinni mu dać Christian

    OdpowiedzUsuń