niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 26

Pamiętaj, żeby skomentować jeśli przeczytasz. Dziękuję <3


***

Bycie mną nigdy nie wiązało się z dobrym i bezproblemowym życiem. Zwykle oznaczało jedynie strach przed oddychaniem. Problemy przeplatające się ze sobą bez końca i mój nieszczęsny brak umiejętności radzenia sobie z nimi. Jedna katastrofa poganiała drugą do tego stopnia, że przestawałam wierzyć, że szczęście w ogóle istnieje. Jakim człowiekiem trzeba być, albo co należy zrobić, żeby móc zasmakować czegoś, co ludzie nazywają szczęściem? Cóż dla mnie było pewne, że nie ważne jak uparcie szukałabym odpowiedzi to i tak nigdy nie będę wystarczająco dobra by zasłużyć na bycie szczęśliwą.

Życie nauczyło mnie tylko tego, że los zawsze znajdzie sposób, żeby cię rozczarować. Za każdym razem kiedy po coś sięgałam to musiało się spieprzyć. Nie ważne jak mocno walczyłam, żeby to zatrzymać. Prędzej, czy później zostawało mi odebrane. Tak samo było z planami na przyszłość. Mogłam snuć sobie marzenia, ale życie i tak pchało mnie w inną stronę. 

Kiedy tylko to pojęłam było mi łatwiej. Jedyne co musiałam zrobić to pogodzić się, że tak to już jest i przyjmować na siebie cierpienie. A wiadomo, że kiedy człowiek przyzwyczai się do bólu nie zwraca już na to zbytniej uwagi. Zwyczajnie obojętnieje. I ten rodzaj psychicznego znieczulenia miał niewątpliwe swoją zaletę. Oswoiłam się z bólem przez. co mogłam sobie spokojnie istnieć. Nie było to wprawdzie żadne życie, ale potrafiłam się tym zadowolić.

Ale jak już mówiłam - los jest sprytniejszy niż nam wszystkim się wydaje i znajdzie sposób, żeby rozłożyć nas na łopatki - cóż przynajmniej mnie na pewno. Dlatego, oczywiście bo jakby inaczej, gdy pozornie żywa a jednak w środku martwa tułałam się po świecie i myślałam, że nic, ale to nic nie zrobi już na mnie wrażenia poznałam Caspra. Jego pojawienie się w moim życiu wywołało falę druzgocących następstw. I im mocniej go kochałam, tym bardziej los chciał nas rozdzielić. Naprawdę - to wszystko przez miłość. Bo gdy już coś kochasz musisz pogodzić się z tym, że to stracisz - no przynajmniej ja (Znowu. Zauważyliście już chyba, że moje życie rządziło się innymi prawami niż całej reszty).

Nagle byłam tragicznie i po uszy zakochana w chłopaku, któremu groziło przedwczesne zejście z tego świata. Co więcej - spodziewałam się jego dziecka.

- To jakiś zupełny odlot! - powiedział. Siedziałam między jego nogami i opierałam się plecami o jego klatkę piersiową. On natomiast obejmował mnie rękoma, a dłonie trzymał na mojej bluzce, konkretnie na brzuchu. A brzuch zaczynał mi się zaokrąglać, że nie wspomnę już o tym, że powiększały mi się także piersi. 

Casper i ja patrzyliśmy na nowe zdjęcie naszego maluszka. Teraz rzeczywiście coś, co najpierw było bliżej nieokreślonym kształtem, w końcu przypominało twarz dziecięcą. Jego głowa nie opadała na brzuch, bo plecki zaczęły się częściowo wyprostowywać. No i takie właśnie zdjęcie zobaczyła również mama Julii. I tu oczywiście muszę wyjaśnić, że tymczasowo pomieszkuję u przyjaciółki ze strachu przed ojcem, który nadal poczuwał się mną zawiedziony.

- Nadal nie mogę w to uwierzyć. Gdyby ktoś jeszcze parę miesięcy temu powiedział mi, że będę tatą to bym go wyśmiał. Chociaż nie wiem czy komuś chciałoby się żartować w taki sposób. W końcu nigdy nie byłem typem, którego wyobrażano sobie w roli ojca. Byłem chuliganem, wyścigowcem, buntownikiem wyrzuconym z jednej szkoły i z wiecznie nagannym zachowaniem - pokręcił głową i poczułam jak jego klatka piersiowa drży, a to oznaczało, że się śmiał.

- Och, ale dlaczego sobie przerywasz? - Julia od razu jakby oprzytomniała i uniosła w zabawny sposób swoje brwi na czoło patrząc na mojego chłopaka. - Chyba pominąłeś określenie "chłopak z bandyckim zachowaniem, który gdyby nie moja droga przyjaciółka, miałby pewne miejsce w pierdlu". - gdy uniosła ręce w obronnym geście domyśliłam się, że Casper właśnie spiorunował ją wzrokiem. - Mathers święty to ty nie byłeś i dobrze o tym wiesz. 

- Jasne, ale żeby od razu wsadzać mnie do kryminału? - zapytał, a Julia wzruszyła na to ramionami. 

- No co? Teraz nawet gdy jesteś ogolony na łysą pałę trochę ich przypominasz - dogryzła żartobliwie. 

Casper zgodnie ze swoim postanowieniem jakiś czas temu zgolił swoje włosy. Stwierdził :

- To ja decyduję kiedy mam stracić włosy, a nie choroba. Jeśli mam być łysy to tylko dlatego, że ja tak chcę. 

No i jakiś czas temu dopiął swego. Wyprzedził podstępne efekty uboczne chemioterapii, zanim te pomyślały o nalocie na jego głowę. Naprawdę pozbył się swoich pięknych i zawsze idealnie ułożonych, bez względu na okoliczności i warunki pogodowe, włosów ! Niestety nie żartuję, choć oboje (troje włączając Julie) mało co nie zemdleliśmy w salonie fryzjerskim. Teraz nosił na głowie czapki i równocześnie z tą zmianą zaczął emanować jeszcze większą pewnością siebie niż zwykle. Stawał do walki z rakiem i to już nie na żarty. Stanowczo był gotów i zrodziła się nowa nadzieja.

Zanim Casper zdążył jakoś zripostować to co powiedziała Julia, przerwałam im i zaczęłam mówić.

- Wiecie, że was nie znoszę? Nie potraficie być poważni! Gdzie byliście, kiedy inni ludzie stali u Boga w kolejce po rozum i powagę? - wywróciłam oczami pod adresem obojga choć jedynie Julia mogła na mnie patrzeć. - Poza tym Casper to bardzo kochany chłopak. Ma drobne problemy z agresją, ale czasem słusznie komuś dołoży. 

- Ta kochany. Po prostu przeuroczy - Julia uniosła swoje kąciki ust w rozbawionym i prowokującym do następnej wymiany złośliwych zdań. 

A o żadnym kiciu nie ma mowy, nie złapali by go. Na pewno nie gdy byłby za kółkiem - powiedziałam udając, że nie słyszałam sarkastycznego tonu w głosie mojej przyjaciółki po czym uśmiechnęłam się szeroko. - Zawsze chciałam niegrzecznego chłopca, który byłby grzeczny tylko dla mnie.

Całe szczęście, że Casper również postanowił sobie odpuścić chociaż z pewnością wiedział, że Julia oczekuje innego obrotu spraw. Zamiast więc po mistrzowsku zgasić moją przyjaciółkę nachylił się nad moją szyją. Od razu dostałam gęsiej skórki kiedy otulił mnie jego ciepły oddech, a później pocałował mnie krótko, ale bardzo obiecująco.

- Cieszę się, że to mówisz. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek, kicia - powiedział z ustami nadal przy mojej szyi, po czym znów poczułam delikatne muśnięcie na swojej skórze i zadrżałam. - Jestem kochany tylko dla osób, które na to zasługują. Jaki pech, że akurat nie ma na tej liście Julii. 

No i znów się zaczęło. Jednak nie potrafił sobie odmówić. Tak więc musiałam wysłuchiwać jak po kolei nawzajem wymieniają cię ciętymi uwagami i ripostują wszystko co powie ta druga osoba. Aż jakimś cudem temat znów wrócił do dziecka.

- Ej słuchajcie tego! "Maluch balansuje w macicy, porusza już kończynami, przeciąga się, ziewa, a nawet marszczy brwi." - Julia co chwile wyczytywała w internecie jakieś nowe ciekawostki na temat tego jak w danym momencie ciąży rozwija się dziecko. - To raczej przerażające! Może ono właśnie w tobie ziewa! 

- Jesteś beznadziejna - roześmiałam się w głos, Casper tak samo. Czułam jak jego klatka piersiowa drży od śmiechu. - Nie mogę się doczekać aż zacznie kopać. Powinien już trenować, żeby później kopnąć swoją matkę chrzestną za to jak sobie z niego żartuje. 

- Julia a może ono wcale nie mruga tylko raczej marszczy brwi, jak teraz Nat - wtórował jej mój, jakże dojrzały, chłopak. Ale w efekcie i tak śmieliśmy się całą trójką. 

*** 

Prawda - zdarzały się dni takie jak ten, kiedy czas spędzałam z Casprem, Victiorą, Julią i Ashley (nie mieszając jednak tych dwóch ostatnich ze sobą) i wtedy czułam się naprawdę dobrze, a co najważniejsze czułam się po prostu kochana. Potrafiliśmy wszyscy nadal się śmiać i żartować mimo tego wszystkiego złego co działo się wokół nas. 

Niestety później przychodziły dni takie jak ten - kiedy do głosu dochodzi ciemniejsza strona naszego życia. To działo się nagle. Dopadało nas jakby nikczemny los chciał przypomnieć o tym, że nie zamierza ciągle nam sprzyjać.

Wszystko najpierw na pierwszy rzut oka było w porządku na tyle, że prawie naprawdę udawało mi się zapomnieć, iż kiedyś bywało inaczej. Czas mijał na udawaniu, że nasze życie jest proste, że wcale nie musimy potknąć się na każdym kroku i że jesteśmy zwykłymi młodymi ludźmi. Udawaliśmy, że ja wcale nie mam depresji, a Casper wcale nie jest poważnie chory. Tylko, że to nie sprawiało, że te problemy naprawdę znikały. Więc prędzej czy później musieliśmy się sparzyć, kiedy wszystkie na raz wychodziły na zewnątrz. 

Huśtawki nastrojów w moim przypadku to nic nowego. Pewne myśli po prostu żyły w moim umyśle jak przewlekła choroba. Czasem tylko wydawało mi się, że je pokonałam, ale szybko okazywało się, że one tylko przerodziły się w nowe, znacznie mroczniejsze formy. I leżąc sama na łóżku przypomniałam sobie o wszystkim co mnie przytłacza. Zakryłam swoją twarz dłońmi i przycisnęłam je do oczu. Płakałam nad tym w jakim kierunku zmierzało moje życie. Płakałam myśląc jakim jestem człowiekiem i pragnęłam być zdrowa psychicznie, ale nie mogłam. Płakałam i z całych sił chciałam umrzeć. 

W takich chwilach jak te nie myślałam o Casprze, ani o dziecku. Nie myślałam ani trochę o tych przebłyskach światła w moim życiu. Byłam znów zagubioną i bardzo przygnębioną dziewczyną, która miała najzwyczajniej w świecie dość ciągłych krzywd. 

Więc leżałam tak żałośnie pochlipując w poduszkę Julii, która zostawiła mnie samą jakiś czas bo ja straciłam ochotę na wychodzenie gdziekolwiek. Nie było dla mnie pomocy. Po prostu uległam demonowi, który ciągle we mnie siedział i słuchałam jego podszeptywania. Byłam zupełnie bezbronna.

I nagle rozbrzmiał dzwonek telefonu. Dzwonił Casper. Och tak mój słodki, kochany Casper, który był jak lekarstwo na całe cierpienie. Zadzwonił w wprost idealnym momencie, bo trzeba mnie było wyłowić z morza smutku, który mnie gnębił. 

- Halo? - powiedziałam głosem, który oczywiście nie miał zabrzmieć tak słabo i żałośnie, jak zabrzmiał. 

Długo wsłuchiwałam się w ciszę po drugiej stronie. Ocierałam swoje policzki z łez, a milczenie Caspra zaczynało robić się niepokojące. Poczułam jak serce przestaje bić mi w piersi, a lęk przejmuje kontrolę nad moim ciałem i wlewa się w żyły.

- Casper co się dzieje? - zapytałam a w moim głosie na pewno było słychać lęk. Poderwałam się do siadu ze skrzyżowanymi nogami i wytężałam coraz bardziej swój słuch, żeby usłyszeć cokolwiek w słuchawce. 

- Nie wiem - nareszcie się odezwał, a ja poczułam jak schodzi ze mnie powietrze. - Wyszedłem z domu i byłem na grobie Chrisa. Teraz wracam, a dzwonię do ciebie bo kręci mi się w głowie jak cholera. Kurwa nie wiem co się dzieje. Możesz przyjechać? 

Takie to właśnie poczucie humoru ma siła wyższa, która kieruje naszym życiem. Prędzej czy później musiało stać się coś co porównać można było z oblaniem zimną wodą. Jakby wszechświat chlusnął mi kubłem takiej wody i mówił "Odpoczęłaś sobie, a teraz wracaj do przykrej rzeczywistości. Nie ma tego dobrego, co by na złe nie wyszło".  Życie po prostu nie jest sprawiedliwe, a ja miałam cierpieć. Byłam ofiarą. Zabawką losu. Czymś bardzo wiotkim i lekkim oraz bezbronnym w kontakcie z nawet najsłabszym wiatrem. 


Wybiegłam z mieszkania Julii jak burza. Zanim jednak to zrobiłam zdążyłam złapać kluczyki jej samochodu, które wisiały na jednym z haczyków w korytarzu. Zbiegłam po schodach klatki, a później pędem puściłam się przez małe osiedlowe podwórko aż do garaży. Wyobrażacie to sobie? Rozpoczynając czwarty miesiąc ciąży gnałam ile sił w nogach. W mgnieniu oka dostałam zadyszki, a serce biło mi w piersi boleśnie szybko. Otworzyłam samochód i wskoczyłam na miejsce kierowcy. Zanim jednak włożyłam w ogóle kluczyki do stacyjki uporczywie starałam się odzyskać oddech. Złapałam się za brzuch i zaczęłam go gorączkowo głaskać.

- Przepraszam, przepraszam - mówiłam między jednym głębokim wdechem a drugim. Wypuściłam powietrze z płuc i w końcu mogłam odpalić samochód, który Julia dostała niedawno na swoje osiemnaste urodziny. 

Podjechałam na parking centrum handlowego, o którym przez telefon powiedział mi Casper. Nie było tam zbyt wiele samochodów, zważywszy na późną porę sklepy powinny być zaraz zamykane. Wypatrzenie Caspra wcale nie było trudne. Ale fakt, że dostrzegłam zarys jego sylwetki na czworaka i z głową pochyloną w dół sprawił, że z przerażenia wrzeszczałam jego imię w samochodzie.

Zatrzymałam samochód na kilka kroków od niego. Wysiadłam i podbiegłam do Caspra, ale on nie popierał się już nawet rękoma i nie klęczał. Tylko leżał bezwładnie na zimnym asfalcie. Na nic były moje krzyki i powtarzanie jego imienia. Nie słyszał mnie, bo był nieprzytomny.

- Kochanie! Boże Casper to nie może dziać się naprawdę! - szlochałam podnosząc jego głowę z zimnej nawierzchni, po czym wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer ratunkowy. - Będzie dobrze. Zaraz ktoś nas zabierze. Co ci przyszło do głowy?

Karetka zjawiła się w jakieś dziesięć minut. Sanitariusze znaleźli mnie trzymającą na swoich kolanach głowę Caspra. Byłam cała zapłakana, trzęsłam się ze strachu i z zimna. Tworzyliśmy wyjątkowo żałosny obrazek.

Mężczyźni podnieśli Caspra i położyli go na noszach. Później załadowano go do karetki, a ja wsiadłam razem z nimi. Siedziałam przy Casprze i głaskałam jego zmarznięte policzki. Podłączono mu maskę tlenową, bo wzięty na nosze zaczął odzyskiwać przytomność. A kiedy tak jechaliśmy i osoby w karetce były zajęte kontrolowaniem jego funkcji życiowych, albo powtarzaniem mi, że wszystko będzie dobrze Casper otworzył oczy i spojrzał na mnie. W efekcie zaczęłam jeszcze bardziej płakać, a on słabo poruszył swoją ręką i odszukał moją. Dotknął mojej dłoni po czym jego powieki znów opadły. 

Takim oto sposobem znów wróciliśmy do szpitala. Casper obudził się następnego dnia z miną, która sugerowała jedno - że głowa mu pęka i wszystko podchodzi mu do gardła. Pielęgniarka również to zauważyła i nawet zaczęła biec z miską, ale nie zdążyła i Casper zwymiotował wszystko na koszulkę i pościel. Mi wtedy automatycznie też zaczęło się cofać, bo zapach szpitala zmieszanego z wymiocinami był czymś okropnym, ale udało mi się powstrzymać.

- Nie szkodzi - pocieszała pielęgniarka. - Zaraz to posprzątamy. 

Otarła mu usta, pomogła przewrócić się na bok i rozwiązała mu troczki koszuli. 

- Zaraz przyjdzie lekarz - poinformowała po czym zaczęła opowiadać coś Casprowi i mnie. Ale obydwoje milczeliśmy, bo trafiło nas to wszystko tak niespodziewanie, że oboje chyba byliśmy lekko zamroczeni. 

Oczywiście można się było tego spodziewać - cisza przed burzą. 

Kiedy pielęgniarka skończyła swoją robotę, do sali wszedł lekarz. Przysunął sobie krzesło stojące pod oknem, żeby siedzieć blisko łóżka i uśmiechnął się uprzejmie najpierw do mnie, a później do swojego pacjenta.

- Przykro mi, że widzę was tutaj tak szybko z powrotem - westchnął ciężko. - Ale cóż pora wrócić do pracy, chociaż miałem nadzieję, że nacieszycie się sobą nieco dłużej bo wyniki Caspra po ostatniej chemii były naprawdę obiecujące - przeniósł swój wzrok z nas na kartę choroby, którą trzymał na kolanach. - Masz bardzo podwyższony poziom wapnia we krwi. Podajemy ci bisfosfonaty, które to obniżą. Już teraz powinieneś poczuć się lepiej, wróci ci zdolność koncentracji. Mdłości też wkrótce ustąpią.

- Widzi pan, panie doktorku, jednak jestem jak ten wrzód na dupie - skomentował Casper.

- Masz do mnie jakieś pytania? - zapytał lekarz, ale usłyszał tylko ciszę więc zaczął podnosić się ze swojego miejsca i wycofywać się z sali. 

Gdy zostaliśmy sami Casper wyciągnął do mnie swoją rękę, a ja podałam mu swoją. Przytulił ją do swojego policzka, a później jeszcze kilkakrotnie pocałował.

- Tak się o ciebie bałam - powiedziałam, a on znowu przycisnął moją dłoń do swojego policzka.

- Przepraszam, że musiałaś na to patrzeć - odchrząknął i wreszcie na mnie spojrzał. - Głowa pękała mi z bólu, światła mnie oślepiały. Miałem wrażenie jakby palił mnie żywy ogień. Tylko ciebie mogłem prosić o pomoc. 

- Jesteś strasznym głupkiem! Jak możesz mnie przepraszać? Choroba jest częścią ciebie, a ja cię kocham. Uwierz mi, że zniosę wszystko. Trochę wiary - pogłaskałam go po jego ciepłej i przyjemnej skórze policzka. - Skoro dziś nie zwróciłam na widok twoich wymiocin to zniosę już naprawdę wszystko! 

Casper zatrząsł się ze śmiechu, a mnie zaszkliły się oczy. Nie tak powinno wyglądać jego życie. Zamiast ciągle odwiedzać szpital i leżeć na sali, powinien właśnie umawiać się z kumplami na jakiś szalony wypad, albo iść na imprezę. Nie zasłużył sobie na ciągłe kłucie igłami i szereg skomplikowanych badań. A już na pewno nie zasłużył sobie na życie z ciążącym nad nim wyrokiem, że śmierć może przyjść o wiele wcześniej niż przypuszczał. Powinien się spokojnie zestarzeć i zasnąć któregoś dnia, a później się nie obudzić. Miałby przynajmniej długie i szczęśliwe życie za sobą. A umrzeć w wieku niespełna dwudziestu lat, kiedy dopiero otwiera się przed człowiekiem świat było zupełnie zmarnowaną szansą. 

Nie tak miało być, ale jednak się stało i on musiał dźwigać ten ciężar, kiedy miesiące były niepewne, bo nikt nie potrafił powiedzieć ile czasu jeszcze mu pozostało.

- Natalie - szepnął. - Nie płacz. Ja nie umrę, rozumiesz? Czeka cię jeszcze wiele, wiele lat ze mną. Będziemy mieli dziecko, później następne. Jak dla mnie możemy mieć ich nawet setkę! Kupimy sobie kota i będziemy szczęśliwi. Nie ma mowy żebym umarł, bo moja przyszłość maluje się jasno. Mam jeszcze tyle do przeżycia z tobą. Więc jeszcze mnie nie skreślaj. 

- Casper kocham cię jak nic innego na świecie i nie chcę widzieć świata, w którym cię nie ma - ścisnęłam jego dłoń i zamrugałam kilkakrotnie oczami, żeby się nie rozpłakać.

- Rozumiem. Ja też nie chciałbym żyć w świecie, w którym nie ma ciebie. Na szczęście oboje nie wybieramy się do grobu - posłał mi swój szeroki uśmiech. - Czy to nie ty mówiłaś, że wszystko dzieje się po coś? Teraz naprawdę to dostrzegam. Urodzisz moje dziecko, bo ja mam żyć i założyć rodzinę. To chyba brzmi logicznie, mam rację?

- Tak to moje słowa i chciałabym, żeby nie zawiodły. Wiesz, że ci nie wybaczę jeśli umrzesz? - spróbowałam się zaśmiać, ale nie bardzo mi to wyszło chociaż niewątpliwie się uśmiechnęłam. 

- Wiem! Dlatego tym bardziej nie świeci mi się kopnąć w kalendarz zanim się razem nie zestarzejemy. A nawet wtedy nie zamierzam umierać przed tobą. To zbyt przerażające. 

- Cieszę się, że tak się mnie boisz bo zostaniesz - ustami lekko musnęłam jego usta, ale zanim zdążyłam się od niego odsunąć on złapał moją wargę w swoje zęby i spojrzał mi w oczy. 

- Zawsze bym został - powiedział - nawet gdybyś mnie tak nie pociągała robiąc się groźna - uśmiechnął się zadziornie po czym złączył ze sobą nasze usta w ciepłym oraz bardzo czułym pocałunku. Stopiłam się z nim w jedno i aż brakowało mi tchu. 

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, aż pielęgniarka podała Casprowi coś na sen i odpłynął. Zanim zasnął powiedział, że nie sposób iść z uśmiechem przez życie gdy wszystko jest okej, ale sztuką jest przejść przez nie radosnym gdy wszystko się pieprzy. 

I taki właśnie był Casper. Niesłychanie błyskotliwy i pozytywny nawet wtedy gdy śmierć zaglądała mu w oczy. Żałowałam z całego serca, że nie byłam nawet w połowie tak optymistyczna jak on. Dla mnie życie nie było niczym więcej, jak chwilami ulotnego szczęścia i latami smutku. 

Gdy Casper spał mi pozwolono jeszcze przez pewien czas przy nim posiedzieć. Więc zostałam i patrzyłam się na to jak śpi z twarzą bez śladu cierpienia, czy nerwów. Był odprężony i jak zwykle wydawał mi się nienaturalnie łagodny i bezbronny. Czy świat naprawdę jest aż tak okrutny by nam go odebrać? 

Zastanawiałam się jeszcze na tym jak to jest, że Casper wybrał właśnie mnie. Byliśmy z dwóch innych światów, a jednak zakochał się we mnie i nigdy nie poprosił o kogoś innego. Zacierał dzielące nas różnice, jakby nie miało dla niego znaczenia to, że jestem udręczona przez depresję i własny sposób myślenia. Czy naprawdę nie dostrzegał, że nie jestem dla niego odpowiednia? Że zasługuje na kogoś, kogo nie musi ciągle na nowo składać w jedną całość. On był osobą pełną pasji, radości i zapału do życia, a ja wręcz przeciwnie. Zanim go poznałam ograniczałam się jedynie do marnego istnienia. A jednak on nigdy się nie zawahał, nie odpuszczał. Po prostu uparcie był przy mnie i kochał mnie nawet wtedy gdy na to nie zasługiwałam. Kochał mnie gdy ja sama nie potrafiłam siebie znieść. 

Był wszystkim dla mnie i nie potrafiłam znieść myśli, że los może naprawdę chcieć mi go odebrać. Potrzebowałam go jak powietrza, żeby oddychać i jak siły, żeby móc się poruszać. 

Nadzieja, Natalia - mówiłam sobie w myślach. - Nadzieja! Pamiętaj, że ciągle musisz mieć nadzieję! Bądź w końcu silna ten jeden raz właśnie dla niego. Pokaż mu, że też wierzysz to, że on przeżyje, że wygra z białaczką. Nadzieja i jeszcze raz nadzieja! Wiem, że już dawno o niej zapomniałaś, ale nadszedł czas aby odnowić tą znajomość.





11 komentarzy:

  1. Boże niech on nie umiera błagam bo chyba się zarycze jak on umrze serio. Już teraz jak mu się ppgorszylo łzy mi poleciały. Z niecierpliwością czekam na następny i później następny i następny xd rozdziały się po prostu genialne i gratuluję :) zazdroszczę genialnego pisania :) bo wychodzi Ci to na prawdę świetnie :) przeżywam chyba to wszystko bardziej od nich xd no ale cóż czekam na następny i życzę weny :) pozdrawiam :* :)

    OdpowiedzUsuń
  2. boxe tak sie poplaklam cxekam na nastepny:(<3

    OdpowiedzUsuń
  3. To fanfiction jest G E N I A L N E

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo *.* czekam na wiecej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. boze czy tylko ja sie przy tym rozdziale poplakalam?:))) ja cie zapierdole normalnie dziewczyno jak casper umrze,powaznie boze pieknie jest:))<3

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham twoje opowiadanie *-*

    OdpowiedzUsuń
  7. My ciebie tez kochamy <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Ogromny talent. Dziewczyno korzystaj z tego!!!! ;**

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepiękny. Rozdział przeczytałam wczoraj wieczorem i szczerze.. Popłakałam się. Jest piękny, c u d o w n y. Casper, która zaczął walczyć, ostro walczyć z chorobą dla miłości i rodziny, którą za chwilę miał założyć.. To piękne. Czekam oczywiście na nowy rozdział i zapraszam do siebie, ponieważ dodałam kolejny. Trzymaj się, kochana!

    OdpowiedzUsuń
  10. Chciałabym umieć tak pięknie pisać jak ty zazdroszcze ci talentu

    OdpowiedzUsuń
  11. Troszkę łez popłynęło strumykiem po policzkach ;c
    Nadal mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. :(
    C.U.D.O :)

    OdpowiedzUsuń