poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 30

Pamiętaj żeby skomentować, jeśli przeczytasz. Dziękuję <3


NATALIE

Powrót do domu był jak wybranie się na obóz przetrwania. Byłam świeżo upieczoną osiemnastoletnią mamą kilkudniowej Hope i posiadałam wiedzę prawie znikomą. Wyobrażanie sobie cudownych chwil, które mam przeżyć z córeczką to jedno, ale uświadomienie sobie, że pomiędzy tymi chwilami następują koszmarne ataki płaczu to drugie. Hope na szczęście nie płakała dużo, ale byłam wyczulona na jej każde chociażby ciche marudzenie i dostawałam paniki.

Bałam się, że ktoś taki jak ja nie będzie potrafił odpowiednio zająć się dzieckiem. Spodziewałam się częstych napadów depresji, załamania, czegokolwiek przez co w końcu na pewno bym się poddała i nawet nie próbowała uczyć się matkowania. 

Jednak zaskoczyłam samą siebie i nie przydarzyła mi się żadna z tych rzeczy. Sama nie wiem, czy wpływ miał na to Casper i to, że nigdy z niczym nie zostawiał mnie samej nawet wtedy, gdy czuł się fatalnie, czy też moja mama, która okazała się bardzo kochającą babcią, czy może raczej to, że naprawdę wydoroślałam. Prawdopodobnie mój sukces odniosłam dzięki temu wszystkiemu na raz, ale najbardziej dumna jestem z tego ostatniego. Pamiętam doskonale jak to było, kiedy smutek wypełniał każdą komórkę mojego ciała i nie miałam ochoty nawet do tego by ruszyć ręką. Ale teraz wyglądało na to, że zostawiłam to już dawno za sobą a mój lęk wynikał jedynie z tego, że byłam przyzwyczajona do tego iż depresja jest moim stałym towarzyszem. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że wcale nie jestem na nią skazana i mogę się mieć nawet całkiem dobrze.

Ostatecznie matkowanie wychodziło mi nieźle, chociaż noce były koszmarne bo Hope często zanosiła się straszliwym płaczem. I chociaż spałam mało, a w dzień zamiast jeść zajmowałam się zmienianiem pieluszek to starałam się nie tracić głowy.

- Kto jest najlepszą mamą na świcie? - zapytał Casper. Nagrywał właśnie jak bawimy się z małą. Na podłodze rozłożyliśmy gruby koc, położyliśmy ją i machaliśmy jej przed oczkami różnymi zabawkami. Próbowała sięgać do nich rączkami i czasem nawet jej się udawało.
Hope ciągle wierzgała swoimi nóżkami, wymachiwała rękami, a przez jej twarz przechodziły różne grymasy. Była dzieckiem niezwykle uroczym i słodkim, a może mówię tak bo jestem jej matką? Nie, chyba nie. Wszyscy wokół mówili to samo.


- Kochanie mógłbym tak na was patrzeć godzinami - powiedział, po czym pocałował mnie w policzek a kamera oczywiście uchwyciła także ten moment po czym skupiła się znów na małej Hope. Casper połaskotał ją po brzuchu, a wtedy ona otworzyła zabawnie swoje usteczka jakby się śmiała.

- Przecież ty dokładnie to robisz, a jeszcze nawet to nagrywasz, żeby znów móc na nas patrzeć - roześmiałam się. Położyłam głowę na jego ramieniu i przez chwilę tylko przyglądałam się jak Casper psoci się małej.

- Cóż korzystam ze swojego przywileju tak bardzo jak tylko mogę. Stworzyłem jakimś cudem istotę piękniejszą ode mnie samego, więc rozumiesz chyba, że nie mogę się napatrzeć - odpowiedział robiąc zbliżenie na twarz naszej córeczki, której kamera tak się spodobała, że tak jak wcześniej do zabawek, wyciągała ręce do niej i dłonią przykryła obiektyw.

Roześmiałam się rozbawiona tą sytuacją po czym przejęłam od Caspra kamerę.

- Wezmę ją lepiej zanim Hope wpadnie na pomysł, żeby ci ją wyrwać i jej posmakować - powiedziałam i zaczęłam nagrywać Caspra razem z małą w trakcie kolejnej zabawy. 

- Chodź do mnie moja niegrzeczna księżniczko - mówił do małej. Podniósł Hope trzymając ją pod paszkami, po czym wyprostował ręce unosząc ją wysoko nad swoją głową. - Nie wolno łapać kamery tatusia, dobrze? - opuścił ją tak aby móc pocałować ją w malutki nosek. Hope przyglądała mu się swoimi wielkimi oczkami, których kolor odziedziczyła po mnie, i uśmiechała się do niego. Casper chwilę później położył się wygodnie na kocu, a mała leżała na jego klatce piersiowej. 

Patrzyłam na nich i czułam się naprawdę szczęśliwa. Mój najprawdziwszy narzeczony, o którym kiedyś nie odważyłabym się nawet śnić leży właśnie z naszą piękną córeczką, z owocem naszej wspólnej miłości. Dzięki obecności Hope na świecie zaczynałam rozumieć, że cokolwiek przyniesie nam przyszłość zostawimy wśród żywych jakąś cząstkę naszej miłości. W jakiś przyjemny sposób ta myśl była pocieszająca. 
Casper co prawda ostatnio znów tracił na siłach, zwracał prawie każdy posiłek i zmęczony potrafił bardzo długo spać, ale Hope wprowadzała nową energię do naszego życia. Dzięki niej Casper wiedział, że nie może się poddawać, że ma dla kogo przeżyć. Wcześniej walczył dla mnie, ale dziecko oznaczało dwa razy silniejszą motywację do działania. Małej Hope nie chciało się opuszczać nawet na trochę. Uczestniczenie w jej życiu, kiedy wszystko po kolei poznaje i się uczy było jak niezwykła podróż, której nie chciało się kończyć. Dlatego pomimo chaosu, marzyliśmy.

- To takie dziwne uczucie - zaczął, a jego dłoń głaskała małą po pleckach - patrzeć, dotykać, trzymać coś co się stworzyło. Natalie nic nigdy w życiu nie udało mi się tak bardzo. Spójrz tylko na nią... - spojrzałam i zobaczyłam, że oczka ma zamknięte a buźkę odprężoną jak podczas snu - zasnęła. Jest idealna w każdym calu. Tak samo jak ty. Obie mi się udałyście i zawsze będę za was dziękował - palcem wskazującym przejechał po pulchnym policzku Hope, a jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.

Widziałam, że odpłynął. Zgubił się gdzieś między jednym uśmiechem Hope, a mrugnięciem jej oczek. Już nie pierwszy raz zdarzyło mu się zapomnieć o bożym świecie przy małej. Znałam to uczucie i doskonale go rozumiałam. 

- Chcesz, żebym przestała nagrywać? - zapytałam.

- Tak - odparł. - Chodź tu do nas.

Zamknęłam więc kamerę i zgodnie z jego prośbą położyłam się przy nich. Casper objął mnie ramieniem i przytulił do swojego boku, po czym pocałował moje czoło. Nasze spojrzenia się spotkał i chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu jedynie się uśmiechając. Później oboje przenieśliśmy wzrok na małą Hope, która słodko drzemała sobie na klatce piersiowej swojego tatusia. Była tak cudownie niczego nieświadoma, że aż miło. I dzięki temu drobnemu przywilejowi nie musiała się martwić, że jej tata może kiedyś zniknąć, dla niej istniało tylko tu i teraz, kiedy była szczęśliwa i miała pełną rodzinę.

- Kocham cię Casper - wyszeptałam oddechem łaskocząc go w szyję, a następnie całując go tam delikatnie.

- Ja ciebie też - usłyszałam w odpowiedzi.

*** 

Na dwa dni przed planowanym badaniami, Casper postanowił zabrać mnie i małą Hope na przejażdżkę. Nasza córeczka miała trochę ponad miesiąc, więc Casper na dobrą sprawę już dawno powinien być pod opieką lekarzy. Wręcz po urodzeniu Hope należało się zgłosić do szpitala i dowiedzieć się w końcu, jak duży obszar zaatakował nowotwór do tego czasu. Niestety Casper był jak zwykle uparty i nie dał mi się przekonać, że to idiotyczny pomysł pomimo tego, że zaraz po tym jak zjadł śniadanie całe je zwymiotował.

- Kochanie, bywało gorzej - kłamał, tego dnia wyglądał jakby coś sprawiało mu ogromny ból i pewnie faktycznie tak było, ale mi się nie przyznawał. - Naprawdę jestem na siłach, a oddam się w ręce tych specjalistów od przepisywania gównianych leków pojutrze. Przyrzekam.

- Ty czułbyś się dobrze, jakby przejechał po tobie walec. Jeszcze byś się spod niego wydostał i poprawił grzywkę mówiąc, że nic ci nie jest - pokręciłam z niedowierzaniem głową, a Casper zajął się ubieraniem małej Hope w kurtkę, która miała konstrukcie jak śpioszki, czyli spodenki z górą tworzyły jedno. Zasunął jej suwak i wciągnął na jej małą główkę kaptur z uszkami jak u misia.

- Znasz mnie jak nikt inny, kiciu - puścił do mnie oczko i pocałował krótko w usta. - Weź naszego małego misia i już nie marudź, a ja wezmę jeszcze portfel i kluczyki.

Westchnęłam i przewróciłam na niego oczami, a on tylko szeroko się do mnie uśmiechnął i puścił się biegiem po swoje rzeczy. Wzięłam więc Hope na rączki. Robiła dzióbek z ust i bawiła się własną śliną, z której robiły się bąbelki. Uśmiechnęłam się całując ją w czółko.

- Ten twój tato - wzdychałam. - Jeśli kiedyś będziesz chciała z nim coś wynegocjować córeczko, to życzę ci powodzenia.

Chwilę później byliśmy już we trójkę w samochodzie. Hope leżała grzecznie w nosidełku na przednim siedzeniu auta. Nosidełko oparte było o schowek i zwrócone tak, że siedząc na tylnym siedzeniu widziałam jej buzię. 

Był już grudzień, więc panowała zima chłodna i wilgotna jak zawsze. Śnieg pokrywał już wszystko dookoła tak, że miasta i drogi wyglądały jak pokryte białą pierzyną. Nie lubiłam zimy, dlatego też niezbytnio interesował mnie krajobraz. Wolałam udawać, że wcale nie ma tego przeklętego śniegu, który przyprawiał mnie o ból głowy gdyż moje jasne oczy były bardzo wyczulone na tak ostrą biel. 

- Gdzie jedziemy? - zapytałam Caspra, który w przeciwieństwie do mnie zamiast się krzywić to się uśmiechał.

- Powiedz mi czego nie lubisz w zimie najbardziej - powiedział zamiast odpowiedzieć od razu na moje pytanie. Oczywiście doskonale wiedział, czego tak bardzo nie lubię dlatego najpierw nie zrozumiałam czemu zwrócił temat na tą sprawę.

- Świąt Bożego Narodzenia. Nie znoszę ich - powiedziałam i żeby odwrócić od siebie jak najszybciej myśli o tym koszmarze spojrzałam na córeczkę. Wyciągnęłam rękę i udało mi się dosięgnąć jej brzuszka, gdzie później ją połaskotałam chociaż nie czuła nic a nic przez tą grubą kurtkę.

Nienawidziłam tych świąt przez moją rodzinę. Prawie nigdy nie mieliśmy żadnych gości, przygotowania wiązały się z całą masą kłótni, a wspólne siedzenie przy stole oznaczało jeszcze więcej kłótni. Zero nastroju, jakiejś niezwykłej podniosłości tych dni, ani radości.

- A kto najbardziej lubi Święta Bożego Narodzenia? - zapytał z wyczuwalną nutą radości w głosie.

- Ty... - wymamrotałam bardzo niechętnie bo przeczuwałam już co się roi w głowie mojego szalonego narzeczonego.


- I mam zamiar zrobić wszystko, żebyś pokochała je tak samo, jak ja. Te święta będą inne. Prawdziwe, bez sztucznej atmosfery ani skakania sobie do gardeł. Sprawię, że będziesz się cieszyła na samą myśl o nich.

- Casper to bezcelowe - westchnęła z góry skazując go na porażkę. - Ten czas zawsze wspominam z tym co najgorsze. I dlaczego ty je tak kochasz? Przecież twoja rodzina to niezły kawałek gówna.


- Z ust mi to wyjęłaś - uśmiechnął się do lusterka tak żebym mogła to zobaczyć. - Ale Święta zawsze były jedyną sprawą jakiej nie pozwoliłem im spieprzyć. Mogli być sobą do kwadratu, a ja i tak cieszyłem z Bożego Narodzenia. Więc w sumie wszyscy nadal byli sztuczni, a damska część mojej rodziny popisywały się tylko ciuchami i ogólnie było przyjebanie. Święta kocham ze względu na moich przyjaciół, i tak ogółem, uwielbiam moment kiedy idę z moją siostrą Kristen i z Cait na piętro do pokoju babci i śpiewamy kolędy, ale zawsze kończy się przeklinaniem i wyklinaniem kto jest lepszy. Kocham to kiedy zadzwoni dzwonek na znak, że prezenty są już pod choinką i zbiegamy po tych kręconych schodach jak jakieś pojeby. Kocham to kiedy moja matka i cała rodzina udaje, że oni nic nie wiedzą. Kocham rozpakowywanie prezentów, a później leżenie w łóżku i myśleniem o co w tym chodzi. Kocham to, że chociaż atmosfera jest sztuczna i czasem jest tak zjebanie bo jedyne co słychać to wrzaski mojego ojca, to potrafię jednak dalej to kochać. W tym dniu mam wymówkę dla której mogę chodzić uśmiechnięty, dla której chociaż i tak się wszystko jebie mogę im powiedzieć - zamknijcie te ryje są święta. Mogę się uśmiechać i kiedy ktoś się mnie zapyta czemu się śmieje mogę powiedzieć - bo są święta. To jest jedyny czas w którym Cait ma spokój od przyjebanych rodziców, kiedy ma po prostu normalne dzieciństwo. Dlatego to kocham.

- Cóż u ciebie przynajmniej starali się zachowywać jakoś tradycje, albo udawać, że skoro są święta to trzeba się jakoś szczególnie zachowywać, albo spotykać z rodziną. My zawsze byliśmy sami i święta nigdy nie robiły takiego szału. Nikt nie myślał po co i dlaczego. Chodziło tylko o to by odbębnić kolację, rozdać prezenty, które każdy kupował sobie na własną rękę i rozejść się po swoich pokojach.

- Ale w tym roku święta spędzasz ze mną, Hope i przyjaciółmi. Oczywiście wpadniemy też do naszych rodziców, ale zależy mi przede wszystkim na tym, żebyś pokochała je tak jak ja dlatego urządzimy je w naszym domu i będzie wszystko co powinno być w święta.


- To musiałby być Bożonarodzeniowy cud, żebym pokochała święta. 

- Kochanie, czy ja kiedyś cię zawiodłem? - spojrzał na mnie przez ramię, uśmiechnął się po czym znów przeniósł swój wzrok na jezdnię.

Nie zawiódł jeszcze nigdy. Zamilkłam.

W centrum handlowym jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności byli wszyscy nasi przyjaciele. Oczywiście był to spisek mojego błyskotliwego narzeczonego.

- O proszę jaka piękna rodzinka! - wykrzyknął na nasz widok Eric.

- A czy to moja ulubiona, słodka Hope? - Julia od razu znalazła się przy Casprze, a dokładniej nosidełku w którym leżała Hope. Mała jeszcze chwilę temu ryczała w niebogłosy a teraz przed wszystkimi udawała słodkiego aniołka. Spryciula. 

Oczywiście wszystkie dziewczyny zajęły się maleństwem. Były jak stado ciotek, które piały swoimi cieniutkim głosikami i szczypały w policzki. Cóż Hope po mistrzowsku kradła ludziom serca.

- No stary jak się czujesz w roli ojca? - zapytał Heath i poklepał Caspra po plecach.

- Nie mówię, że jest łatwo bo od jej płaczu pękają bębenki, ale jeden jej uśmiech wszystko rekompensuje. Musicie to przeżyć chłopaki niesamowite uczucie. Taki mały człowiek, którego sami stworzyliście..

- Mather przepadłeś jak cholera i do tego totalnie zmiękłeś - Erick pokręcił głową z udawanym politowaniem.

- Ja bym uważała na słowa, bo Casper faktycznie wydoroślał, ale gdyby chciał połamać wam ręce czy nogi zrobiłby to zanim byście pomyśleli o tym, żeby się bronić - wtrąciła Ashley.

- Wy chłopcy chyba nigdy się nie zmienicie, co? - zapytałam śmiejąc się pod nosem.

- Oni jeszcze długo będą mieli źle w głowach - powiedziała Julia, posyłając im krzywy uśmieszek - A im dłużej z nimi przebywam tym bardziej dochodzę do wniosku, że dla niektórych nie ma żadnej nadziei na wyrośnięcie z tak fatalnej głupoty.

- Nie gadajcie bzdur to najlepsi kolesie jakich znam, tylko potrzeba im kobiecej ręki - Casper stanął w obronie swoich kumpli, którzy teraz zamiast dziewczyn oblegali nosidełko.

- Mathers co, jak co, ale dzieci to ty robisz ładne - pochwalił Heath.

- To dobrze, bo ja i Nat będziemy mieli ich jeszcze całą furę. Prawda kiciu? - zapytał i skierował swój wzrok na mnie.

- Chyba ty je będziesz rodził - odparłam, a wszyscy zaczęli się śmiać.

I taką właśnie roześmianą grupką ruszyliśmy przez centrum handlowe, które już było przystrojone w stylu Świąt Bożego Narodzenia. Była również specjalnie zmontowana scena dla Świętego Mikołaja, który wysłuchiwał co dzieci chcą dostać pod choinkę. Współczułam temu grubemu nieszczęśnikowi, otoczonemu idiotami w obcisłych zielonych strojach elfów i głupio wyszczerzonych śnieżynek.

Cóż w każdym bądź razie chociaż ja nabijałam się z całego tego bożonarodzeniowego szaleństwa, to Casper nie tracił humoru nawet na minutę i po kolei zajmował się kupowaniem ozdób, przewijaniem małej, kupowaniem prezentów, uspokajaniem małej, wybieraniu choinki, przekazywaniem małej mi kiedy płaczem zdzierała sobie gardziołko, kupowaniem kolejnych prezentów.


***

Było grubo po południu kiedy wróciliśmy z tym wszystkim do domu. Oczywiście nie rozstaliśmy się jeszcze z naszą paczką, bo wszyscy zostali zaproszeni do ubierania choinki tak olbrzymiej, że po pierwsze mężczyzna z centrum musiał nam ją przywieźć i zamontować w salonie, a po drugie tak wysokiej, że musieliśmy wchodzić na drabinkę, żeby góra nie była łysa.

Casper włączył składankę kolęd, kiedy zabieraliśmy się za wyjmowanie bombek i przywieszanie ich na drzewko.

- Och zlituj się - jęknęłam. Kolęd także nie lubiłam, od kiedy w moim domu streszczały się jedynie do wersji koncertów oglądanych w telewizorze przy świątecznym stole.

- Nie kochanie. Zero litości. Pozwól sobie w końcu zacząć się cieszyć - powiedział i pocałował mnie w policzek, po czym wyminął mnie, wziął kilka bombek i je zawiesił na gałązkach.

- Jeśli uda ci się przekonać Nat, że święta to powód do radości a nie nadąsanej miny to wiedz, że będziesz moim bogiem Casper - zaśmiała się Julia, która najlepiej wiedziała jak nie znoszę takich akcji. 

- Nie ma sprawy - odparł. 

Wszystkich już pochłonęło przyozdabianie drzewka, kiedy nagle do salonu wbiegła moja siostra Victoria.

- Sorki ludzie nie dałam rady wcześniej! 

- Vic! - wykrzyknęli wszyscy chórem i zaczęli się z nią witać. Ja dopadłam ją ostatnia i mocno wyściskałam.

- Zabierz mnie od tej bandy pomyleńców - szepnęłam jej do ucha, ale ona zamiast posłuchać mojej prośby roześmiała się.

- Wybacz siostrzyczko, ale dziś wyjątkowo trzymam ich stronę. Te święta w końcu zapowiadają się jakoś normalnie - wypuściła mnie z objęć po czym rozejrzała się po nas i zatrzymała swój wzrok na Ashley, która właśnie miała swoją zmianę przy kołysaniu na rękach Hope. - Jest i moja mała siostrzenica! To jej pierwsza choinka w życiu a ty marudzisz, Nat? Do bombek dziewczyno a ja przejmuję Hope.

Wzięła ją od Ashley na swoje ręce i coś do niej gadała, jak wszyscy ale jej nie słuchałam tylko poddałam się nastrojowi jaki panował aktualnie w salonie. Przestałam wypominać to czego nie lubiłam w każdych poprzednich świętach i postanowiłam przyłożyć swoją rękę do tego by tegoroczne faktycznie były udane. Więc ubierałam choinkę, z czym był problem bo dopiero po czasie zorientowaliśmy się, że najpierw powinniśmy ubrać łańcuchy i nawet śpiewałam kolędy. 

Casper zniknął na chwilę po czym wrócił z kamerą i zaczął nas nagrywać.

- Cześć Hope. Niedługo twoje pierwsze święta i wszyscy ubieramy choinkę - kamera przez jakiś czas była skupiona na drzewku i wesoło podśpiewujących i tańczących ludziach, po czym skierowała się na mnie i małą, bo akurat wypadła moja kolej na kołysanie. - Masz wspaniałą rodzinę i każdy tutaj stara się jak może, żeby twoja pierwsza choinka była jak najlepsza. 

- Wszystko będzie w porządku o ile ktoś zaraz jej nie przewróci z panującej powszechnie radości - powiedziałam.

- Hej ludzie mniej bujania biodrami więcej zawieszania bombek! - wykrzyknął Casper a kamera to raz była zwrócona na nas i małą to znowu na grupę krzątającą się przy choince. - Hope, córeczko chcę żebyś zawsze cieszyła się świętami. Pamiętaj, że to najlepszy czas w roku i wtedy masz całkowite prawo do ekscytowania się wszystkim dookoła. Oczywiście z taką rodzinką nie ma nawet mowy, żeby były do bani, ale wolałem ci to powiedzieć. Mam nadzieję, że to będą tak samo twoje ulubione święta jak i moje. Twoja mamusia jeszcze trochę marudzi, ale obiecuję, że je pokocha. Mam nadzieję, że będę z tobą w każde następne święta księżniczko. Ciocie, wujkowie! Mówimy wesołych świąt do Hope.

- Wesołych świąt! - wykrzyknęli, a kamera zaraz po tym została wyłączoną.

***

CASPER

Dwa dni później Casper tak jak obiecał musiał zgłosić się na badania. Wiedział, że nie będą zadowalające, bo czuł się naprawdę kiepsko. Okłamywał Natalie w sprawię wymiotów, mówił że zdarzają mu się rzadko, kiedy tak naprawdę ciągle zwracał śniadanie, obiad, kolacje i wszystko co w między czasie, o zawrotach nie wspominał wcale, ani o tym, że ostatnio coś bardzo pobolewa go w klatce. Niestety chcąc nie chcąc musiał w końcu dowiedzieć się jak postępuje choroba. Zdradzało go jego własne ciało bo to z jego komórek tworzyły się te nowotworowe i przypuszczały na niego nalot.

Szedł przez szpital najpierw mijając oddział dziecięcy. Ściany pomalowane były na cukierkowy kolor, wszędzie było pełno oprawionych obrazków z postaciami z bajek. Później wkroczył już na oddział, w którym mieli go przyjąć i szybko zatęsknił za tandetą poprzedniego, bo tam przynajmniej nie odczuwało się tak absolutnej sterylności. Ściany właściwie pozbawione koloru, żadnych śmiesznych obrazków tylko wszystko co było funkcjonalne. Miejsce przypominało jakąś przechowalnie. Było jak prematorium.
Casper poszedł na tomografię i zaświecił się jak fajerwerki na dzień 4 lipca. W klatce piersiowej, wątrobie, biodrze.

- Niestety panie Mathers tak jak podejrzewaliśmy pana wyniki bardzo się pogorszyły. Będziemy podawać nowe lekarstwo, ale to zaraz po kolejnej chemii. Musi pan zostać w szpitalu. Nie ma nawet mowy o powrocie do domu. Pańska sytuacja jest zbyt poważna.

- Ile czasu tu spędzę? Nie będę mógł wrócić do domu na święta? - Casper poczuł, że zaczęło mu się robić sucho w gardle a serce biło w bardzo szybkim tempie.

- Bardzo bym chciał, ale nie. Musimy znów przystąpić do intensywnego leczenia inaczej nowotwór dalej będzie siał spustoszenie i szybko pana wykończy. 

- Nie mogę dojeżdżać na chemię? Muszę być na święta w domu. Nie zostanę tutaj.

- Sam pan widział co pokazała tomografia. Jest źle i musimy zacząć z tym walczyć. Trzeba poprawić te wyniki... - lekarz zaczynał działać Casprowi na nerwy. Ciągle mówił o tym samym jakby wcale Caspra nie słuchał.

- Pan chyba nie zrozumiał - przerwał mężczyźnie. Szczęka młodego chłopaka zacisnęła się, oczy pociemniały, a postawa ciała sprawiła, że lekarzy nerwowo wyprostował się w swoim fotelu - Ja mam rodzinę i obiecałem im niezapomniane święta. Muszę z nimi być. To pierwsze święta mojej córki. Nawet nie wiem czy będę przy następnych więc to może nasze jedyne wspólne święta. Ja do cholery nie mogę tutaj zostać. Mogę dojeżdżać na tą pieprzoną chemię! Kurwa mów pan do mnie jak do człowieka, bo pierdolisz pan ciągle o tym samym a ja chcę usłyszeć konkrety.

- Proszę ochłonąć i mnie zrozumieć. Mam związane ręce. Pan potrzebuje stałej opieki lekarzy, musimy monitorować wszystkie postępy i niewykluczone, że będzie konieczne kilka transfuzji krwi. Dojeżdżanie na chemię teraz nie wchodzi w grę. Leki przestały pomagać, a pan zbyt długo odwlekał następny cykl chemii. Jeśli chce pan dożyć następnych świąt musi pan zostać w szpitalu. Innego wyjścia nie widzę.

Casper zacisnął z całej siły ręce w pięści. Starał się opanować emocje bo był pewien, że jeśli teraz nie ochłonie to zaraz obije twarz temu mężczyźnie. 

- Wyjdzie pan w Sylwestra. 

Ale to nie Sylwestra obiecał Natalie i Hope tylko Święta. Powiedział, że zrobi wszystko aby Nat je pokochała. Chciał dzielić się z nimi tą radością, jaką zawsze przynosiło mu Boże Narodzenie. Miał już wszystko zaplanowane i miało być idealnie. Pierwsze Święta jego rodziny i on ma spędzić je w szpitalu?

Niestety nie było wyjścia, jeśli chciał przeżyć musiał się poddać i zostać. Śmierć nie wchodziła w grę. Miał tylko nadzieję, że rzeczywiście dożyje następnych Świąt i będzie mógł wszystko naprawić. Ale jeszcze w tym roku Natalie prawdopodobnie będzie je nienawidzić. 

- Dobrze panie doktorze. Wygląda na to, że jest pan na mnie skazany w te Święta - odpuścił.

- Proszę mi uwierzyć, że wcale mnie to nie cieszy. Niestety nie ma innej możliwości.

***

Wieczorem, kiedy Hope zasnęła leżał z Natalie na łóżku i przytulał ją do swojego boku. Schował twarz w jej włosy i zaciągnął się ich słodkim zapachem. Zmieniła szampon na jagodowy. Pogłaskał ją po nagiej skórze ramienia i chwilę rozkoszował się tą bliskością, aż Natalie się odezwała i cały od razu stężał w środku.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi jeszcze jak wyniki? - zapytała nie przestając się w niego wtulać.

Przeklął w myślach cały świat za to, że teraz będzie musiał po raz kolejny złamać jej serce i powiedzieć: 

- Czeka mnie kolejna chemia. Zmienią mi też leki. Prawdopodobnie czekają mnie transfuzje krwi. Nat - głos mu się załamał - będę w szpitalu aż do Sylwestra. Przepraszam, tak bardzo chciałem żebyś miała udane święta.

Miał ochotę zacząć płakać z własnej bezsilności. Z całych sił pragnął tych Świąt i żeby spędzić je razem z bliskimi, a nie podłączonym do miliona rurek w jakiejś szpitalnej sali. Chciał uwiecznić na nagraniu jak odpakowują prezent Hope, jak wszyscy siedzą przy stole i jak mała płacze a później lata wokół niej stado gotowych na wszystko ciotek, jak wszyscy śpiewają kolędy i jedzą pyszne świąteczne potrawy. Niestety nawet jeśli powstanie to nagranie, to bez niego. Hope może kiedyś zapyta "Mamo a gdzie był wtedy tatuś?", a odpowiedź będzie taka, że znów leżał w szpitalu, żyjąc na samych nutridrinkach, kuty igłami jakby jego ciało było eksperymentalną poduszą i wypalony przez skutki uboczne chemii. 

Może gdyby nie był taki uparty i poszedł wcześniej na badania, ale teraz nie było już co się dręczyć. Stało się. Już dawno po fakcie i nic z tym nie można zrobić.

- Casper nie martw się. Obiecuję, że dla ciebie postaram się pokochać te cholerne święta - Natalie odezwała się po dłuższym milczeniu, wyszła z jego objęć i podniosła się na ręku do siadu po czym ujęła jego twarz w swoje dłonie. Zajrzała mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się smutno. - Żałuję, że cię nie będzie w końcu to ty uwielbiasz Święta jak małe dziecko.. Naprawdę mi smutno, ale kochanie obiecaj mi, że poddasz się tej chemii. Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie możesz opuścić mnie i Hope. Obie bardzo cię potrzebujemy dlatego wrócisz w Sylwestra i wkroczysz z nami w nowy rok silniejszy. Chcę wierzyć, że przed nami jeszcze kilkadziesiąt Świąt Bożego Narodzenia, które przyjdzie nam spędzić razem. Odwiedzimy cię w szpitalu. Zobaczysz nie będzie tak źle. Kocham cię najbardziej na świecie Casper. Musisz wyzdrowieć..

W panującej ciemności dostrzegł jak oczy Natalie błyszczą się od łez, a później także jej policzki i z każdą taką łzą jego serce pękało na drobne kawałeczki. Chciał móc jej powiedzieć, że przeżyje, że jeszcze wiele pięknych lat przed nimi, i że nauczy ją kochać Święta oraz, że Hope nigdy nie straci tatusia... Nie mógł. 

- Ja też cię kocham Natalie. Całym swoim sercem - powiedział zamiast tego, bo przynajmniej to nie wydawało mu się kłamstwem i pocałował ją długo oraz bardzo czule. Smakowała słonymi  łzami.










15 komentarzy:

  1. Rozdzial jak zawsze swietny!
    Mam nadzieje ze Casper nie umrze i czekam na kolejne rozdzialy bardzo niecierpliwie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No kochana wena Cię nie opuściła, jest zajebiście jak zawsze <3 Chyba nawet polubię święta haha Casper mnie namówił <3 Jesteś genialna, skarbie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny rozdział! Było tak pięknie i te wyniki wszystko popsuły... Naprawde nie wiesz jak bardzo będę czekała na następny rozdział x @MrsBieber_SOOn

    OdpowiedzUsuń
  4. cudny <3 mam nadzieję że Casper nie umrze i wszystko będzie dobrze... kocham cie i weny życzę bo piszesz świetnie misiu :*

    OdpowiedzUsuń
  5. genialne ! ;* zakochalam sie w tym blogu, nie moge doczekac sie kolejnego bo wszystkie sa napawde cudne ! kocham cie kicia ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Omb..Rycze!!! Piekny rozdzial<3 Jejku, boje sie, ze Casper umrze....Prosze nie rob tego, bie uamiercaj go ;'( Kocham Twoje ff ;*
    PS Nadal placze..

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudowny rozdział ! :) uwielbiam twoje opowiadanie ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne... <3 ale mam nadzieje że Casper w końcu wyzdrowieje. Kibicuje im z całego serca.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogę w to uwierzyć. Zalałam całą klawiaturę łzami! Czemu mi to robisz? Proszę cię tak bardzo nie zabijaj mi go! Bo ja się w ogóle załamie psychicznie. On musi żyć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle wszystko zrobione jak dla mnie idealnie. Treść, zdania, słownictwo, wszystko to daje wspaniały rzeczywisty efekt, jakby to działo się tuż obok. Ciekawa jestem ogółem jak to wszystko się skończy.~
    Czekam jak zawsze na kolejny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. kocham to opowiadanie *.*

    OdpowiedzUsuń
  12. Smutny a zarazem wspaniały

    OdpowiedzUsuń
  13. Znowu płacze! Czemu ty mi to robisz... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony cieszę się, że wywołuję tak silne emocje swoim pisaniem a z drugiej źle mi z tym, że płaczesz. Odnośnie Twojego ostatniego komentarza.. Dziękuję za polecanie MNR! Czytelnicy zawsze są ważni i mam nadzieję, że będzie ich przybywało. Chętnie wysłuchałabym Twoich uwag odnośnie opowiadania bo będę je poprawiała, czytała od deski do deski, nanosiła zmiany i mam nadzieję, że ulepszę to opowiadanie do tego stopnia, że już nie będzie mogło być lepsze. :) Miłego czytania!

      Usuń