sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 31

Pamiętaj żeby skomentować, jeśli przeczytasz. Dziękuję <3


CASPER

Powrót do szpitala pozbawił Caspra jakiejkolwiek radości. Nigdy dotąd nie przypuszczał, że kiedyś na myśl o Świętach nie zdoła wydobyć z siebie chociażby najsłabszego uśmiechu. Jednak przymus leczenia właśnie taki los dla niego zgotował. Ciężko było poradzić sobie z myślą, że w Boże Narodzenie będzie skazany na szpitalne łóżko, chemię i transfuzje krwi zamiast spędzić ten czas tak, jak planował z rodziną. Był naprawdę szczęśliwy myśląc o tym, że Święta po raz pierwszy w życiu będą dokładnie takie jakie powinny być, bo choć Casper przez wszystkie lata nie dał obedrzeć się ze świątecznego nastroju, to wiele rzeczy było jeszcze nie tak. Ale tym razem miało być inaczej. Boże Narodzenie z narzeczoną, małą córeczką i przyjaciółmi brzmiało jak marzenie, które do niedawna było niemalże możliwe do spełnienia. Niestety rak znów pokrzyżował mu plany. 

Śmierć ostrzyła sobie na niego zęby, a on zamiast wykorzystywać czas jaki mu pozostał, tracił go na długich pobytach w szpitalu. Choroba coraz lepiej radziła sobie z przejmowaniem kontroli nad jego życiem, a Casper dławił się uczuciem bezsilności, jakie go ogarniało.

- Nie mogę jeść, nie mogę pić. Podają mi morfinę i przetaczają krew. Stary mówię ci, mam coraz większe wrażenie, że oni tylko tracą czas - powiedział w rozmowie z chłopakiem, który był na tym samym oddziale. 

Andrew był niewiele starszy od Caspra i miał guza niebezpiecznie blisko serca. Zawsze, kiedy akurat nie byli przykuci do łóżek, przez zdradę własnych organizmów, spotykali się w miejscu przeznaczonym dla pacjentów, by tam spędzali swój wolny czas w lepszych chwilach. Casper palił przemyconego papierosa przy uchylonym oknie a Andrew siedział na krześle dwa kroki dalej. 

- Nie możesz tak myśleć. Na ciebie w przeciwieństwie do mnie ktoś czeka. Koleś, masz narzeczoną i córkę, których każdy ci pozazdrości. Ta twoja mała, Hope.. Udała ci się jak diabli. Nie możesz takiej słodyczy pozbawić ojca. Walcz kurwa, a nie użalasz się nad sobą jak ostatnia cipka - Andrew sapnął i pokręcił głową z politowaniem. - Jeśli chodzi o ratowanie ci życia, to nikt nie traci czasu.

Casper zaciągnął się papierosem i dłuższą chwilę nie kontynuował rozmowy. Wypuścił dym przez okno, a w tym samym momencie wróciła pielęgniarka, która pilnowała porządku. 

- Mathers zgaś tego papierocha! Spuścić cię na trochę z oczu, a ty już palisz. Mało tego papierosa nie połkniesz. No już, gaś go w tej chwili. Wiesz doskonale, że tutaj jest zakaz.

- Siostrzyczka się tak nie denerwuje, bo złość piękności szkodzi - Casper puścił do młodej pielęgniarki oczko, a ta zaczęła niecierpliwie tupać nogą w miejscu. Poddał się więc i wyrzucił niedopałek przez okno. 

- Dziękuję - powiedziała i usiadła na recepcji nie zaszczycając ich już więcej chociażby odrobiną większej uwagi. 

- Wypuszczają mnie na święta do domu - podjął znowu Andrew, a Casper nagle cały zesztywniał i pobladł. 

- Zostawisz kumpla? Kutas z ciebie. Ja tutaj utkwiłem - słowa jakby z trudem przechodziły mu przez gardło. Coś pod skórą nieprzyjemnie go mrowiło z żalu i zazdrości. 

- Udało mi się poprawić wyniki na tyle, żeby mnie wypuścili - chłopak odchrząknął nie bardzo wiedząc, czy powinien mówić dalej. - Wracam niedługo po sylwestrze. Wtedy podadzą mi ostatnią dawkę leku i będą przygotowywać na operację.Pomylą się o centymetr i zginę na stole.. Ale nie mam nic do stracenia, rozumiesz? Jeśli jest szansa, że przeżyję podejmę ryzyko.

- Super stary. Cieszę się - Casper zacisnął w pięść swoją dłoń, którą trzymał w kieszeni. Napięcie, które nagle odczuwał było spowodowane tym, że on także chciał powiedzieć to samo co Andrew. Chciał wiedzieć, że istnieje prawdziwa możliwość na wyleczenie także jego. Marzył o długim i pięknym życiu, ale to marzenie wydawało się coraz bardziej nierealne. Natomiast Andrew zbliżał się do spełnienia tego marzenia.

 - Wiem. Ty też pokonasz swoje raczysko. Nie wierzę, żebyś dał za wygraną. Nie ty. Chyba nie myślisz o tym, żeby wymigać się od małżeństwa z Natalie? 

Casper się roześmiał. Po raz pierwszy od bardzo dawna naprawdę się śmiał, aż wydało mu się to mało naturalne.

- Andrew ona została mi zesłana z niebios. Nigdy nie czułem się w taki sposób jak przy niej. Ona jest idealna w każdym calu, chłopaku, i mnie kocha. Mam niesamowite szczęście. Oddałem jej wszystko. Jestem jej w najdrobniejszym kawałku.

- Taka miłość jak wasza zdarza się niezwykle rzadko. Nie spieprz tego Mathers.

Andrew ledwo zdążył odejść na kilka kroków mówiąc, że jest zmęczony, kiedy Casper niespodziewanie zaczął krwawić z nosa. 
O nie. Nie. Kurwa nie. Nie teraz - powtarzał sobie w myślach.
Podniósł rękę do nosa i poczuł na swoich palcach gęstą, lepką substancję. Pielęgniarka zorientowała się, co się dzieję w momencie, gdy krew zaczęła skapywać na podłogę. Podbiegła do niego nawołując lekarza. Poinstruowała Adrewa, żeby wziął wózek i pomógł chłopakowi usiąść. 
Casper w tamtym momencie myślał już tylko o tym, że nie może zatamować krwi i zaczynał nie na żarty panikować.

Później w jasnym i sterylnym pomieszczeniu usadzili Caspra na krześle, a w sekundę po tym pojawił się przy nim lekarz.

- Musimy zaczopkować nos - powiedział, a następnie wkładanie gazy do nosa szatyna odbywało się tak samo szybko jak wszystko inne. 

Casper zaczął dygotać, więc pielęgniarka przykryła go kocem ale dreszcze nie ustały. Doktor ścisnął nos chłopaka palcami, zajrzał w usta, zbadał gardło oraz kark.

- Pojawiły sie dziś jakieś objawy małopłytkowości? - lekarz zwrócił się do pielęgniarki. - Czy pacjent skarżył się na ból głowy? Zauważyła pani różowe pręgi na skórze?

- Nie - odpowiada zgodnie z prawdą, ale Casper tylko zataił przed nią ból głowy. Nie chciał kolejnej transfuzji krwi. - Nie dał się dziś obejrzeć, więc nie dostrzegłam pręgów. 

Lekarz pokiwał ze zrozumieniem głową. Zupełnie nie zrobiło to na niego wrażenia. Był lekarzem prowadzącym Caspra i znał go na tyle dobrze by nie złościć się na pielęgniarkę tylko na niego.

- Dobrze. Casper, czy nie rozmawialiśmy ostatnio o szczerości i dobrej współpracy? No nic - odchrząknął - Musimy sprawdzić poziom płytek. Nie zdziwiłbym się gdyby był niższy niż dwadzieścia.

- Dwadzieścia? - Andrew w jednej chwili zrobił się biały jak ściana. Lekarz przytaknął mu głową.

- Pewnie będziemy musieli podać ci kilka jednostek. To potrwa zaledwie godzinkę - tłumaczył lekarza, ale Casper był jakby nieobecny myśląc tylko o tym, że ma sucho w gardle i z trudem mu się oddycha. Nie był w stanie przetrawić jeszcze myśli, że zaraz mają przetoczyć mu płytki. 

- Andrew muszę cię poprosić, żebyś odwrócił jakoś uwagę Caspra dopóki nie będzie po wszystkim.

Na chwilę zapadło długie milczenie po czym Andrew odzyskał głos i zaczął opowiadać śmieszne albo wstydliwe historie ze swojego życia.

- W zeszłym roku oglądałem "Milczenie owiec" jedyny horror jaki działa mi na psychikę i byłem nie na żarty przerażony. Stary miałem ochotę zwiewać przed własnym cieniem. Był środek nocy, kiedy film się skończył a mi chciało się pić. Poszedłem do kuchni. Nie mogłem znaleźć włącznika światła, więc chwyciłem jak najszybciej sok i chciałem go już przechylić, gdy nagle poczułem jak coś smyra mnie po ręce. Stary jak ja się wtedy obsrałem. Prawie wyskoczyłem z własnej skóry. Chwyciłem za pierwszą lepszą rzecz jaką miałem pod ręką, a chwilę później poczułem jak znów coś mnie smyra. Zamachnąłem się i wtedy usłyszałem jak mój kot, Blaise, wydziera się wniebogłosy. Matka zbiegła z góry, zapaliła światło w kuchni i zastała mnie przerażonego z gównem do kolan, tylko w przenośni stary, i kota uciekającego przede mną. Uderzyłem biedaka garnkiem matki. Blaise do tej pory mi tego nie zapomniał. Ciągle na mnie parska i prycha. 

Casper zaśmiałby się z pewnością, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku ani tym bardziej słowa, bo miał skurcze i rozpalone gardło. Słuchał więc kolejnej opowieści przyjaciela. Lekarz i pielęgniarka wydawali się rozbawieni, natomiast Andrew jakby zaraz miał się rozpłakać. 

- Zaraz podamy ci tlen - doktor mrugnął do Caspra, jakby proponował mu działkę. - Już po wszystkim. 

Później lekarz rozmawiał jeszcze chwilę z pielęgniarką po czym wyszli razem i zostawili Caspra z roztrzęsionym Andrewem. 

*** 

Nadeszły Święta Bożego Narodzenia. Oddział został zamknięty i był zakaz odwiedzin. Casper więc został sam jak palec. Nie wynegocjował wpuszczenia do niego Natalie ani spokojną rozmową, ani kłótnią.

- Doktorku - powiedział, a raczej wysyczał gniewnie przez zęby do mężczyzny w białym fartuchu, który zapisywał coś na jego karcie pacjenta - nie róbmy komedii. Ugrzązłem w tym pieprzonym szpitalu i zamiast być z rodziną przy świątecznym stole, muszę patrzeć na pana krzywą gębę. Nie wystarczy, że po waszych lekach nic nie mogę włożyć do ust, a i tak rzygam jak kot? Musicie jeszcze zakazywać odwiedzin? Obiecałem rodzinie, że będę z nimi w Święta a, do cholery, leżę tutaj. Musicie tu wpuścić przynajmniej moją narzeczoną. Kurwa człowieku, ja umieram! Odbieracie mi każdą chwilę, w której mógłbym poczuć się jeszcze trochę żywy. 

- Casper - podjął lekarz z miną niewzruszoną, pomimo wrzasków i wulgaryzmów jakie lały się z ust chłopaka.

- Panie Casprze - syknął. Normalnie nie przeszkadzało mu, kiedy lekarz zwracał się do niego po imieniu, ale teraz był niewyobrażalnie zdenerwowany, aż cały się trząsł.

- Dobrze, więc - mężczyzna odchrząknął - Panie Casprze, jest zakaz odwiedzin i to nie zależy ode mnie...

- Pizda z pana, doktorku - warknął nie pozwalając lekarzowi dokończyć. - Od was nigdy nic kurwa nie zależy. Zawsze niby czegoś chcecie, a i tak wciskacie ten sam zasrany kit, że to nie od was zależy. Więc od kogo? Niech pan przyprowadzi tego chuja ordynatora. Nakopie mu do tego tłustego tyłka. A pan będzie następny.

- Musisz się uspokoić. Gniew ci nic nie da, Casper. Kiedy poprawisz swoje wyniki wrócisz do rodziny i będziesz mógł poświęcić im całą masę czasu. Ja przede wszystkim mam na względzie twoje zdrowie.. 

- Zdrowie? Jakie zdrowie? Ja już czuję jak zdycham, doktorku. Muszę widzieć się z rodziną. Kurwa przecież jest pan człowiekiem! Czy w pana piersi bije kamień? Wyjątkowy z pana kutas - rzucił jeszcze, ale ledwo skończył a zebrało mu się na wymioty. Lekarz zareagował błyskawicznie podając mu naczynie do którego Casper miał zwrócić. Jego żołądek pozbywał się wszystkiego. Gardło go piekło, oczy szczypały od łez. Casper miał wrażenie, że zaraz udusi się własnymi wymiocinami. 

Kiedy było po wszystkim lekarz nafaszerował go nową dawką leków na wymioty i zostawił go przegranego, obdartego z woli walki w pustej sali.

Po wszystkim drzemał kilka godzin bez snów, aż obudziła go pielęgniarką.

- Panie Mathers! Spać w Święta to grzech! - klaskała w ręce kiedy wtargnęła do jego sali, po czym podeszła do jego łóżka i klasnęła jeszcze raz - Rozumiem, że źle się czujesz, ale Święta to naprawdę nie czas na spanie.

Chłopak poczuł jak wszystkie mięśnie bolą go od niewygodnej pozycji, w której leżał. Starał się ignorować pielęgniarkę szczególnie po tym, jak zakuło go serce kiedy w pierwszym odruchu na myśl o świętach w jego żyłach rozlała się radość, tylko po to żeby chwilę później stężeć i boleśnie uwierać, kiedy przypomniał sobie gdzie jest.

Pielęgniarka nie dawała jednak za wygraną i znowu klasnęła w dłonie. Zaczęła go nawet szturchać, a Caspra irytował ten nagły przypływ energii z jej strony. Już miał na nią warknąć, planował wyżyć się na niej i skierować swój gniew w jej stronę, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć pielęgniarka znów się odezwała.

- Przed chwilą banda młodych ludzi wtargnęła na oddział. Kłócili się, że chcą do ciebie wejść. Wiesz, że musieliśmy ich wyrzucić - westchnęła. - Ale my jedno, a oni drugie i teraz na przekór nam stoją pod oknem.

To ostatecznie przekonało Caspra do otworzenia oczu i spojrzenia na pielęgniarkę. Przyszli do niego - jego serce zabiło szybciej na tą myśl.

- Mogłam się domyślić, że trudny charakter pociąga za sobą inne podobne - pokręciła karcąco głową, ale jej usta się uśmiechały.

- Są pod oknem? - zapytał.

- Tak. Stoją przed szpitalem - odparła, a wtedy Casper poderwał się do siadu. Uspokoił mroczki przed oczami, po czym przerzucił nogi tak, że zwisały mu po jednej stronie łóżka i już chciał z niego zejść, kiedy pielęgniarka znów zaczęła mówić. - Nie wyjdziesz ze szpitala. Ostatnio była na tym oddziale epidemia wysokich gorączek i zapalenia płuc. Kilka osób umarło. Rozumiesz, że musisz zostać i nie narażać się na takie ryzyko, prawda?

-To niech pani ich do mnie wpuści - powiedział, a cała euforia nagle po nim spłynęła i znów poczuł ból w dołu przez zawód.

- Nie mogę.

- Mam na nich patrzeć przez okno? - rzucił ze złością.

- Właściwie to tak. Przykro mi - westchnęła. Casper spojrzał w jej oczy i dostrzegł w nich żal. Pielęgniarka naprawdę miała związane ręce, nie mogła mu pozwolić nawet gdyby chciała. 

Chłopak podniósł się z łóżka, stanął na równych nogach i kierowany nagłą sympatią do kobiety położył jej rękę na ramieniu.

- Ta moja banda, jak to pani ujęła - uśmiechnął się do niej - to straszni idioci. Na przykład teraz bezmyślnie stoją i marzną dla mnie na zewnątrz, żebym nadal cieszył się, że są Święta. 

Pielęgniarka wydała z siebie krótki melodyjny chichot, po czym pozwoliła mu się wyminąć i wyjść z sali. Przeszedł korytarz i stanął przed oknem. Wtedy jego oczy z łatwością odszukały dużą grupę młodych ludzi. Natalie, Ashley, Julia, Victoria i Min stały na przedzie, a za nimi chłopacy Eric, Heath i jeszcze dziewięciu innych z paroma dziewczynami, którzy też byli jak rodzina odkąd tylko zaczęto organizować wyścigi. Wszyscy rozpromienili się na jego widok i zaczęli krzyczeć, machać i wyciągać w górę ręce z dużymi kartkami, na których widniały napisy:

Wesołych Świąt! 

Kochamy Cię!

Wyzdrowiej bo skopię Ci tyłek! - tą kartkę oczywiście trzymał nie kto inny jak Heath.

Bądź silny! Jesteśmy z Tobą!

Casper uśmiechnął się od ucha do ucha czytając wszystkie napisy. Później dostrzegł, że Mark trzyma małą choinkę, a wszyscy są zaplątani w lampki, które chwile później zaświeciły podłączone do jednego z samochodów. Natalie posłała mu w powietrzu buziaka, a później pomachała do niego swoją komórką.

Wtedy zorientował się, że jego telefon dzwoni na recepcji. Wziął go i wrócił do okna. Patrzył na każdego z bliskich i przyjaciół nie mogąc uwierzyć, że nie śpi albo nie ma halucynacji, co byłoby możliwe i oznaczałoby, że choroba się rozwija.

Nagle głos Natalie rozbrzmiał w słuchawce, a on zapragnął wyskoczyć przez tą cholerną szybę i ją objąć. Patrzył jak pięknie się uśmiecha swoimi malinowymi ustami, jak wiatr targa jej ciemne włos, w których zaplątało się kilka płatków śniegu, jak jej policzki i nos robią się czerwone od zimna. Boże nie móc jej dotknąć było dla niego męczarnią.

- Kochanie... - usłyszał. - Chłopcy próbowali przeprowadzić zamach i szturmem przejąć szpital, ale..

- Chuje mają pieprzonych kulturystów na straży - głos Heatha wdarł się do słuchawki.

- Ale to nas nie powstrzyma przed przypomnieniem ci, że masz być szczęśliwi w święta. Śmiej się, wygłupiaj, dokuczaj personelowi, albo bądź do bólu miły bo są święta. Pamiętasz jak mi to tłumaczyłeś? Wiem, że jest trudno, ale wytrzymaj jeszcze trochę. Wszyscy na ciebie czekamy. Kochamy cię. Ja cię kocham.

Casper ze szczęścia zaśmiał się do słuchawki, żeby czasem nie zacząć płakać i znów wzrokiem powędrował po grupie w świątecznych czapkach, lampkach, z choinką i kartkami wystrzelonymi w górę.

- Cholera nawet nie wiesz jak jest ciężko. Dziękuję. Też was wszystkich kocham. Ludzie, to najlepszy prezent świąteczny w życiu. Szkoda tylko, że nie możecie tutaj wejść.

- Casper w Sylwestra nie licz, że ubiorę się dla ciebie jak stary, czerwony pedofil! To jednorazowa akcja - usłyszał tym razem Ashley. Wiedział, że hamuje się od płaczu i dlatego próbuje żartować.

- Rozumiem wszystko. Dzięki.. Potrzebowałem tego. Obiecuję, że już nigdy nie zapomnę o tym, że w Święta trzeba się cieszyć. Szykujcie się. Niedługo wychodzę i spędzamy razem Sylwestra! Nat...

- Tak?

Milczał przez chwilę. Wpatrywał się w nią i rozkoszował się jej widokiem, nienawidząc przy tym coraz bardziej wszystkiego co ich teraz dzieliło. 

- Kocham cię. Ucałuj ode mnie Hope i powiedz, że ją też kocham. Kiedy wrócę opowiesz mi jak spędziłyście Święta. Nagrywałaś wszystko?

- Tak, Casper, i jeszcze trochę nagrywania przede mną.

- Bądź szczęśliwa w te Święta, choćby nie wiem co.. Obiecujesz?

- Jestem Casper. Ty też bądź, dobrze?

- Dobrze - uśmiechnął się do telefonu.

Stali tak jeszcze wszyscy i rozmawiali. Casper znów miał okazję śmiać się ze wszystkimi i odzyskać wiarę w to, że jeszcze może być dobrze. Później nawet kiedy lekarz zabrał go na badania i chłopak był zmuszony pożegnać się z grupą spod okna, dobry humor go nie opuścił - bo były Święta.

NATALIE


- Nienawidzę Świąt Bożego Narodzenia! - huknęłam. Pchałam wózek z Hope przez odśnieżony chodnik. Robiłam duże i szybkie kroki, cała się w sobie gotując ze złości. - Wpadnij do nas w pierwszy dzień świąt, mówili, będzie fajnie - mamrotałam wściekle, a Hope patrzyła na mnie uważnie swoimi dużymi zielonymi oczami. Wypuściłam powietrze nosem i starałam się nieco uspokoić. - Gdyby mnie teraz widział twój tatuś, skarbie.. Nie byłby zadowolony. Ale mnie nie wydasz prawda?

Tak, oto ja - marudząca wściekle pod nosem mamusia, która mówi do swojego dziecka podczas gdy ono guzik rozumie. Nawet lepiej, że nie rozumie kiedy tak pieklę się na moją rodzinkę. 

Jaka matka, taka córka - przez moją głowę przeszły znów słowa kobiety, którą powinnam nazywać swoją babcią. - Też zmarnowałaś swoje życie. Zobaczysz teraz już tylko dziecko i właściwie dorosłe życie. Zawsze byłaś taka nieodpowiedzialna i były z tobą same problemy. A ten twój chłopak gdzie jest? Boże drogi.. Dzieci, jaką wy macie teraz przyszłość przed sobą? Ale tak to już jest jak rodzice nie upilnują. Dzieci rodzą dzieci.

- Że ja w ogóle usiadłam z nimi do stołu po takich słowach, Hope! Było mnie trzeba orzygać jak ostatnio i w momencie bym stamtąd zwiała! - pokręciłam głową wspominając kilka następnych docinek, tym razem pod adresem Caspra albo tego, że przyniosłam wstyd rodzinie.

Więc on leży w szpitalu? Ciężko chory? Już rozumie dlaczego za wiele nie chcieliście mi o nim mówić. Natalie, twoja córka będzie potrzebowała ojca. Co będzie kiedy twój chłopak/narzeczony/nieważne, umrze? Życie nie jest usłane różami Natalie. Bardzo głupio się zakochałaś, naprawdę - po tych słowa mama i ojciec nie wytrzymali, bronili mnie, jak i Caspra, ale ta wiedźma nadawała dalej. - Och, Richard dlaczego się tak unosisz? Ja tylko mówię prawdę. Przecież ona zostanie sama z dzieckiem. Zachowuje się jeszcze jak nastolatka i wierzy w wielką, piękną miłość jak z telewizji. A wy jej oczywiście pozwalacie na te wszystkie fanaberie! Wyprowadziła się z domu i udaje obrażoną na cały świat.

Po tym wybuchła cała fala kłótni. Moja (ledwo przechodzi mi to słowo przez gardło) babcia od siedmiu boleści, jak zawsze wprowadzała chaos i zamęt w naszym domu, a jednak zawsze przyjeżdżała na Święta. Pamiętam, że kiedy miałam dziesięć lat powiedziała mi, że jestem pomyłką i nie powinno mnie być na świecie oraz, że zniszczyłam życie jej synkowi. Poniekąd to prawda, bo moja mama urodziła mnie mając lat siedemnaście, a ojciec był od niej zaledwie dwa lata starszy, musiał zacząć pracować i zająć się rodziną. Nigdy nie wybaczyła tego mojej mamie. 

Szłam dalej chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Drugim domu, moim i Caspra. Obiecałam przecież, że zrobię wszystko aby cieszyć się tymi świętami tymczasem tupałam wściekle nogami i mruczałam pod nosem jak to ich nienawidzę.

Skręciłam wózkiem i weszłam w ulicę, na której mieszkał Albert. Nagle sobie o nim przypomniałam, bo był zawsze łączył się ze mną w przekonaniu, że Święta to nic dobrego. I akurat w momencie, kiedy pomyślałam jak je spędza usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła. Grube szkło butelki po alkoholu rozbiło okno w jednym z mieszkań i mało brakowało a uderzyłoby w wózek, w którym właśnie zasypiała Hope. Na szczęście jednak odbiła się parę metrów od nas. Mała zaczęła głośno płakać przez hałas, nie tylko ten, który spowodowała butelka, ale przez wrzaski i krzyki dobiegające z tamtego domu. 

Idź, idź. Natalie, IDŹ! - nakazywałam sobie w myślach, a jednak stanęłam, gdy ktoś wyszedł na podwórze. Blondyn nałożył kaptur na głowę, jedną rękę wpuścił w kieszeń a drugą uniósł ku górze pokazując środkowego palca, chociaż nikt z mieszkańców raczej tego nie zobaczył.

Zaczęłam kołysać wózkiem, pogłaskałam Hope po brzuszku i starałam się przekonać ją, żeby przestała płakać. Jeszcze mogłam zwiać. Gdyby tylko płacz małej nie zwracał na siebie tak wielkiej uwagi. 

- Dziewczyno ucisz tego dzieciaka! - usłyszałam, a na dźwięk jego aroganckiego tonu krew zmroziła mi się w żyłach. Nagle chłopak zrozumiał do kogo się zwraca i przyśpieszył kroku, żeby stanąć mi na drodze i nie pozwolić odejść. - Natalie. To serio ty.

- Tak to ja, niesamowite. A teraz Albert złaź mi z drogi albo cię przejadę - rzuciłam oschle patrząc na niego spod przymrużonych gniewnie powiek.

Nie ruszył się nawet na krok. Zamiast tego przyglądał się mi, jakby nie widział mnie całe wieki, albo obawiał się, że ma halucynacje i jestem tylko wytworem jego wyobraźni. W końcu zaczęło mnie to irytować, więc spróbowałam go wyminąć.

- Natalie stój, zaczekaj! - złapał mnie za przedramię i spróbował odnaleźć mój wzrok swoimi oczami. Ale ja nie patrzyłam na niego, zamiast tego zajęłam się uspokajaniem małej, która jeszcze płakała. Chwilę później Albert zabrał swoją rękę i zajrzał do wózeczka. - Ładna. To dziewczynka? Jak daliście jej na imię?

- Hope - odpowiedziałam.

Milczeliśmy dłuższą chwilę, aż płacz Hope dobiegł końca. Wiedziałam, że muszę wrócić z nią jak najszybciej do domu, ale coś nie pozwalało mi zostawić teraz Alberta. Dlaczego butelka wyleciała przez ich okno? Co tam się działo?

- Nadzieja, tak? - uśmiechnął się, ale tak słabo, że ledwo dostrzegłam te drgnięcie kącików ust na jego twarzy. - Nie myślałem, że ją kiedyś zobaczę. Co tutaj robicie i to tylko we dwójkę? Twój chłoptaś czai się na mnie za rogiem?

- Nie - odparłam. - Byłam u rodziców.

Skinął głową na znak, że rozumie i nie muszę mu niczego tłumaczyć. Rzeczywiście Albert nie potrzebował wyjaśnień. Wiedział, że skoro wyglądam jak żywe i wściekłe tornado to lepiej o nic mnie nie pytać, a tym bardziej nie o rodziców.


- Co się stało u was w domu? - zapytałam. Hope zaczęła mlaskać usteczkami i po tym rozpoznałam, że lada chwila zaśnie.

- Ojciec wypił i się pokłóciliśmy - wzruszył ramionami chcąc udawać obojętnego. 

- Od kiedy twój ojciec pije? - drążyłam temat.

- Od kiedy dowiedział się, że matka go zdradzała i zamiast od siebie odejść to udają, że jeszcze wszystko można naprawić - wsadził swoje obie ręce w kieszenie pozwalając kciukom wystawać i w końcu udało mu się spojrzeć mi w oczy. - Hope ma je po tobie. Oczy. 

- Przykro mi - westchnęłam naprawdę odczuwając smutek na myśl, że taka dobra rodzina się rozpada. Niestety najwyraźniej los nikogo nie oszczędza. Później na wzmiankę o oczach, lekko się uśmiechnęłam, ale zaraz po tym powiedziałam - Muszę iść. Obiad świąteczny był do dupy, ale przede mną jeszcze kolacja.

- Nat - zatrzymał mnie po raz kolejny - mam już dość. Naprawdę tęsknię za naszą przyjaźnią. Nie chcę dłużej udawać, że się nie znamy. Wiem, że nawaliłem. Proszę daj mi szansę. Tylko o to jedno błagam. Jeśli znów cię skrzywdzę sam siebie uduszę, naprawdę.
 

Miałam mętlik w głowie, a jednocześnie jakaś część mnie wiedziała, że Albert znowu będzie tego próbował. Nie wiem co mną kierowało kiedy odwróciłam się do niego i zaprosiła go na świąteczną kolację. Wiem jedynie, że była udana a Albert powoli wracał na swoje miejsce. Może był to jeden z cudów, albo nastrój Bożego Narodzenia sprawił, że nie chciałam dłużej trzymać w sobie złość i wolałam przebaczyć. 

*** 

Siedziałam razem z Hope w samochodzie pod szpitalem. Był dzień przed nowym rokiem, więc Casper zgodnie z wcześniejszymi założeniami lekarzy mógł wyjść do domu. Zobaczyłam go, kiedy pchnął potężne drzwi szpitala i prawie popłakałam się ze szczęścia. Tęskniłam za nim o wiele bardziej niż myślałam. Dlatego gdy szedł w stronę naszego samochodu, machał i uśmiechał się obdarzając swoje białe zęby, serce biło mi jak oszalałe z radości. Schudł, na pewno schudł ale poza tym wyglądał dobrze. Żadnych oznak, które wskazywałyby na to, że mój ukochany Casper wybiera się niebawem do grobu.

- Cześć rodzinko! - powiedział wsiadając do samochodu. - Nareszcie z wami! Nie wyobrażacie sobie jak ja tęskniłem za moim dwiema dziewczynami - obejrzał się na tylne siedzenia, gdzie bezpiecznie ułożyłam nosidełko Hope. - Wydaje mi się, czy moja córeczka robi się coraz słodsza z dnia na dzień? 

Nie wytrzymałam. Zaczęłam płakać. Musiałam wyrzucić z siebie całą tą tęsknotę i ból. Za każdym razem, kiedy Casper przebywał na leczeniu czułam jakby ktoś odebrał mi cząstkę siebie i kazał bez niej żyć. Potrafiłam budzić się rano przerażona, że może go już nie zobaczę. Przerażało mnie to jak wszystko inne nagle staje się nieważne, kiedy nie ma go obok. Nie wiedziałam już kim bez niego tak właściwie jestem. 

- Kiciu.. - przytulił mnie do siebie, kiedy łzy skapywały mi po brodzie. - Natalie płaczesz ze szczęścia, czy chcesz żebym tam jeszcze na trochę wrócił? - zaśmiał się, a jego pierś do której właśnie byłam przytulona zaczęła się trząść. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Potrzebowałam go poczuć. Musiałam nacieszyć nim całą siebie, wdychać jego zapach i rozkoszować się dotykiem, kiedy głaskał mnie po plecach.

- Nie. Na razie zostajesz z nami - powiedziałam przez łzy, po czym całowałam kilkakrotnie zagłębienie jego szyi. - Tak bardzo za tobą tęskniłam, wiesz? 

- Pewnie, że wiem kiciu. Bo ja tęskniłem za tobą jeszcze bardziej - złapał moją brodę w dwa palce i uniósł moją głowę ku górze po czym położył swoje zimne wargi na moich i zaczął mnie słodko całować. Wszystko we mnie pod wpływem tego pocałunku przeszło w stan ciekły, miałam ochotę roztopić się w tamtym momencie. Tak bardzo mi go brakowało. Ale teraz już znów byliśmy razem. - Jak moje dziewczyny spędziły święta? - zapytał.

- Pokażemy ci wszystko na nagraniach, kochanie - odparłam. Uśmiechnął się do mnie, starł mi kciukami łzy w policzków i ucałował delikatnie w czoło.

- Wracajmy do domu - powiedział, a ja z przyjemnością wykonałam jego prośbę.

***

W Sylwestra moi rodzice obiecali zająć się Hope i dotrzymali słowa. Kobieta nazywająca się moją babcią poszła do jednej ze swoich znajomych na tą okazję, więc nie bałam się, żadnych zbędnych kłótni albo docinek. 

- Odbierzemy ją jutro rano - powiedziałam głaskając małą po główce. Casper trzymał ją na ręka tak długo jak to było możliwe. Naprawdę nie lubił się z nią rozstawać. Była jego oczkiem w głowie, więc odkąd wrócił po prostu nie spuszczał z niej wzroku i nagrywał po kilka filmików. Teraz też zanim przekazał Hope mojej mamie, najpierw bawił się jej małymi rączkami i porządnie ją wycałował. W końcu małą przejęła babcia, ale nawet wtedy Casper nie potrafił się powstrzymać, żeby nie połaskotać ją pod bródką. 
Boże naprawdę go kocham. 

- Bawcie się dobrze i nie martwicie się o nic. Zajmę się wnusią - moja mama uśmiechnęła się do nas, ale ją też zaraz pochłonął osobisty urok Hope. 

- Już wiem co Hope ma po tobie - powiedziałam cicho do Caspra - nikt nie może się jej po prostu oprzeć. Ma swój niesamowity urok. 

- Mówiłem, że mam to w żyłach - odpowiedział i zaśmiał się. Chwycił moją rękę, a ja splotłam nasze palce. - To do widzenia pani Johnson. Pa pa maleństwo. Tatuś bardzo cię kocha, widzimy się w nowym roku.

Gdy oddaliliśmy się od domu Casper niespodziewanie wziął mnie na ręce i zaczął kręcić się w kółko. Ja oczywiście śmiałam się i piszczałam na zmianę.  Nie bardzo wiedziałam skąd ten nagły przypływ radości, siły, czegokolwiek nim kierowało, ale kiedy nasze twarze zatrzymały się kilka centymetrów od siebie byłam zdolna myśleć tylko o tym, że jego usta nadal są przyjemnie żywe, że jego oczy ciągle się jeszcze błyszczą i mają intensywny kolor, że jest ciepły i ciągle jest tu ze mną a ja z całej siły właśnie pragnęłam go pocałować.I tak też zrobiłam. Całowaliśmy się długo, ale delikatnie i czule jakbyśmy bali się, że któreś z nas za chwile może zniknąć. 


Kręciło mi się w głowie, kiedy odstawił mnie na asfalt. Jakbym przeszło jakieś małe trzęsienie ziemi, tylko dla tego, że jest na świecie miłość tak wielka, jak ta nasza.  

- Czasem myślę, że to niemożliwe, żebym był chory bo czuję się taki żywy i silny przy tobie. I wiem jak wiele mogę oraz chcę ci dać, a na to potrzebuję czasu więc zapominam, że czas przestał być moim przyjacielem - mówił, kiedy siedzieliśmy w samochodzie, elektryczny Fisker Karma. 
W środku Fiskera dominowała skóra, drewno i nietypowe rozwiązania stylistyczne takie, jak chociażby przełączniki skrzyni biegów w kształcie piramidki. Mimo iż to wielka limuzyna, z tyłu zmieszczą się tylko dwie osoby, ale mogą rozsiąść się wygodniej niż mogłoby się to z początku wydawać. Casper kiedyś specjalnie zlecił oklejenie go chromowanym winylem, a pod podwoziem zamontowanie neonów, które święcą w różnych barwach. Teraz jego ukochany Fisker mknął w wielkim stylu na imprezę Sylwestrową. 

- Po prostu nie wierzę, żebym miał was kiedykolwiek zostawić, rozumiesz? Bo w końcu mam przed sobą naprawdę piękną przyszłość. I obiecałem sobie, że zawsze będę światłem w twojej ciemności. Nie możesz przeze mnie upaść. To nie ja będę powodem twoich łez. To nigdy nie będę ja.

- Rozumiem, Casper. Wiem, że nigdy mnie nie skrzywdzisz. Razem przez to przejdziemy - położyłam swoją dłoń na jego dłoni, którą trzymał na skrzyni biegów i posłałam mu ciepły uśmiech. - A co więcej - wyjdziemy z tego zwycięsko. Nie pozwolę ci odejść, czy to jest jasne? 

Casper skinął twierdząco głową, a jego usta wykrzywiły się w rozbawionym uśmieszku. 

- Jasne. Nie mogę ci się przecież sprzeciwiać - powiedział i uniósł moją rękę sobie do ust po czym mnie w nią ucałował. 

- A tylko spróbujesz coś zamajaczyć o odchodzeniu to wiedz, że ci nie daruję. W ten sposób na pewno się nie wymigasz przed ślubem i całym życiem ze mną. Nie pozbawisz mnie marzenia o białej sukni - zaśmiałam się melodyjnie pod nosem.

- Ja myślałem, że bierzemy raczej ślub cywilny - powiedział.

- A kto mi zabroni sukni ślubnej? Rusz głową Casper - oparłam się wygodniej o siedzenia, ale wzrok ciągle miałam utkwiony w nim. 

- Skoro tak to kto mi zabroni przyjść w stroju kobiety kota - wzruszył ramionami, a ja od razu wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem. 

- W stroju kobiety kota? Casper bądź poważny, mówisz o naszym ślubie - starałam się przestać śmiać, ale słabo mi to wychodziło natomiast Casper zachował kamienną twarz. 

- Supermanem jestem na co dzień, więc dlaczego nie być ten jeden raz kobietą kotem? - spojrzał na mnie i dopiero wtedy przestał udawać, że jest poważny. Uśmiechnął się, a później z jego ust wydobył się nawet dźwięk stłumionego śmiechu. - No dalej skarbie, wyobraź sobie mnie w takim seksownym wdzianku. 

- Uciekłabym z kraju i nigdy bym się do ciebie nie przyznała - zażartowałam a następnie znów dostałam napadu śmiechu, po przed moimi oczami pojawił się obraz Caspra przebranego za bohaterkę komiksów. 

- Któregoś dnia pojedziemy na zakupy żebym mógł wbić się już w coś takiego. Dostaniesz super próbkę przed ślubem - jego usta ciągle uśmiechały się z rozbawienia nawet, kiedy pocałował mnie w czoło. 

Wjechaliśmy świecącym neonami Fiskerem do królestwa Caspra, czyli na miejsce wyścigów gdzie czekało już kilka samochodów i ludzi.

- Specjalnie wybrałeś ten wóz na dzisiaj, prawda? - zapytałam patrząc na swojego narzeczonego, który właśnie gwałtownie i z piskiem hamował zataczając półkole. Stanęliśmy blisko samochodu Heatha.

- Dokładnie tak, kiciu. W Sylwestra trzeba błyszczeć, świecić się i wkroczyć w nowy rok z klasą. To cacko na spokojnie wszystko to zapewnia - odparł. 

Wysiedliśmy i od razu dopadła nas rozwrzeszczana grupa znajomych oraz przyjaciół. Paru trzymało już w rękach piwa, ja swoje dostałam nawet nie bardzo wiedząc kiedy i od kogo. Po prostu jedna z rąk wyciągnęła je do mnie i nie odmówiłam tylko bez słowa wzięłam nieotworzoną puszkę. Muzyka była standardowo puszczana z jednego radia, któregoś samochodu. Race, fajerwerki i inne tego typu akcesoria potrzebne do świętowania zapełniały trzy otwarte bagażniki. 

- Natalie! - usłyszałam Julię, która w momencie znalazła się przy mnie i rzuciła mi się na szyję prawie wylewając swoje piwo, ale na szczęście zostałam sucha. - Ale się odwaliłaś! - przyjrzała mi się. Byłam ubrana w sukienkę uszytą ze specjalnego, mieniącego się na złoto materiału takiego, że z daleka wyglądało to tak jakbym miała na sobie cekiny. Włosy opadały mi luźno na ramionach. Nie czułam się jakoś specjalnie szykownie, ale rzeczywiście starłam się wyglądać sylwestrowo. - Za to widzę, że Casper postawił na czerń jak każdy chłopak tutaj. Zero wyczucia stylu.

- Czerń chyba dodaje im pewności siebie - wzruszyłam ramionami, ale uśmiechałam się. 

- Ta. Myślą, że w czarnych kurtkach, koszulkach i spodniach wyglądają na bardziej groźnych - przewróciła oczami. Julia była wyrocznią mody, zawsze lubiła komentować czyjś ubiór a ja nie miałam nic przeciwko słuchania jej. Chciałam się tylko cieszyć tym, że są tutaj wszyscy. - Chociaż okej.. Zwracam honor twojemu narzeczonemu, który ma złoty łańcuszek i złote buty. Lubię jak chłopak pasuje do swojej dziewczyny. 

- Wypiła dopiero jedno piwo i już jej się usta nie zamyka - za plecami Julii pojawił się Albert, którego wcześniej musiałam przeoczyć. A kiedy ja go zauważyłam w tej samej chwili zrobił to Casper. 

- Przyprowadziłaś tu Alberta? - powiedziałam półszeptem do Julii. Byłam wściekła i słychać to było w moim głosie.

- Przecież był z nami w Święta. Pomyślałam, że między nami wszystkim znów będzie jak kiedyś - powiedziała a przy tym nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Pewnie też wyczuwała kłopoty tak samo jak ja.

- Co ten dupek tutaj robi? - Casper przedostał się do Alberta a później wszystko działo się już bardzo szybko. Szturchnął go raz, drugi, trzeci aż zmusił Alberta do obrony. - Nikt nie widział, że to nie jest jeden z naszych? Prawdziwy z ciebie wrzód na tyłku. Powiedziałem ci już, że masz się nie zbliżać do Natalie.

- Casper! - krzyknęłam myśląc, że on zapanuje nad sobą i zostawi Alberta w spokoju. Nie zrobił tego.

- Jakim pieprzonym prawem wtargnąłeś na mój teren i jeszcze się na nim panoszysz, jakby ktoś ciebie tutaj zapraszał? - Casper patrzył ostro w oczy Alberta, a jego dłonie zaciskały się w pięści. - Tylko się dowiem, kto cię tu wprowadził a rozpierdolę. A teraz grzecznie spierdalaj w podskokach i żebym nigdy więcej cę tu nie widział.

- Casper posłuchaj mnie! - spróbowałam raz jeszcze - Julia go tutaj przyprowadziła..

- Słucham? Co do jasnej cholery? Dlaczego przyprowadza tutaj szmaciarza, który cię zranił?

Julia spojrzała na mnie przestraszonym wzrokiem. Jej duże niebieskie oczy zdawały się być jeszcze większe niż zwykle. Chyba nawet nieco pobadła na twarzy. Nie dziwiłam jej się. Casper, kiedy się wściekła momentami nawet mnie przyprawiał o ciarki. 

Musiałam wziąć winę na siebie. Tylko mi wybaczy coś takiego. Wzięłam więc głęboki wdech i znów zaczęłam mówić. 

- Posłuchaj mnie - prosiłam.

- No właśnie, posłuchaj swojej dziewczyny - rzucił Albert.

- Bo ja tego chciałam - odparłam. Casper cały zesztywniał, spuścił wzrok z Alberta i przeniósł go na mnie. Wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. 

- Co ty wygadujesz? - poczułam jak niedobrze mi się robi od patrzenia na jego zmieszany wyraz twarzy. Patrzył na mnie tak jakby czuł się zdradzony i ośmieszony. Pewnie nawet tak właśnie się czuł.

- Albert był u nas na Świętach. Spotkałam go, kiedy wracałam od rodziców i porozmawialiśmy. Casper, zostawmy tą rozmowę na jutro. Proszę zostaw go w spokoju. Obiecuję, że on tym razem naprawdę nie ma złych zamiarów. 

Ramiona Caspra opadły w dół. Rozumiałam, że go zawiodłam i miałam ochotę uderzyć się za to w twarz.

- Zostajesz. Ale tylko dzisiaj. Robię to dla Natalie, bo jak dla mnie to już dawno mógłby zabierać cię stąd ambulans - mój narzeczony został odciągnięty od Alberta przez Heatha i Erica, po czym zniknął mi z oczu.

- Uroczy - prychnął Albert.

- Och, przymknij się - warknęłam. - Po prostu postaraj się naprawdę nie spieprzyć nam tego Sylwestra. 

- Nat, przepraszam. Nie sądziłam, że Casper aż tak się wścieknie - powiedziała Julia, czuła się winna. I dobrze bo była.

- Jest Sylwester. Bawmy się -  odparłam zamiast drążyć dalej ten nieprzyjemny temat.

***

Impreza trwała, a Albert szybko się odnalazł w nowym towarzystwie. Ja osobiście wymieniłam z nim tylko kilka zdań, bo później trzymałam się przeważnie Caspra, Ashley, Min i chłopaków. To Julia się nim zajmowała i widziałam, że coraz bardziej stają się znów sobie bliscy. 

Sylwester w królestwie Caspra nie mógł odbyć się oczywiście bez kilku wyścigów, a on brał udział w każdym i wygrywał. Cieszyłam się, że wrócił nareszcie do tego, co kochał. Byłam z niego dumna, że tak doskonale sobie radzi. Po wyścigach przyszedł czas na pokazy manewrów, kręcenie bączków i inne takie. Wszystko przy światłach neonów zamontowanych w podwoziach Fiskera i jeszcze pięciu innych samochodach robiło niesamowity efekt. Dodać do tego muzykę, wspaniałych ludzi, alkohol w takich ilościach, że każdy bawił się dobrze, ale nie zgonował ani nie wymiotował oraz efekt jaki dawały kolorowe race dymne i mamy Sylwestra idealnego.

To niesamowite, że ludzie tutaj są jak rodzina. Śmiechy, wygłupy, długie rozmowy, tańce i pokazy. Wszystkiemu towarzyszyła cudowna atmosfera. Każdy był taki ciepły i otwarty. Czułam się jakbym znała ich wszystkich od zawsze. Nic dziwnego, że Casper wcześniej spędzał tu więcej czasu z nimi niż w domu z prawdziwą rodziną.

Stałam razem z Casprem oparta o Fiskera. Obejmował mnie i do siebie przytulał, kiedy oboje patrzyliśmy w niebo i czekaliśmy aż zacznie się odliczanie do nowego roku.

- Chcę mieć kolejny rok dla nas, a później kolejny i jeszcze kolejny. Chcę mieć lata dla ciebie i Hope. Czas jaki do tej pory z tobą spędziłem jest najlepszą rzeczą jaka mi się przytrafiła. Nie umrę. Spędzimy resztę długiego życia, które na pewno przed nami, razem.

Wtuliłam się w niego nieco mocniej. Moje serce biło w zgodnym rytmie z jego sercem. Dostosowałam nawet do niego swój oddech. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na Ziemi, bo mogłam go kochać.


- Obiecujesz, że spędzimy kolejny rok razem? - zapytałam.

- Obiecuję.

- Kocham cię. Bardzo cię kocham. Nigdy mnie nie zostawiaj. Jesteś mi potrzebny. Dostałam cię od życia i nie chcę cię nigdy stracić. 

- DZIESIĘĆ, DZIEWIĘĆ, OSIEM..... - zaczęło się odliczanie, ale przestałam go słuchać bo Casper właśnie nachylił się do mnie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Odkleiliśmy się od siebie dopiero kiedy usłyszeliśmy huk odpalanych fajerwerków i wybuchów. - ZERO!!

Niebo wyglądało pięknie z różnobarwnymi światłami. Oboje z Casprem patrzyliśmy na nie i krzyczeliśmy razem z resztą "Szczęśliwego Nowego Roku!". 

Myślałam o tym, że na świecie istnieje kilka naprawdę pięknych rzeczy i wartych doświadczenia. Te fajerwerki na pewno się do nich zaliczały oraz miłość, którą dzieliłam z Casprem. Była to miłość, za którą wiedziałam, że będę tęsknić a ta tęsknota pozbawi mnie woli życia. Obym tylko nigdy nie musiała za nią zatęsknić.


Cześć kochani! Przepraszam za kolejne opóźnienie. Bardzo dużo nauki, mało wolnego czasu, a 18.04 oczywiście urodziny. Sami rozumiecie, że nie dałam po prostu rady. Ale już jestem z nowym rozdziałem i mam nadzieję, że wam się podobał. Albert wrócił. Dziś było go jeszcze mało, ale z czasem planuję go rozkręcić. Dwie noce dla was zarwałam! Hahaha. Kocham was, dobranoc (jest 1:39 kiedy to dodaję). 










9 komentarzy:

  1. Mówiłam, że pierwsza skomentuję? :* Hahahhaa. Rozdział przezajebisty skarbie:* Zawsze mnie zaskakujesz i wprowadzasz w taki błogi stan. To opowiadanie mnie rozwesela...

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy kolejny rozdział lepszy od poprzedniego x Naprawde to ff jest moim ulubionym, nigdy nie czytałam czegoś takiego, nieoklepana fabuła i sposób pisania sprawia, że za każdym razem gdy pojawia się nowy rozdział cieszę się jak dziecko 💕 Czekam na następny, całusy xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nono, misia, jak zawsze postarałaś się. ;3
    Jak każdy z rozdział wprowadza mnie to w inną rzeczywistość. Drugie życie, którego jestem obserwatorem. Jak Natalie płakała, gdy wyszedł ze szpitala, a on ją przytulił wyobrażałam to sobie i niemal czułam jak to jest się przytulić do Caspra. *^*
    Supi, dupi, pisz mi następny, tylko jak będziesz pisać tak samo jak ten to chcę wpierw oryginał. xD
    Pozdrawiam. ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Poplakalam sie normalni, swietny rozdzial. Niechetnie on Juz w koncu zdrowieje..

    OdpowiedzUsuń
  7. Super, super, supeeeeeeeeer! Cale opowiadanie jest mega swietne i w sumie tez bym chciala zeby mnie taka historia spotkała ;3 duuuużo weeeny i czekam na kolejny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział! :) Popłakałam się ♥

    OdpowiedzUsuń