Pamiętaj żeby skomentować, jeśli przeczytasz. Dziękuję <3
Pamiętam, jak to było przez cztery lata z rzędu wzdychać w Sylwestra przez niemiłe poczucie przygnębienia. Myśl, że muszę przywitać kolejny rok rozczarowań, smutków i bezsensownej tułaczki, rodziła się we mnie i nieznośnie uwierała w okolicach potylicy. Później rozprzestrzeniała się po całym ciele i kumulowała w dołku, w postaci drażniącego bólu. Pamiętam też, że tylko raz odważyłam się unieść głowę do góry i prosić w myślach
"Nowy Roku, proszę, bądź dla mnie dobry...".
Jeden jedyny raz. Przy następnej okazji wiedziałam już, że to naiwne z mojej strony. Dlatego każdego kolejnego Sylwestra wzdychałam na myśl, że wkraczam w Nowy Rok pełen bólu i gorzkich łez. Przez tamte cztery lata życie nie miało mi niczego dobrego do zaoferowania, więc starałam się oswoić z tą sytuacją. Depresja była do mnie jakby przyszyta, a Nowy Rok był pewnego rodzaju zawodem - bo chciałam umrzeć, a żyłam.
Jednak stojąc przy Casprze, ramie przy ramieniu, z jego ręką na wcięciu mojej talii, przełamałam się i patrząc w górę na pokaz sztucznych ogni, prosiłam:
Ty tam na górze (o ile w ogóle istniejesz)...
Wiem, że mamy ze sobą na pieńku, ale musisz mnie tym razem wysłuchać.
Nie odbieraj mi Caspra. Pozwól mu ze mną zostać. Wierzę, że wszystko dzieję się po coś więc z jakiegoś powodu dałeś mi Caspra. Zauważyłeś, że moje serce nie bije od jakiegoś czasu.. Zauważyłeś, że powietrze, którym oddycham mnie truje.. Zauważyłeś, że śpieszy mi się umierać..
Dlatego mi go dałeś, prawda? Postawiłeś na mojej drodze kogoś, kto poruszył moje serce i zmusił go do bicia, kogoś przy kim z łatwością łapałam oddechy, kogoś kto nie pozwolił mi umierać a sprawił, że zapragnęłam żyć.
Dziękuję. Casper jest idealny w każdym calu.
Nie pozbawiaj świata, kogoś kto ceni w całości swoje życie i potrafi rozsiać szczęście wszędzie, nawet jeśli jest bardzo ciężko.
Nie odbieraj mi mojej miłości. Nie możesz obedrzeć mnie także z tego.
Nigdy już o nic więcej cię nie poproszę.. Błagam tylko o Caspra.. Niech ten rok będzie dla nas dobry..
Proszę nie każ mojej córeczce wychowywać się bez ojca.
***
Słyszałam ich jeszcze zanim otworzyłam oczy. Hope wesoło stukała nóżkami i rączkami o podłogę. Raczkowała i śmiała się, kiedy Casper tupał tuż za nią, powtarzając, że zaraz ją złapie. Nie podnosiłam jeszcze długo powiek. Zamiast tego wolałam jeszcze trochę cieszyć swoje uszy dźwiękami zabawy.
- Mam cię księżniczko! Mam! - wykrzyknął triumfalnie Casper, a ja nie musiałam nawet otwierać oczu, żeby wiedzieć iż pochwycił ją na ręce i uniósł do góry.
Hope śmiała się tak serdecznie, że aż musiałam się uśmiechnąć. Nagle poczułam, że Casper opada na materac i zaraz po tym Hope znalazła się przy mojej głowie wpychając mi swoje dłonie w oczy i usta.
- Prawie ci się udało mnie przekonać, że śpisz, ale ten uśmiech cię zdradził kiciu - usłyszałam. Otworzyłam w końcu oczy i zaczęłam się śmiać, kiedy Casper odciągnął małą od mojej twarzy.
- Przyłapaliście mnie. Poddaję się - wyciągnęłam się na łóżku po czym podniosłam do siadu podpierając się rękoma. Spojrzałam na Caspra i naszą siedmiomiesięczną córeczkę. Obojgu usta śmiały się od ucha do ucha, a ja kochałam ich z całego serca za to, że mogłam się przy nich budzić.
Mała coraz bardziej przypominała swojego tatusia. Prócz oczu, po mnie nie miała już chyba nic. Kolor włosów i kształt noska odziedziczyła po Casprze, uśmiechała się tak jak on - jeden kącik ust podnosił im się do góry szybciej niż drugi. Może jeszcze kształt twarzy miała po mnie, ale i tak bardziej przypominała Caspra. Na komodzie w sypialni od jakiegoś czasu stało zdjęcie Hope i małego Caspra. Była jego damską wersją z zielonymi oczkami.
- Która jest godzina? - zapytałam i przysunęłam się do nich. Chwyciłam rączkę córeczki, zaczęłam się nią bawić i robiłam do niej jednocześnie śmieszne minki, żeby się do mnie roześmiała.
- Już 10 kiciu - powiedział. - Nie miałem serca cię wcześniej budzić.. Na szczęście moja druga księżniczka już nie spała i pobawiła się trochę z tatusiem, prawda serduszko? - zwrócił się do Hope, która właśnie śmiała się do mnie i targała mi włosy.
- Ej, maleńka nie ciągniemy mamusi za włosy - uwolniłam swoje loki z jej uścisku i ucałowałam ją w nosek. - O której ma przyjść pielęgniarka? - spytałam podnosząc wzrok na Caspra.
Choroba nie dawała za wygraną. Chciałabym móc powiedzieć coś zupełnie przeciwnego, że oto my - szczęśliwa rodzina nie mamy żadnych zmartwień, ani sennych koszmarów, że każdy jest zdrowy i maluje się przed nami cudowna przyszłość. Niestety rzeczywistość wcale nie była taka przychylna. Casper nie dołączył do grona ludzi cudu, którzy pokonali chorobę i nie musieli już bać się, że na coś zabraknie im czasu. Co jakiś czas przychodziła do nas pielęgniarka aby zrobić jakieś badania, pobierać krew żeby móc wysłać ją do analizy i tym podobne. Casper był więc ciągle pod stałą opieką lekarzy.
- Będzie na 14 - uśmiechnął się do mnie słabo. Pochyliłam się nad jego ramieniem i go tam pocałowałam. Blady, chudy, z oczami podkrążonymi i zmęczonymi od walki z rakiem, nie narzekał. Starał się zgrywać pozory, że wierzy w poprawę, ale prawda była taka, że ostatnio musiałam o niego walczyć bo sam najchętniej by się już dawno poddał. Choroba go niszczyła. Wypalała w nim to, czego mi zawsze brakowało a co on każdemu starał się podarować.. Wypalała w nim nadzieję.
- Mhm - wymruczałam przy jego szyi. - Kochasz mnie?
Casper spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Jego czekoladowe oczy przeszywały mnie na wskroś przyprawiając jednocześnie o mały zawrót głowy. Spóźnił ze mnie wzrok tylko na chwilę by móc położyć Hope na łóżku po stronie na której on śpi i później zabrał się za mnie. Złapał moje nadgarstki, przycisnął je do materaca i usiadł w rozkroku na moim brzuchu.
- Jakieś wątpliwości pani Mathers? - zapytał niskim uwodzicielskim tonem, aż cała zadrżałam.
- Jestem Johnson. Jeszcze za ciebie nie wyszłam, palancie - odpowiedziałam wymijająco starając się przy tym nie zdradzać, że w brzuchu szaleje mi całe stado motyli i chyba umrę jeśli zaraz mnie nie pocałuje.
- Racja kiciu i musimy to jak najszybciej zmienić - nachylił się do mnie i łaskotał mnie swoim oddechem w szyję. - Bo chyba nadal chcesz spełnić moje marzenie i zostać panią Mathers?
- Ach ty i te twoje zachcianki - droczyłam się z nim, a zaraz po tym od razu tego pożałowałam. Casper ugryzł mnie w szyję i zaczął łaskotać mnie po żebrach. Śmiałam się, piszczałam i szarpałam z nim. - Casper! Casper! Mała zacznie płakać, bierz te łapy ode mnie!
Uspokoił się. Jego ciemne oczy znów na mnie spojrzały. Uśmiechał się do mnie zadowolony z siebie, że zdołał mi dokuczyć po czym nachylił się znów nade mną i mnie pocałował. Całowaliśmy się słodko, ale wolno i leniwie. Po prostu cieszyliśmy się sobą przez dłuższą chwilę, dopóki Hope nie zaczęła marudzić tuż obok.
- Kocham cię. Bardzo cię kocham - mówił ochrypłym głosem, gdy nasze usta się od siebie odczepiły. - I będę cię kochać już zawsze. Myślę nawet, że kochanie ciebie będzie moim życiem po śmierci, Natalie.
Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Serce biło mi jak oszalałe ze szczęścia jakie dały mi słowa Caspra. I naprawdę gdyby nie Hope pewnie przyciągnęłabym go do siebie i pocałowała tak mocno, że stracił by oddech.
- Czasem zadajesz bardzo głupie pytania, kicia - powiedział jeszcze zanim pozwolił mi odzyskać pełną swobodę ruchów i wziąć córeczkę na ręce żeby wiedziała, że nic się nie dzieję i przy niej jestem.
- Ale mimo to nadal chcesz żebym została panią Mathers - uśmiechnęłam się do niego.
- Tak - odpowiedział chociaż to nie było wcale pytanie, po czym odwzajemnił mój uśmiech. - Chcę tego bardziej niż czegokolwiek na świecie, kicia - powiedział pochylając się nad cicho już Hope. Zaczął dokuczać jej łaskocząc ją w nosek, a później ją tam pocałował.
Był w nią taki wpatrzony od chwili, kiedy Hope pojawiła się na świecie. Wydawało się, że dla Caspra nie musi istnieć już nic więcej na świecie niż ja i nasza córeczka. Jeśli byłoby trzeba wskoczyłby za nami w ogień, przybliżył nam niebo i kradł z niego nocą gwiazdy. Casper był ojcem idealnym i tak samo wspaniałym narzeczonym. Jak mogłam wcześniej w ogóle bez niego żyć? Nie wiem.
***
Otworzyłam drzwi pielęgniarce. Kobieta w średnim wieku zawsze chodziła z szerokim uśmiechem na twarzy, miała kręcone rude włosy i upinała je zawsze spinką z tyłu głowy. Chodziła bardzo energicznie i wszystkich obdarowywała swoim uśmiechem, albo żartem. Była to pielęgniarka z powołania. Taka, która starała się umilać czas pacjentowi i pokazywać jego bliskim, że nie mają się czego obawiać bo dzień jest ciągle piękny, chociaż zanosi się na burze.
Zaprowadziłam kobietę do zatłoczonego salonu. Na kanapie siedział Casper z Hope posadzoną na swoich kolanach, a wokół nich rozsiedli się Victoria, Ashley, Julia, Min i chłopaki. Było głośno od rozmów i śmiechów, chociaż było tylko trochę po czternastej to nasze mieszkanie już tętniło życiem. Wszystko za sprawą tej małej księżniczki, która podbijała serca ludzi w oka mgnieniu. Dlatego ciocie i wujkowie przyjeżdżali niemal codziennie, żeby pobawić Hope i być z nią na nagraniach. Powodem ich wizyt był też oczywiście Casper i to, że każdy bał się o to, czy niedługo mu się nie pogorszy i nie będzie już okazji do takich swobodnych rozmów.
- Dzień dobry! - odezwała się ruda pielęgniarka z tym swoim szerokim uśmiechem na twarzy, od którego robiły jej się poważne zmarszczki. - Jak się ma mała Hope?
Pielęgniarka znalazła się od razu przy Casprze i Hope. Przywitała małą uściśnięciem jej drobnej rączki i potarganiem blond włosków.
- Jak pani widzi bardzo dobrze. Ale to chyba o moje samopoczucie powinna pani pytać - odparł Casper.
- Tobą zaraz się zajmę, spokojnie. O to akurat nie musisz się martwić Casprze. Najpierw przyjemności a dopiero później opryskliwy i zakochany w sobie pacjent.
- No wie pani co..? Ugodziła pani prosto w serce! Ostatnio słyszałem, że jestem ulubionym pacjentem i chyba nawet zostałem zaproszony na kawę!
- Słucham? - odchrząknęłam nieco przesadnie i włączyłam się do rozmowy.
- Ach nic kiciu. Tak sobie tylko żartuję. Przecież nie podrywałbym kogoś kto ciągle nakłuwa mnie igłami..
Westchnęłam kręcąc głową, a wokół nas rozbrzmiały zgodne śmiechy przyjaciół. Victoria przejęła z rąk Caspra Hope i zaczęła bujać ją na swoich kolanach, a chłopak w tym czasie wstał i ruszył razem z pielęgniarką przez salon. Ja oczywiście poszłam zaraz za nimi. Caspra nie było trzeba wcale trzymać za rączkę, ale wolałam być zawsze blisko.
Usiadł w kuchni na krześle, a ruda pielęgniarka rozłożyła swoją torbę na kuchennym blacie i zaczęła rozkładać na nim swoje sprzęty. Zaczęła od wyjmowania probówek i igieł.
- Kiedy miałeś ostatnią transfuzję krwi? - zapytała. Była zwrócona do Caspra plecami, majstrowała coś przy swoich sprzętach.
- 22 czerwca - odpowiedziałam zamiast niego.
Pielęgniarka skinęła głową na znak, że rozumie i odwróciła się w końcu do swojego pacjenta. Casper siedział z ręką gotową do pobrania krwi. Znał już na pamięć całą procedurę. Kobieta wbiła mu igłę w żyłę i zaraz probówka zaczęła wypełniać się jego krwią. Chciałam odwrócić wzrok, bo nadal robiło mi się słabo, kiedy na to patrzyłam, ale zacisnęłam mocno swoje szczęki i przyglądałam się wszystkiemu. Ta choroba to część Caspra. Nie mogę się bać czegoś co jest z nią związane.
- Od jakiegoś czasu nie mówi mi pani, że tylko trochę zakuje - odezwał się, kiedy igła wyszła znów na zewnątrz a pielęgniarka przyłożyła mu wacik. Odchrząknął. - Ale to dobrze. Zawsze po czymś takim miałem ochotę uderzyć lekarzy w nos. To kuje bardziej niż trochę.
- Musisz to przecierpieć Casper - kobieta uśmiechnęła się do niego i odłożyła probówkę do torby. Następnie wyjęła notes i spojrzała na Caspra, ale zanim zdążyła się odezwać on ją wyprzedził, a jej długopis zawisł w powietrzu.
- Tak wiem muszę przecierpieć kolejny rok umierania. Moje wyniki nie idą w górę jedynie spadają, albo są w jednym stałym punkcie, ale nie poprawia mi się. Lekarz ostatnio powiedział mi, że powinienem już dawno nie żyć z medycznego punktu widzenia. Najwyraźniej moje ciało pcha się do grobu, ale jakimś cudem jeszcze żyję. Śmiałem się z lekarzem, że jestem nieśmiertelny.. - jego usta drgnęły w marnej imitacji uśmiechu. - Od zawsze wiedziałem, że życie to jedno wielkie cierpienie, ale chciałem coś z tym zrobić. Dlatego próbowałem uratować Natalie, przy okazji udowodniłbym sobie, że nie jestem bezsilny w stosunku do życia. Jednak kiedy zachorowałem wiedziałem już, że to naprawdę tak działa - od jednego bólu, do drugiego i tak się wlecze. Nie wiem czy przeżyję, mam dosyć leczenia i tych cholernych leków, nie chcę tych badań i trzęsienia się nade mną bo jestem chory. A na końcu słyszę tylko "musisz to przecierpieć".
- Casper... - zaschło mi w gardle. Podeszłam do niego i spojrzałam w jego niewidzące oczy. Był jakby w transie, pochłonięty przez wir swoich myśli a ja nie mogłam do niego dotrzeć. - Pozwól pielęgniarce skończyć i porozmawiamy sam na sam. Casper, już dobrze.. Kochanie?
Moja ręka, która spoczywała na jego barku została przykryta przez jego dłoń. Odetchnęłam z ulgą czując na sobie jego dotyk. Nie odepchnął mnie..
- Wybacz mi kiciu - powiedział. - Jasne. Wróćmy do pani obowiązków, a mojego użalania się nad sobą posłucha później narzeczona. Prawdziwy skarb. Mówię pani.
- Skarb - powtórzyła. - Masz cudowną rodzinę Casper. Nie wolno ci się załamywać, chłopcze. Jeszcze nie umarłeś, a jednak gadasz już jak stary dziadek z jedną nogą w grobie. Weź się w garść.
- Dobrze, że nie mówi pani żargonem lekarzy. Nie jest pani sztywniarą, jak tamte pozostałe bufony na oddziale. Jestem gotowy, może pani pytać.
- Dobrze. Musimy sprawdzić jak działają nowe leki, które przyjmujesz - mówiła, a Casper przytaknął i ścisnął moją rękę. - Wymioty?
- Tak. Bardzo często.
- Kręci ci się w głowie?
- Czasami.
- Uczucie ciężkości, senność?
- Nieszczególnie.
- Halucynacje?
- Nie.
- Jakieś szczególne uwagi?
- Nie. Czuję się nie bardziej chory niż zwykle.
Pielęgniarka zamknęła notes, wrzuciła go do torby i uśmiechnęła się do nas.
- Na dziś to wszystko. Następnym razem jak przyjdę liczę, że zobaczę tego energicznego i pozytywnie nastawionego chłopaka co kiedyś, a nie tego sknerę. Musisz wierzyć, że będzie dobrze bo masz dla kogo tu zostać.
- Co da mi wiara skoro los i tak zrobi swoje? - Casper znów uśmiechnął się w ten sztuczny wymuszony sposób, aż się wzdrygnęłam. On chyba zauważył to, że zaczęłam się niespokojnie ruszać bo zaraz wstał i z nieco bardziej przekonywującym uśmiechem zaczął odprowadzać kobietę. Słuchałam jak zmienia ponury temat na żartobliwą rozmowę i było mi coraz gorzej. Wiedziałam co robi Casper. Śmiechem maskuje smutek tak, jak ja kiedyś.
Okazało się, że Casper robił to samo później w rozmowie ze znajomymi. Albo był głośno, śmiał się i żartował, albo znikał gdzieś z tyłu, milknął i wyglądał tak jakby coś go męczyło, ale tylko gdy inni przypominali sobie o jego obecności od razu sprawiał wrażenie normalności. Wkładał na siebie maskę, żeby ktoś przypadkiem nie zauważył, ale nie potrafił jej zbyt długo na sobie utrzymywać. Serce mnie bolało od samego patrzenia. Mój Casper się wypalał.. Gasł w oczach.
***
Wieczorem wybraliśmy się na spacer. Lipiec był wyjątkowo gorący, ale na szczęście istniały orzeźwiające wieczory z wiatrem przyjemnie chłodnym dla ciała, które przez cały dzień grzało się w słońcu. Pchałam wózek w którym leżała Hope, a dwa kroki za mną szedł Casper z kamerą w ręku.
-... teraz wujek Eric na pewno zapamięta, żeby nie bujać tobą po jedzeniu - mówił. - Ale tatuś i tak jest z ciebie dumny! Śmiałem się najgłośniej ze wszystkich. Chyba nikogo tak to nie bawiło jak mnie. Moja księżniczka zwymiotowała jak prawdziwy mężczyzna - niemal nie udławiłam się śmiechem, kiedy to powiedział.
Roześmiany podszedł bliżej mnie i objął mnie ręką w pasie.
- Czy te filmiki nie miały przekazywać jakiś mądrości, uczyć czegoś naszej córki? - zapytałam z ciągle rozbawionym uśmiechem, a wtedy Casper skierował kamerę na nas oboje i pocałował mnie w policzek.
- Okej więc, Hope, przekażę ci teraz pewną ciekawostkę o twojej mamie. Wszystkim za bardzo się przejmuje i zbyt wiele rzeczy bierze na poważnie. To perfekcjonalistka, która ciągle boi się, że nie nauczymy cię jak dobrze żyć. A ja, twój tatuś, najchętniej wszystko obracałbym w żart. Dlatego córeczko ja i twoja mama idealnie do siebie pasujemy. Ona pilnuje mnie, żebym nie zrobił jakiś głupstw, a ja dodaję trochę więcej wesołości jej życiu. Mam nadzieję, że ty też spotkasz kiedyś kogoś, kto będzie do ciebie tak dopasowany. Wierzę, że staniesz się dla tej osoby najprawdziwsza nadzieją, nie tylko z imienia, a sama zyskasz miłość i bezpieczeństwo. Oczywiście zabije każdego kto skrzywdzi moją małą księżniczkę. Chłopcy będą musieli mieć się na baczności, bo ja cię chronię maleńka. Twoje serce jest bezpieczne bo zawsze będę na jego straży.
Poczułam jak wszystko we mnie nagle tężeje. Położyłam swoją dłoń na tej jego, która kurczowo trzymała rączki wózka i starałam się pozbierać swoje myśli. Chciałam przekazać mu dotykiem, że jestem przy nim i go wspieram. Starałam się odnaleźć właściwe słowa aby mu pomóc znaleźć wyjście z tej ciemności, w której się znalazł.
Słyszałam ich jeszcze zanim otworzyłam oczy. Hope wesoło stukała nóżkami i rączkami o podłogę. Raczkowała i śmiała się, kiedy Casper tupał tuż za nią, powtarzając, że zaraz ją złapie. Nie podnosiłam jeszcze długo powiek. Zamiast tego wolałam jeszcze trochę cieszyć swoje uszy dźwiękami zabawy.
- Mam cię księżniczko! Mam! - wykrzyknął triumfalnie Casper, a ja nie musiałam nawet otwierać oczu, żeby wiedzieć iż pochwycił ją na ręce i uniósł do góry.
Hope śmiała się tak serdecznie, że aż musiałam się uśmiechnąć. Nagle poczułam, że Casper opada na materac i zaraz po tym Hope znalazła się przy mojej głowie wpychając mi swoje dłonie w oczy i usta.
- Prawie ci się udało mnie przekonać, że śpisz, ale ten uśmiech cię zdradził kiciu - usłyszałam. Otworzyłam w końcu oczy i zaczęłam się śmiać, kiedy Casper odciągnął małą od mojej twarzy.
- Przyłapaliście mnie. Poddaję się - wyciągnęłam się na łóżku po czym podniosłam do siadu podpierając się rękoma. Spojrzałam na Caspra i naszą siedmiomiesięczną córeczkę. Obojgu usta śmiały się od ucha do ucha, a ja kochałam ich z całego serca za to, że mogłam się przy nich budzić.
Mała coraz bardziej przypominała swojego tatusia. Prócz oczu, po mnie nie miała już chyba nic. Kolor włosów i kształt noska odziedziczyła po Casprze, uśmiechała się tak jak on - jeden kącik ust podnosił im się do góry szybciej niż drugi. Może jeszcze kształt twarzy miała po mnie, ale i tak bardziej przypominała Caspra. Na komodzie w sypialni od jakiegoś czasu stało zdjęcie Hope i małego Caspra. Była jego damską wersją z zielonymi oczkami.
- Która jest godzina? - zapytałam i przysunęłam się do nich. Chwyciłam rączkę córeczki, zaczęłam się nią bawić i robiłam do niej jednocześnie śmieszne minki, żeby się do mnie roześmiała.
- Już 10 kiciu - powiedział. - Nie miałem serca cię wcześniej budzić.. Na szczęście moja druga księżniczka już nie spała i pobawiła się trochę z tatusiem, prawda serduszko? - zwrócił się do Hope, która właśnie śmiała się do mnie i targała mi włosy.
- Ej, maleńka nie ciągniemy mamusi za włosy - uwolniłam swoje loki z jej uścisku i ucałowałam ją w nosek. - O której ma przyjść pielęgniarka? - spytałam podnosząc wzrok na Caspra.
Choroba nie dawała za wygraną. Chciałabym móc powiedzieć coś zupełnie przeciwnego, że oto my - szczęśliwa rodzina nie mamy żadnych zmartwień, ani sennych koszmarów, że każdy jest zdrowy i maluje się przed nami cudowna przyszłość. Niestety rzeczywistość wcale nie była taka przychylna. Casper nie dołączył do grona ludzi cudu, którzy pokonali chorobę i nie musieli już bać się, że na coś zabraknie im czasu. Co jakiś czas przychodziła do nas pielęgniarka aby zrobić jakieś badania, pobierać krew żeby móc wysłać ją do analizy i tym podobne. Casper był więc ciągle pod stałą opieką lekarzy.
- Będzie na 14 - uśmiechnął się do mnie słabo. Pochyliłam się nad jego ramieniem i go tam pocałowałam. Blady, chudy, z oczami podkrążonymi i zmęczonymi od walki z rakiem, nie narzekał. Starał się zgrywać pozory, że wierzy w poprawę, ale prawda była taka, że ostatnio musiałam o niego walczyć bo sam najchętniej by się już dawno poddał. Choroba go niszczyła. Wypalała w nim to, czego mi zawsze brakowało a co on każdemu starał się podarować.. Wypalała w nim nadzieję.
- Mhm - wymruczałam przy jego szyi. - Kochasz mnie?
Casper spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Jego czekoladowe oczy przeszywały mnie na wskroś przyprawiając jednocześnie o mały zawrót głowy. Spóźnił ze mnie wzrok tylko na chwilę by móc położyć Hope na łóżku po stronie na której on śpi i później zabrał się za mnie. Złapał moje nadgarstki, przycisnął je do materaca i usiadł w rozkroku na moim brzuchu.
- Jakieś wątpliwości pani Mathers? - zapytał niskim uwodzicielskim tonem, aż cała zadrżałam.
- Jestem Johnson. Jeszcze za ciebie nie wyszłam, palancie - odpowiedziałam wymijająco starając się przy tym nie zdradzać, że w brzuchu szaleje mi całe stado motyli i chyba umrę jeśli zaraz mnie nie pocałuje.
- Racja kiciu i musimy to jak najszybciej zmienić - nachylił się do mnie i łaskotał mnie swoim oddechem w szyję. - Bo chyba nadal chcesz spełnić moje marzenie i zostać panią Mathers?
- Ach ty i te twoje zachcianki - droczyłam się z nim, a zaraz po tym od razu tego pożałowałam. Casper ugryzł mnie w szyję i zaczął łaskotać mnie po żebrach. Śmiałam się, piszczałam i szarpałam z nim. - Casper! Casper! Mała zacznie płakać, bierz te łapy ode mnie!
Uspokoił się. Jego ciemne oczy znów na mnie spojrzały. Uśmiechał się do mnie zadowolony z siebie, że zdołał mi dokuczyć po czym nachylił się znów nade mną i mnie pocałował. Całowaliśmy się słodko, ale wolno i leniwie. Po prostu cieszyliśmy się sobą przez dłuższą chwilę, dopóki Hope nie zaczęła marudzić tuż obok.
- Kocham cię. Bardzo cię kocham - mówił ochrypłym głosem, gdy nasze usta się od siebie odczepiły. - I będę cię kochać już zawsze. Myślę nawet, że kochanie ciebie będzie moim życiem po śmierci, Natalie.
Wpatrywałam się w niego jak zaczarowana. Serce biło mi jak oszalałe ze szczęścia jakie dały mi słowa Caspra. I naprawdę gdyby nie Hope pewnie przyciągnęłabym go do siebie i pocałowała tak mocno, że stracił by oddech.
- Czasem zadajesz bardzo głupie pytania, kicia - powiedział jeszcze zanim pozwolił mi odzyskać pełną swobodę ruchów i wziąć córeczkę na ręce żeby wiedziała, że nic się nie dzieję i przy niej jestem.
- Ale mimo to nadal chcesz żebym została panią Mathers - uśmiechnęłam się do niego.
- Tak - odpowiedział chociaż to nie było wcale pytanie, po czym odwzajemnił mój uśmiech. - Chcę tego bardziej niż czegokolwiek na świecie, kicia - powiedział pochylając się nad cicho już Hope. Zaczął dokuczać jej łaskocząc ją w nosek, a później ją tam pocałował.
Był w nią taki wpatrzony od chwili, kiedy Hope pojawiła się na świecie. Wydawało się, że dla Caspra nie musi istnieć już nic więcej na świecie niż ja i nasza córeczka. Jeśli byłoby trzeba wskoczyłby za nami w ogień, przybliżył nam niebo i kradł z niego nocą gwiazdy. Casper był ojcem idealnym i tak samo wspaniałym narzeczonym. Jak mogłam wcześniej w ogóle bez niego żyć? Nie wiem.
***
Otworzyłam drzwi pielęgniarce. Kobieta w średnim wieku zawsze chodziła z szerokim uśmiechem na twarzy, miała kręcone rude włosy i upinała je zawsze spinką z tyłu głowy. Chodziła bardzo energicznie i wszystkich obdarowywała swoim uśmiechem, albo żartem. Była to pielęgniarka z powołania. Taka, która starała się umilać czas pacjentowi i pokazywać jego bliskim, że nie mają się czego obawiać bo dzień jest ciągle piękny, chociaż zanosi się na burze.
Zaprowadziłam kobietę do zatłoczonego salonu. Na kanapie siedział Casper z Hope posadzoną na swoich kolanach, a wokół nich rozsiedli się Victoria, Ashley, Julia, Min i chłopaki. Było głośno od rozmów i śmiechów, chociaż było tylko trochę po czternastej to nasze mieszkanie już tętniło życiem. Wszystko za sprawą tej małej księżniczki, która podbijała serca ludzi w oka mgnieniu. Dlatego ciocie i wujkowie przyjeżdżali niemal codziennie, żeby pobawić Hope i być z nią na nagraniach. Powodem ich wizyt był też oczywiście Casper i to, że każdy bał się o to, czy niedługo mu się nie pogorszy i nie będzie już okazji do takich swobodnych rozmów.
- Dzień dobry! - odezwała się ruda pielęgniarka z tym swoim szerokim uśmiechem na twarzy, od którego robiły jej się poważne zmarszczki. - Jak się ma mała Hope?
Pielęgniarka znalazła się od razu przy Casprze i Hope. Przywitała małą uściśnięciem jej drobnej rączki i potarganiem blond włosków.
- Jak pani widzi bardzo dobrze. Ale to chyba o moje samopoczucie powinna pani pytać - odparł Casper.
- Tobą zaraz się zajmę, spokojnie. O to akurat nie musisz się martwić Casprze. Najpierw przyjemności a dopiero później opryskliwy i zakochany w sobie pacjent.
- No wie pani co..? Ugodziła pani prosto w serce! Ostatnio słyszałem, że jestem ulubionym pacjentem i chyba nawet zostałem zaproszony na kawę!
- Słucham? - odchrząknęłam nieco przesadnie i włączyłam się do rozmowy.
- Ach nic kiciu. Tak sobie tylko żartuję. Przecież nie podrywałbym kogoś kto ciągle nakłuwa mnie igłami..
Westchnęłam kręcąc głową, a wokół nas rozbrzmiały zgodne śmiechy przyjaciół. Victoria przejęła z rąk Caspra Hope i zaczęła bujać ją na swoich kolanach, a chłopak w tym czasie wstał i ruszył razem z pielęgniarką przez salon. Ja oczywiście poszłam zaraz za nimi. Caspra nie było trzeba wcale trzymać za rączkę, ale wolałam być zawsze blisko.
Usiadł w kuchni na krześle, a ruda pielęgniarka rozłożyła swoją torbę na kuchennym blacie i zaczęła rozkładać na nim swoje sprzęty. Zaczęła od wyjmowania probówek i igieł.
- Kiedy miałeś ostatnią transfuzję krwi? - zapytała. Była zwrócona do Caspra plecami, majstrowała coś przy swoich sprzętach.
- 22 czerwca - odpowiedziałam zamiast niego.
Pielęgniarka skinęła głową na znak, że rozumie i odwróciła się w końcu do swojego pacjenta. Casper siedział z ręką gotową do pobrania krwi. Znał już na pamięć całą procedurę. Kobieta wbiła mu igłę w żyłę i zaraz probówka zaczęła wypełniać się jego krwią. Chciałam odwrócić wzrok, bo nadal robiło mi się słabo, kiedy na to patrzyłam, ale zacisnęłam mocno swoje szczęki i przyglądałam się wszystkiemu. Ta choroba to część Caspra. Nie mogę się bać czegoś co jest z nią związane.
- Od jakiegoś czasu nie mówi mi pani, że tylko trochę zakuje - odezwał się, kiedy igła wyszła znów na zewnątrz a pielęgniarka przyłożyła mu wacik. Odchrząknął. - Ale to dobrze. Zawsze po czymś takim miałem ochotę uderzyć lekarzy w nos. To kuje bardziej niż trochę.
- Musisz to przecierpieć Casper - kobieta uśmiechnęła się do niego i odłożyła probówkę do torby. Następnie wyjęła notes i spojrzała na Caspra, ale zanim zdążyła się odezwać on ją wyprzedził, a jej długopis zawisł w powietrzu.
- Tak wiem muszę przecierpieć kolejny rok umierania. Moje wyniki nie idą w górę jedynie spadają, albo są w jednym stałym punkcie, ale nie poprawia mi się. Lekarz ostatnio powiedział mi, że powinienem już dawno nie żyć z medycznego punktu widzenia. Najwyraźniej moje ciało pcha się do grobu, ale jakimś cudem jeszcze żyję. Śmiałem się z lekarzem, że jestem nieśmiertelny.. - jego usta drgnęły w marnej imitacji uśmiechu. - Od zawsze wiedziałem, że życie to jedno wielkie cierpienie, ale chciałem coś z tym zrobić. Dlatego próbowałem uratować Natalie, przy okazji udowodniłbym sobie, że nie jestem bezsilny w stosunku do życia. Jednak kiedy zachorowałem wiedziałem już, że to naprawdę tak działa - od jednego bólu, do drugiego i tak się wlecze. Nie wiem czy przeżyję, mam dosyć leczenia i tych cholernych leków, nie chcę tych badań i trzęsienia się nade mną bo jestem chory. A na końcu słyszę tylko "musisz to przecierpieć".
- Casper... - zaschło mi w gardle. Podeszłam do niego i spojrzałam w jego niewidzące oczy. Był jakby w transie, pochłonięty przez wir swoich myśli a ja nie mogłam do niego dotrzeć. - Pozwól pielęgniarce skończyć i porozmawiamy sam na sam. Casper, już dobrze.. Kochanie?
Moja ręka, która spoczywała na jego barku została przykryta przez jego dłoń. Odetchnęłam z ulgą czując na sobie jego dotyk. Nie odepchnął mnie..
- Wybacz mi kiciu - powiedział. - Jasne. Wróćmy do pani obowiązków, a mojego użalania się nad sobą posłucha później narzeczona. Prawdziwy skarb. Mówię pani.
- Skarb - powtórzyła. - Masz cudowną rodzinę Casper. Nie wolno ci się załamywać, chłopcze. Jeszcze nie umarłeś, a jednak gadasz już jak stary dziadek z jedną nogą w grobie. Weź się w garść.
- Dobrze, że nie mówi pani żargonem lekarzy. Nie jest pani sztywniarą, jak tamte pozostałe bufony na oddziale. Jestem gotowy, może pani pytać.
- Dobrze. Musimy sprawdzić jak działają nowe leki, które przyjmujesz - mówiła, a Casper przytaknął i ścisnął moją rękę. - Wymioty?
- Tak. Bardzo często.
- Kręci ci się w głowie?
- Czasami.
- Uczucie ciężkości, senność?
- Nieszczególnie.
- Halucynacje?
- Nie.
- Jakieś szczególne uwagi?
- Nie. Czuję się nie bardziej chory niż zwykle.
Pielęgniarka zamknęła notes, wrzuciła go do torby i uśmiechnęła się do nas.
- Na dziś to wszystko. Następnym razem jak przyjdę liczę, że zobaczę tego energicznego i pozytywnie nastawionego chłopaka co kiedyś, a nie tego sknerę. Musisz wierzyć, że będzie dobrze bo masz dla kogo tu zostać.
- Co da mi wiara skoro los i tak zrobi swoje? - Casper znów uśmiechnął się w ten sztuczny wymuszony sposób, aż się wzdrygnęłam. On chyba zauważył to, że zaczęłam się niespokojnie ruszać bo zaraz wstał i z nieco bardziej przekonywującym uśmiechem zaczął odprowadzać kobietę. Słuchałam jak zmienia ponury temat na żartobliwą rozmowę i było mi coraz gorzej. Wiedziałam co robi Casper. Śmiechem maskuje smutek tak, jak ja kiedyś.
Okazało się, że Casper robił to samo później w rozmowie ze znajomymi. Albo był głośno, śmiał się i żartował, albo znikał gdzieś z tyłu, milknął i wyglądał tak jakby coś go męczyło, ale tylko gdy inni przypominali sobie o jego obecności od razu sprawiał wrażenie normalności. Wkładał na siebie maskę, żeby ktoś przypadkiem nie zauważył, ale nie potrafił jej zbyt długo na sobie utrzymywać. Serce mnie bolało od samego patrzenia. Mój Casper się wypalał.. Gasł w oczach.
***
Wieczorem wybraliśmy się na spacer. Lipiec był wyjątkowo gorący, ale na szczęście istniały orzeźwiające wieczory z wiatrem przyjemnie chłodnym dla ciała, które przez cały dzień grzało się w słońcu. Pchałam wózek w którym leżała Hope, a dwa kroki za mną szedł Casper z kamerą w ręku.
-... teraz wujek Eric na pewno zapamięta, żeby nie bujać tobą po jedzeniu - mówił. - Ale tatuś i tak jest z ciebie dumny! Śmiałem się najgłośniej ze wszystkich. Chyba nikogo tak to nie bawiło jak mnie. Moja księżniczka zwymiotowała jak prawdziwy mężczyzna - niemal nie udławiłam się śmiechem, kiedy to powiedział.
Roześmiany podszedł bliżej mnie i objął mnie ręką w pasie.
- Czy te filmiki nie miały przekazywać jakiś mądrości, uczyć czegoś naszej córki? - zapytałam z ciągle rozbawionym uśmiechem, a wtedy Casper skierował kamerę na nas oboje i pocałował mnie w policzek.
- Okej więc, Hope, przekażę ci teraz pewną ciekawostkę o twojej mamie. Wszystkim za bardzo się przejmuje i zbyt wiele rzeczy bierze na poważnie. To perfekcjonalistka, która ciągle boi się, że nie nauczymy cię jak dobrze żyć. A ja, twój tatuś, najchętniej wszystko obracałbym w żart. Dlatego córeczko ja i twoja mama idealnie do siebie pasujemy. Ona pilnuje mnie, żebym nie zrobił jakiś głupstw, a ja dodaję trochę więcej wesołości jej życiu. Mam nadzieję, że ty też spotkasz kiedyś kogoś, kto będzie do ciebie tak dopasowany. Wierzę, że staniesz się dla tej osoby najprawdziwsza nadzieją, nie tylko z imienia, a sama zyskasz miłość i bezpieczeństwo. Oczywiście zabije każdego kto skrzywdzi moją małą księżniczkę. Chłopcy będą musieli mieć się na baczności, bo ja cię chronię maleńka. Twoje serce jest bezpieczne bo zawsze będę na jego straży.
Patrzyłam na niego kiedy uśmiechał się do kamery. Widziałam
jak świeciły mu się oczy, kiedy mówił o naszej małej Hope i
zastanawiałam się czy też wyobraża ją sobie w przyszłości, starszą,
oglądającą te filmiki.
Kamera zwróciła się ku małej i nagrywała jej wesołe śmiechy, gdy Casper zaczął ją łaskotać. Przytuliłam sie do jego
ramienia a wtedy on skończył filmować i spojrzał na
mnie swoimi czekoladowymi, błyszczącymi oczyma.
- Cokolwiek się stanie będę was bronił. Niebo może powiększyć
się o jednego anioła stróża. Ale wolałbym tu zostać, wiesz?
Zawsze być blisko.
- Casper ostatnio bardzo dużo myślisz.. Odpływasz. Dawno już
nie mówiłeś o śmierci. Porozmawiasz ze mną?
Patrzyłam na niego uważnie i widziałam, jak uśmiech znika z jego twarzy zabierając za sobą całe odprężenie. Casper zacisnął swoje szczęki, przez co jego wydatne kości policzkowe zarysowały się jeszcze wyraźniej. Cały się w sobie napiął i chwilę nad czymś myślał, kiedy szliśmy w milczeniu przed siebie prowadząc razem wózek z małą Hope.
Patrzyłam na niego uważnie i widziałam, jak uśmiech znika z jego twarzy zabierając za sobą całe odprężenie. Casper zacisnął swoje szczęki, przez co jego wydatne kości policzkowe zarysowały się jeszcze wyraźniej. Cały się w sobie napiął i chwilę nad czymś myślał, kiedy szliśmy w milczeniu przed siebie prowadząc razem wózek z małą Hope.
- Śniło mi się jakiś czas temu, że umarłem i patrzyłem
na ciebie i Hope z góry. Uczucia i świadomość zostały więc
byłem przy was ciągle obecny. Patrzyłem jak płaczesz i
chociaż niby byłem tak blisko to nie mogłem cię dotknąć - odchrząknął i przeczesał niespokojnie swoje niegdyś tak gęste włosy. - To
było piekło. Kochać cię, ale nie móc cię dotknąć. Próbowałem
do ciebie mówić, ale nie słyszałaś. Pomyślałem wtedy,
że wolałbym jakby po śmierci niczego nie było niż trwanie w
wieczności przy tobie, będąc jednoczesne od ciebie tak daleko.
Poczułam jak wszystko we mnie nagle tężeje. Położyłam swoją dłoń na tej jego, która kurczowo trzymała rączki wózka i starałam się pozbierać swoje myśli. Chciałam przekazać mu dotykiem, że jestem przy nim i go wspieram. Starałam się odnaleźć właściwe słowa aby mu pomóc znaleźć wyjście z tej ciemności, w której się znalazł.
- To był sen Casper - powiedziałam. - Tylko sen. I to wcale nie wyjaśnia
dlaczego zaczynasz się poddawać. Bo to właśnie robisz Casper.
Mam wrażenie, że ciągle robisz się coraz bardziej
nieuchwytny, oddalasz się od wszystkich, zamykasz się w
myślach o których nikomu nie mówisz. Casper ciągle żyjesz..
Miałeś już umierać, ale jednak nadal tu jesteś. Może to
znak, żebyś się nie poddawał. Cokolwiek się stanie jestem wdzięczna za tą miłość, którą otrzymałam od losu i chcę abyś nie zapominał, że jestem tutaj dla ciebie. Dla siebie samej już dawno bym nie żyła. Proszę pozwól mi znowu być tak blisko ciebie jak to możliwe i daj mi teraz stać się światłem w twojej ciemności, tak jak to zrobiłeś kiedyś dla mnie.
- Nie wiem Natalie. Jestem zmęczony, zwyczajnie
zmęczony i nie wiem co mam jeszcze zrobić, żeby lepiej
walczyć z tą chorobą. - Zakuło mnie w sercu na wyraźną nutę przytłaczającej bezsilności w jego głosie. - Z całych sił chce zostać i tylko to
wiem, ale jak mam to zrobić? Boję się o ciebie. O to co z
tobą będzie, jeśli jednak choroba wygra. Co się z tobą stanie
kiedy odejdę? Nie chce, żebyś przeze mnie stanęła w miejscu, załamała się i zmarnowała swoje życie. Natalie co
zrobisz jeśli cię zawiodę i przegram ?
- Nie zawiedziesz mnie. Nie wierzę w to. Ale jeśli
odejdziesz..
Zamilkłam na dłuższą chwilę zastanawiając się, jakby to było gdyby Casper faktycznie zniknął z mojego świata. Całe moje życie sprowadzało się do jego osoby. Wszystko inne na świecie mogłoby zniknąć,ale gdyby on został ja także istniałabym dalej. Natomiast gdyby wszystko inne zostało, a tylko on odszedł, wszechświat nie miałby dla mnie znaczenia. Stałby się dla mnie obcy i przerażający. Nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego.
Tak to czułam, ale nie potrafiłam go teraz dołować jeszcze bardziej. Musiałam znaleźć słowa, które pozwoliłby mu odnaleźć swój wewnętrzny spokój.
-Nie chce obiecywać ci czegoś czego nie będę potrafiła zrobić. Pewnie się załamie. Casper jesteś moją miłością, nie chce widzieć świata w którym cię nie ma. Ale pozwolę ci odejść jeśli będziesz musiał. To złamie mi serce, ale wiem, że nie będę chciała cię zawieść i będę żyła tak jak dotąd - dla ciebie.
Zamilkłam na dłuższą chwilę zastanawiając się, jakby to było gdyby Casper faktycznie zniknął z mojego świata. Całe moje życie sprowadzało się do jego osoby. Wszystko inne na świecie mogłoby zniknąć,ale gdyby on został ja także istniałabym dalej. Natomiast gdyby wszystko inne zostało, a tylko on odszedł, wszechświat nie miałby dla mnie znaczenia. Stałby się dla mnie obcy i przerażający. Nie miałabym z nim po prostu nic wspólnego.
Tak to czułam, ale nie potrafiłam go teraz dołować jeszcze bardziej. Musiałam znaleźć słowa, które pozwoliłby mu odnaleźć swój wewnętrzny spokój.
-Nie chce obiecywać ci czegoś czego nie będę potrafiła zrobić. Pewnie się załamie. Casper jesteś moją miłością, nie chce widzieć świata w którym cię nie ma. Ale pozwolę ci odejść jeśli będziesz musiał. To złamie mi serce, ale wiem, że nie będę chciała cię zawieść i będę żyła tak jak dotąd - dla ciebie.
- Jeśli umrę.. - urwał. - Proszę nie płacz myśląc o mnie. Uśmiechaj się,
bo wszystkie wspomnienia jakie z tobą dzielę są dobre. Tylko
to mi obiecaj - że będziesz uśmiechała się za każdym razem, kiedy o mnie pomyślisz.
- Dobrze, ale nie dawaj tak łatwo za wygraną.. Wiem, że
to nie jest tak, że pstrykniesz palcem i będziesz
zdrowy, ale zrób wszystko.
- Dla ciebie i Hope poruszę niebo i ziemię. Zrobię wszystko,
żeby być przy was jak najdłużej. Obiecuję.
Splótł swoje palce z moimi i delikatnie je ścisnął, po czym między nami znów zapadła cisza. Nawet Hope jej nie przerwała, tylko drzemała sobie słodko w wózeczku. Niespodziewanie jednak w tą ciszę wdarł się śmiech Caspra, a raczej krótki cichy śmieszek jakby pomyślał właśnie o czym zabawnym.
- Wszystko ostatnio kręci się wokół mojej choroby. Każdy o tym gada i trzęsie się nade mną. Dlaczego nie możemy udawać, że wszystko ze mną w porządku i znów żartować tak jak kiedyś? Strasznie mnie to wkurza. Nienawidzę, kiedy wszyscy bledną bo ktoś powie przy mnie "prawie umarłam!", "mogłem zginąć!" - znów ten krótki urywany śmiech - Natalie, kiedy ostatnio sobie żartowaliśmy, albo kiedy zrobiliśmy coś szalonego bez namysłu?
Nie wiem co we mnie nagle wstąpiło, ale puściłam jego rękę, puściłam też wózek Hope i zarzuciłam mu ręce na szyję. Przylgnęłam do Caspra całym swoim ciałem, a później nie zastanawiając się w ogóle, złączyłam nasze usta w szaleńczym pocałunku. Chłopak od razu przycisnął mnie do siebie łapiąc mnie w talii i wplątując swoją dłoń w moje grube włosy. Całowaliśmy się mocno i przy tym bardzo namiętnie, jakby miało nigdy nie być już kolejnej okazji. Oddychaliśmy szybko, kiedy odczepiliśmy się od siebie. Oparł swoje czoło o moje i wpatrywał mi się w oczy swoimi ciemnymi tęczówkami, które buchały pożądaniem.
Ale nagle on chcąc chyba sięgnąć mnie swoją drugą ręką, pacnął nią w rączkę wózka a ten zaczął jechać w dół drogi.
- Cholera! - przeklęłam i szybko orientując się w sytuacji puściłam się biegiem za pędzącym wózkiem.
Pech chciał, że znajdywaliśmy się na tym ułamku drogi, kiedy trzeba schodzić w dół i wózek z naszą małą córeczką bardzo łatwo napierał prędkości. Usłyszałam, że Casper biegnie tuż za mną. Mała nie płakała zapewne ciągle spała i niczego nieświadoma mknęła przed siebie. Raz byłam prawie wystarczająco blisko, żeby chwycić rączkę i zatrzymać wózeczek, ale zabrakło mi dosłownie kilku milimetrów.
Zatrzymał go Casper nagle mnie wyprzedzając, a mała Hope obudziła się natychmiastowo i od razu zaczęła głośno płakać. Casper wyjął ją ze środka i wziął na ręce. Przytulił do siebie, pocałował ją kilka razy w główkę przy czym powtarzał:
- Nic ci nie jest księżniczko. Nic ci nie jest.
- Czy to było wystarczająco szalone? - zapytałam łapiąc głęboko oddech. Serce łomotał mi w piersi ze strachu i za nic w świecie nie chciało się uspokoić nawet, kiedy Casper trzymał już bezpieczną Hope w swoich ramionach.
- Zdecydowanie nie to miałem na myśli - odpowiedział, ale zaśmiał się pod nosem.
***
CASPER
Czasami, kiedy człowiek upada jedynym słusznym rozwiązaniem jest pójść i coś wypić. Casper dawno nie uciekał w alkohol. To był straszny nawyk nabyty w przeszłości do której już nie należał, ale tego dnia wiedział, że albo zrobi to, albo mu się pogorszy.. Albo drugi, jeszcze gorszy głód z nim wygra. I nie chodzi tu o głód, który odczuwamy, kiedy chce się nam jeść. Caspera coraz częściej nachodziły myśli o narkotykach. Swego czasu było tego mnóstwo w jego towarzystwie. Odczuwał wielką chęć wciągnięcia mefedronu. Potrzebował tej pierdolonej kreski, może nawet więcej niż jednej. Powstrzymywała go jedynie myśl o tym, że Natalie wycierpiała przez niego wystarczająco, żeby jeszcze teraz użerać się z jego problemami z przeszłości. Ale musiał wypić bo tego dnia nie dało się po prostu znieść na trzeźwo. Był za bardzo przytłaczający, zbyt ciężki do przebrnięcia przez niego spokojnie.
- Lekarz powiedział, że jestem nieśmiertelny, wiesz stary? - skierował swoje słowa w nicość. Jego oczy wpatrywały się w nagrobek z imieniem i nazwiskiem, oraz datą śmierci jego najlepszego przyjaciela. - Podobnież powinienem już dawno leżeć w grobie, ale jakimś cudem nadal żyję. Chris, stary, moje ciało umiera, ale ja jeszcze trzymam się na nogach. To się ze sobą kłóci. Może rzeczywiście jestem nieśmiertelny. Muszę przyznać, że to by było coś.
Postawił znicz na ciemnym marmurze nagrobka i usiadł na ławce z flaszką wódki zaciśniętą w jednej ręce. Pociągnął jednego łyka. Wódka nie była dobra, ale wlewała obojętność w żyły. Po jakimś czasie wszystko przestawało mieć znaczenie, człowiek patrzył na świat inaczej niż wtedy kiedy był trzeźwy.
- Lubię życie Chris. Jestem cholernie zachłanny jeśli o nie chodzi - powiedział i pociągnął następnego łyka. Skrzywił się odrobinę, a Christian usiadł obok niego. Oczywiście Casper miał halucynacje wywołane postępowaniem choroby, ale nie wiedział wtedy o tym, nawet będąc na grobie swojego przyjaciela uwierzył w to, co pokazywał mu umysł. - Chcę mieć całe mnóstwo czasu, ale to nie jest kolejna rzecz, którą mogę kupić sobie za pieniądze mojego starego i matki. Kurwa wszystko o czym pomyślałem dostawałem od tak bo miałem hajs, ale to było gówno warte bo nie miałem tej pieprzonej miłości, rozumiesz?
Szatyn wyciągnął flaszkę z wódką w stronę Chrisa, ale ten odmówił, więc Casper nie miał zrobić nic innego jak tylko pociągnąć kolejnego łyka alkoholu.
- A teraz kiedy w końcu dostałem to czego chciałem - mam wspaniałą narzeczoną i piękną córkę, prawdziwą miłość za taką co byś mógł bez wahania zabił - mam to wszystko stracić.
Chris milczał. Casper nie widział w tym nic niepokojącego. Christian od zawsze był dobrym słuchaczem i to on zwykle, stawiał Caspra na nogi, kiedy ten tracił kontrolę nad swoim życiem. To zazwyczaj zawsze wyglądało tak samo - Mathers pił, Chris zresztą też, a usta głupio paplały to co podsuwały myśli.
- Kiedyś obiecałem Natalie, że nigdy jej nie zranię - powiedział. - Ale teraz... Teraz zranię ją tak, że już nigdy nie będzie dobrze..
- Casper nie poznaję cię - Christian odzyskał język w gębie i potrząsnął przyjacielem. - Od kiedy się poddajesz Mathers? Oboje wiemy, że życie to jedno wielkie gówno, ale czy to nie my powiedzieliśmy kiedyś, że mu się nie damy? Cas twoja rodzina potrzebuje cię zdrowego i silnego, a nie zapitego w trzy dupy bez wiary w siebie. Do cholery przestań przeglądać trumny w internecie i wybierać garnituru. Otrząśnij się, bo ja tu jeszcze nie widzę trupa, ale kogoś kto ciągle jeszcze żyje i jest dla niego nadzieja.
Casper spojrzał na swojego przyjaciela, później na flaszkę, którą ciągle trzymał w dłoni i rzucił nią przed siebie. Halucynacje ustały, a Christian zniknął. Casper natomiast sam w sobie tak naprawdę zaszczepił nową myśl i podniósł się nieco niezgrabnie z ławki chcąc wrócić do domu.
Droga powrotna do domu była trudna, ale nie na tyle by powstrzymała Caspra. Nie pierwszy raz jechał będąc pijanym. Znalazł się na miejscu, nadal ledwo kojarząc fakty, ale stawiał każdy kolejny krok z nagłym przypływem chęci jak najszybszego znalezienia się przy Natalie.
Chciał już naciskać na klamkę, kiedy drzwi się otworzyły a z mieszkania wyszedł Albert. Spojrzał na Caspra i od razu zmarszczył gniewnie swoje powieki. Oboje długo mierzyli się wzrokiem, aż cisza zaczęła stawać się coraz bardziej nieznośna.
- Kiedy ty gnojku przestaniesz kręcić się wokół Nat? Myślisz, że nie wiem co robisz? Mówisz o tym jak to się zmieniłeś, że dużo przemyślałeś i zgrywasz pierdolone niewiniątko, ale w rzeczywistości nadal nie potrafisz pogodzić się z tym, że ona jest ze mną dlatego jeszcze coś odjebiesz..
- Szczekasz tyle, bo jesteś pijany i gówno wiesz o tym co mówisz - napięcie między nimi coraz bardziej rosło, a pioruny strzelały im z oczu. - Prawda jest taka, że ty zdechniesz, a ja zajmę twoje miejsce u boku Natalie. To cię tak uwiera, mam rację? Bo wiesz, że tak własnie będzie. Zastąpię cię, bo ciebie już tutaj nie będzie. Twoja córka będzie mówiła do mnie tato, a Natalie będzie nosiła moje nazwisko.
Przegiął. Pozwolił sobie na zbyt wiele, więc Casper zacisnął swoją dłoń w pięść i wymierzył mu mocny cios prosto w szczękę. Albert pod siłą z jaką trafiła pięść Mathersa zachwiał się na nogach, a jego głowa odwróciła się w bok. Zaczęła się szarpanina i gdyby nie interwencja Natalie, Mathers z pewnością sprałby Albertowi skórę tak jak jeszcze nigdy nikomu przedtem.
Później siedzieli oboje na kanapie w salonie. Natalie przykładała im lód do obitych miejsc i zadawała całe mnóstwo pytań, ale na żadne przed dłuższy czas nie uzyskiwała odpowiedzi.
- Co wy sobie wyobrażaliście? Po jaką cholerę zaczęliście okładać się pięściami?
- Chyba nawinąłem się twojemu narzeczonemu nie w porę, bo jest schlany w trzy dupy i zaczął mnie zaczepiać. Można się było tego spodziewać, że swoją złość skupi na mnie. A ja wiesz, że w takiej sytuacji zawsze zaczynam się bronić. Po prostu jest pijany. Połóż chłopaka spać..
- Albert naprawdę nie wiem co mam powiedzieć. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło, pierwszy raz widzę go w takim stanie.
- Dobrze. Nie panikuj. Nic się nie stało, puszczę to w niepamięć, ale już przestań się tak zamartwiać. Wiesz doskonale, że nie znoszę, kiedy coś cię trapi. Ja i twój narzeczony nie przepadamy za sobą, więc nic dziwnego, że wkurzył się gdy mnie zobaczył. Poza tym alkohol robi swoje..
Casper się nie odezwał. Ciało i umysł odmawiały mu posłuszeństwa. Słyszał rozmowę, ale nie brał w niej udziału bo nagle zapomniał jak się mówi. Nie pamiętał co działo się później. Po prostu urwał mu się film.
Splótł swoje palce z moimi i delikatnie je ścisnął, po czym między nami znów zapadła cisza. Nawet Hope jej nie przerwała, tylko drzemała sobie słodko w wózeczku. Niespodziewanie jednak w tą ciszę wdarł się śmiech Caspra, a raczej krótki cichy śmieszek jakby pomyślał właśnie o czym zabawnym.
- Wszystko ostatnio kręci się wokół mojej choroby. Każdy o tym gada i trzęsie się nade mną. Dlaczego nie możemy udawać, że wszystko ze mną w porządku i znów żartować tak jak kiedyś? Strasznie mnie to wkurza. Nienawidzę, kiedy wszyscy bledną bo ktoś powie przy mnie "prawie umarłam!", "mogłem zginąć!" - znów ten krótki urywany śmiech - Natalie, kiedy ostatnio sobie żartowaliśmy, albo kiedy zrobiliśmy coś szalonego bez namysłu?
Nie wiem co we mnie nagle wstąpiło, ale puściłam jego rękę, puściłam też wózek Hope i zarzuciłam mu ręce na szyję. Przylgnęłam do Caspra całym swoim ciałem, a później nie zastanawiając się w ogóle, złączyłam nasze usta w szaleńczym pocałunku. Chłopak od razu przycisnął mnie do siebie łapiąc mnie w talii i wplątując swoją dłoń w moje grube włosy. Całowaliśmy się mocno i przy tym bardzo namiętnie, jakby miało nigdy nie być już kolejnej okazji. Oddychaliśmy szybko, kiedy odczepiliśmy się od siebie. Oparł swoje czoło o moje i wpatrywał mi się w oczy swoimi ciemnymi tęczówkami, które buchały pożądaniem.
Ale nagle on chcąc chyba sięgnąć mnie swoją drugą ręką, pacnął nią w rączkę wózka a ten zaczął jechać w dół drogi.
- Cholera! - przeklęłam i szybko orientując się w sytuacji puściłam się biegiem za pędzącym wózkiem.
Pech chciał, że znajdywaliśmy się na tym ułamku drogi, kiedy trzeba schodzić w dół i wózek z naszą małą córeczką bardzo łatwo napierał prędkości. Usłyszałam, że Casper biegnie tuż za mną. Mała nie płakała zapewne ciągle spała i niczego nieświadoma mknęła przed siebie. Raz byłam prawie wystarczająco blisko, żeby chwycić rączkę i zatrzymać wózeczek, ale zabrakło mi dosłownie kilku milimetrów.
Zatrzymał go Casper nagle mnie wyprzedzając, a mała Hope obudziła się natychmiastowo i od razu zaczęła głośno płakać. Casper wyjął ją ze środka i wziął na ręce. Przytulił do siebie, pocałował ją kilka razy w główkę przy czym powtarzał:
- Nic ci nie jest księżniczko. Nic ci nie jest.
- Czy to było wystarczająco szalone? - zapytałam łapiąc głęboko oddech. Serce łomotał mi w piersi ze strachu i za nic w świecie nie chciało się uspokoić nawet, kiedy Casper trzymał już bezpieczną Hope w swoich ramionach.
- Zdecydowanie nie to miałem na myśli - odpowiedział, ale zaśmiał się pod nosem.
***
CASPER
Czasami, kiedy człowiek upada jedynym słusznym rozwiązaniem jest pójść i coś wypić. Casper dawno nie uciekał w alkohol. To był straszny nawyk nabyty w przeszłości do której już nie należał, ale tego dnia wiedział, że albo zrobi to, albo mu się pogorszy.. Albo drugi, jeszcze gorszy głód z nim wygra. I nie chodzi tu o głód, który odczuwamy, kiedy chce się nam jeść. Caspera coraz częściej nachodziły myśli o narkotykach. Swego czasu było tego mnóstwo w jego towarzystwie. Odczuwał wielką chęć wciągnięcia mefedronu. Potrzebował tej pierdolonej kreski, może nawet więcej niż jednej. Powstrzymywała go jedynie myśl o tym, że Natalie wycierpiała przez niego wystarczająco, żeby jeszcze teraz użerać się z jego problemami z przeszłości. Ale musiał wypić bo tego dnia nie dało się po prostu znieść na trzeźwo. Był za bardzo przytłaczający, zbyt ciężki do przebrnięcia przez niego spokojnie.
- Lekarz powiedział, że jestem nieśmiertelny, wiesz stary? - skierował swoje słowa w nicość. Jego oczy wpatrywały się w nagrobek z imieniem i nazwiskiem, oraz datą śmierci jego najlepszego przyjaciela. - Podobnież powinienem już dawno leżeć w grobie, ale jakimś cudem nadal żyję. Chris, stary, moje ciało umiera, ale ja jeszcze trzymam się na nogach. To się ze sobą kłóci. Może rzeczywiście jestem nieśmiertelny. Muszę przyznać, że to by było coś.
Postawił znicz na ciemnym marmurze nagrobka i usiadł na ławce z flaszką wódki zaciśniętą w jednej ręce. Pociągnął jednego łyka. Wódka nie była dobra, ale wlewała obojętność w żyły. Po jakimś czasie wszystko przestawało mieć znaczenie, człowiek patrzył na świat inaczej niż wtedy kiedy był trzeźwy.
- Lubię życie Chris. Jestem cholernie zachłanny jeśli o nie chodzi - powiedział i pociągnął następnego łyka. Skrzywił się odrobinę, a Christian usiadł obok niego. Oczywiście Casper miał halucynacje wywołane postępowaniem choroby, ale nie wiedział wtedy o tym, nawet będąc na grobie swojego przyjaciela uwierzył w to, co pokazywał mu umysł. - Chcę mieć całe mnóstwo czasu, ale to nie jest kolejna rzecz, którą mogę kupić sobie za pieniądze mojego starego i matki. Kurwa wszystko o czym pomyślałem dostawałem od tak bo miałem hajs, ale to było gówno warte bo nie miałem tej pieprzonej miłości, rozumiesz?
Szatyn wyciągnął flaszkę z wódką w stronę Chrisa, ale ten odmówił, więc Casper nie miał zrobić nic innego jak tylko pociągnąć kolejnego łyka alkoholu.
- A teraz kiedy w końcu dostałem to czego chciałem - mam wspaniałą narzeczoną i piękną córkę, prawdziwą miłość za taką co byś mógł bez wahania zabił - mam to wszystko stracić.
Chris milczał. Casper nie widział w tym nic niepokojącego. Christian od zawsze był dobrym słuchaczem i to on zwykle, stawiał Caspra na nogi, kiedy ten tracił kontrolę nad swoim życiem. To zazwyczaj zawsze wyglądało tak samo - Mathers pił, Chris zresztą też, a usta głupio paplały to co podsuwały myśli.
- Kiedyś obiecałem Natalie, że nigdy jej nie zranię - powiedział. - Ale teraz... Teraz zranię ją tak, że już nigdy nie będzie dobrze..
- Casper nie poznaję cię - Christian odzyskał język w gębie i potrząsnął przyjacielem. - Od kiedy się poddajesz Mathers? Oboje wiemy, że życie to jedno wielkie gówno, ale czy to nie my powiedzieliśmy kiedyś, że mu się nie damy? Cas twoja rodzina potrzebuje cię zdrowego i silnego, a nie zapitego w trzy dupy bez wiary w siebie. Do cholery przestań przeglądać trumny w internecie i wybierać garnituru. Otrząśnij się, bo ja tu jeszcze nie widzę trupa, ale kogoś kto ciągle jeszcze żyje i jest dla niego nadzieja.
Casper spojrzał na swojego przyjaciela, później na flaszkę, którą ciągle trzymał w dłoni i rzucił nią przed siebie. Halucynacje ustały, a Christian zniknął. Casper natomiast sam w sobie tak naprawdę zaszczepił nową myśl i podniósł się nieco niezgrabnie z ławki chcąc wrócić do domu.
Droga powrotna do domu była trudna, ale nie na tyle by powstrzymała Caspra. Nie pierwszy raz jechał będąc pijanym. Znalazł się na miejscu, nadal ledwo kojarząc fakty, ale stawiał każdy kolejny krok z nagłym przypływem chęci jak najszybszego znalezienia się przy Natalie.
Chciał już naciskać na klamkę, kiedy drzwi się otworzyły a z mieszkania wyszedł Albert. Spojrzał na Caspra i od razu zmarszczył gniewnie swoje powieki. Oboje długo mierzyli się wzrokiem, aż cisza zaczęła stawać się coraz bardziej nieznośna.
- Kiedy ty gnojku przestaniesz kręcić się wokół Nat? Myślisz, że nie wiem co robisz? Mówisz o tym jak to się zmieniłeś, że dużo przemyślałeś i zgrywasz pierdolone niewiniątko, ale w rzeczywistości nadal nie potrafisz pogodzić się z tym, że ona jest ze mną dlatego jeszcze coś odjebiesz..
- Szczekasz tyle, bo jesteś pijany i gówno wiesz o tym co mówisz - napięcie między nimi coraz bardziej rosło, a pioruny strzelały im z oczu. - Prawda jest taka, że ty zdechniesz, a ja zajmę twoje miejsce u boku Natalie. To cię tak uwiera, mam rację? Bo wiesz, że tak własnie będzie. Zastąpię cię, bo ciebie już tutaj nie będzie. Twoja córka będzie mówiła do mnie tato, a Natalie będzie nosiła moje nazwisko.
Przegiął. Pozwolił sobie na zbyt wiele, więc Casper zacisnął swoją dłoń w pięść i wymierzył mu mocny cios prosto w szczękę. Albert pod siłą z jaką trafiła pięść Mathersa zachwiał się na nogach, a jego głowa odwróciła się w bok. Zaczęła się szarpanina i gdyby nie interwencja Natalie, Mathers z pewnością sprałby Albertowi skórę tak jak jeszcze nigdy nikomu przedtem.
Później siedzieli oboje na kanapie w salonie. Natalie przykładała im lód do obitych miejsc i zadawała całe mnóstwo pytań, ale na żadne przed dłuższy czas nie uzyskiwała odpowiedzi.
- Co wy sobie wyobrażaliście? Po jaką cholerę zaczęliście okładać się pięściami?
- Chyba nawinąłem się twojemu narzeczonemu nie w porę, bo jest schlany w trzy dupy i zaczął mnie zaczepiać. Można się było tego spodziewać, że swoją złość skupi na mnie. A ja wiesz, że w takiej sytuacji zawsze zaczynam się bronić. Po prostu jest pijany. Połóż chłopaka spać..
- Albert naprawdę nie wiem co mam powiedzieć. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło, pierwszy raz widzę go w takim stanie.
- Dobrze. Nie panikuj. Nic się nie stało, puszczę to w niepamięć, ale już przestań się tak zamartwiać. Wiesz doskonale, że nie znoszę, kiedy coś cię trapi. Ja i twój narzeczony nie przepadamy za sobą, więc nic dziwnego, że wkurzył się gdy mnie zobaczył. Poza tym alkohol robi swoje..
Casper się nie odezwał. Ciało i umysł odmawiały mu posłuszeństwa. Słyszał rozmowę, ale nie brał w niej udziału bo nagle zapomniał jak się mówi. Nie pamiętał co działo się później. Po prostu urwał mu się film.
Cudo, cudo, cudo jak zwykle zresztą <3
OdpowiedzUsuńM :*
Super, ekstra, mega, zajebisciee! Wzruszajacy rozdzial, czekam na kolejny bardzo niecierpliwie i weny, duuuuuuuzi weny <3
OdpowiedzUsuńZajebisty rozdział kochana <3 Cudo po prostu. Jestem kurwa taka dumna z Ciebie :*
OdpowiedzUsuńŚwietny <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Casper będzie pamiętał słowa Alberta. Chciałabym, aby Natalie wiedziała o jego słowach. Wiem, dawno nie komentowałam ale nie mam ogaru do tego.
Zakochana w tym blogu czekam na nowy rozdział.
I oczywiście weny życzę
UsuńBoże kochany, jak ktoś nie zabije Alberta, albo ten krzywy pacan sam nie zdechnie, to przysięgam, że coś się mu stanie kilkanaście lat później! Napadnie go banda dwóch przystojniaków starszego i młodszego, albo nie wiem! Aaaahhh co za pacan dupek patentowany!!!! Dajcie mi coś na uspokojenie bo nie wytrzymam. uh!
OdpowiedzUsuńA co do Caspra.... tak ryczałam na początku i jak był na cmentarzu. Nie mogę po prostu i ta końcówka. Matko, żeby mu się nic nie stało!!! Proszę Cię! Tak mi szkoda Nat i Hope.
I mówię Ci serio weź zrób coś z tym pedałem! Prędzej Philip zostanie gejem, niż ten Albercik zajmie miejsce Caspra! -.-'
A i o matko! Ja chcę taką konferencję! Jestem za podpisuję się obiema rękami
OdpowiedzUsuńEej no. Czemu ona musi wierzyć temu idiocie zamiast pytać Caspra? W ogóle dlaczego on był u niej? Masakra jakaś. Casper stara dobra dupo weź się w garść bo ja Ci zaraz zajebie. ;-; A Chris mi pomoże, zobaczysz! Oboje spierzemy Ci dupe, że się nie pozbierasz i więcej nie będziesz odwalał takich cyrków. I nie martw mi się tam, Natalie na pewno nie zamieni Cie na żadnego Srelta nie Alberta.
OdpowiedzUsuńNapisane jak zwykle super, do następnego! :3
Cudo 💞
OdpowiedzUsuńCudo boski zajebisty czekam niecierpliwie nn
OdpowiedzUsuńTak się boje że Casper umrze. :c genialny rozdział. na niektórych treśćiach aż się popłakałąm :c
OdpowiedzUsuń20 yr old Administrative Assistant IV Kori Ferraron, hailing from Winona enjoys watching movies like Baby... Secret of the Lost Legend and Archery. Took a trip to Fernando de Noronha and Atol das Rocas Reserves and drives a Mazda5. przydatne tresci
OdpowiedzUsuńadwokat sprawy spadkowe rzeszow
OdpowiedzUsuń