poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 33


Pamiętaj żeby skomentować, jeśli przeczytasz. Dziękuję <3

NATALIE

Byłam cała roztrzęsiona po tym jak w oknie zobaczyłam bijących się ze sobą Caspra i Alberta. Wiedziałam, że tych dwoje nigdy za sobą nie przepadało, ale zwykle ich spotkania sprowadzały się jedynie do wymiany ciętych ripost, albo wściekłych spojrzeń. Podświadomie liczyłam się z tym, że kiedyś dojdzie do okładania się nawzajem pięściami, ale kiedy już się to stało byłam oszołomiona przez adrenalinę jaka została wstrzyknięta w moje żyły przez to, że moje obawy nabrały realnych kształtów.

Wybiegłam przed dom gdzie toczyła się walka na pięści. Casper bił nieco niezdarnie, jakby był odurzony alkoholem i każdy jego cios mijał się chociażby o kilka centymetrów z celem. Jednak jeszcze zanim zdążyłam wkroczyć między nimi, Casper odrobił wszystkie wcześniejsze niedociągnięcia, jednym mocnym kopnięciem w brzuch. Przyciągnął Alberta do siebie w stalowym uścisku wokół karku i nadział go na swoje ugięte kolano. Albert zgiął się w pół, a z jego gardła wydobył się dźwięk świadczący o bólu jakiego właśnie doświadczał. Świszczący wdech zamarł mu w piersiach. Właśnie wtedy wkroczyłam ja i po raz pierwszy naprawdę miałam ochotę dziękować bogu za swoją drobną budowę bo z łatwością się między nich wcisnęłam.

- Stop! Dosyć! - krzyknęłam, wyciągnęłam ręce po swoich bokach tworząc między nimi jak największy dystans i obydwojgu posłałam karcące spojrzenie. - Czy was do reszty pogięło? W tej chwili do domu!

Zdawałam sobie sprawę z tego, że zachowuję się jak typowa matka, ale w tamtej chwili wcale mi to nie przeszkadzało. Byłam na nich wściekła i nie chciałam słyszeć żadnego sprzeciwu. Jedyne czego mogłam wtedy słuchać to jakiegoś sensownego wytłumaczenia. A było co wyjaśniać bo po pierwsze od Caspra było czuć alkohol na kilometr, a po drugie i najważniejsze - jak ostatnie gnojki zaczęli bić się przed domem.

Niestety jak na złość, kiedy już usadziłam ich na kanapie z Casprem nie było żadnego kontaktu. Patrzył na mnie, ale jakby wcale go tutaj nie było. Mogłam się spodziewać takiego stanu w końcu picie w tym stadium choroby było jednym z głupszych pomysłów na jakie mógł w ogóle wpaść. Fakt iż nie musiałam wzywać karetki graniczył z cudem.

Jedynie Albert, który był trzeźwy mógł przedstawić mi swoją wersję wydarzeń, ale chociaż co prawda znów byliśmy dość blisko to jeszcze nie udało mu się w pełni odzyskać mojego zaufania. Jednak wtedy rozdrażnienie w jakim byłam sprawiło, że jego wytłumaczenie wydało mi się całkiem logiczne i od razu przyjęłam to jako prawdę.

- Naprawdę Albert nie wiem jak to się mogło stać - plątał mi się język przez nerwy jakie się we mnie kotłowały. - O co się tak dokładnie pożarliście tym razem?

Albert nie wydawał się w ogóle spięty, oczywiście krzywił się nie raz z bólu, ale poza tym mówił spokojnie, nie wiercił się i właściwie nic w jego zachowaniu nie wzbudzało moich podejrzeń. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mieć coś na sumieniu i kłamał.

- Nie spodobało mu się, że byłem się z tobą spotkać - odparł i od policzka odjął torebkę z lodem, którą mu dałam.

- Trzymaj ją tam - rzuciłam tonem nieznoszącym sprzeciwu, więc Albert od razu z powrotem przyłożył lód do potłuczonego miejsca. - Nie mam pojęcia co go napadło. 

- Natalie przestań już tak panikować - powiedział i położył mi rękę na ramieniu, po czym spojrzał uspokajająco w moje oczy a kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu. - Ale swoją drogą dziwne, że twój idealny chłoptaś wyszedł sobie wypić i wrócił do domu w takim stanie. Myślałem, że on nie zalicza takich wpadek.

W taki oto sposób spokój, który osiągnęłam na jeden krótki moment wyparował ustępując miejsca nowemu przypływowi frustracji i gniewu. 

- Nikt nie jest idealny, a już ty na pewno o tym wiesz i to chyba lepiej niż ktokolwiek, prawda? - widziałam jak moje słowa trafiają powoli w jego czułe punkty i z jakiegoś dziwnego powodu czerpałam z tego przyjemność, kiedy zdezorientowany tracił swoją przewagę nade mną i kurczył się pod ciężarem wypominanych błędów. 

- Teraz będziesz się wyżywała na mnie bo on - ruchem swojej brody wskazał na śpiącego po mojej drugiej stronie Caspra - nawalił? Nat ten koleś musi w końcu zrozumieć, że ty i ja przyjaźniliśmy się od wieków i nadal tak będzie.

- Casper po prostu się o mnie martwi i ci nie ufa, bo dałeś mu do tego powody. Nie pamiętasz?

- Dlatego będzie wylatywał na mnie z pięściami za każdym razem, kiedy mnie z tobą zobaczy? Nat to głupie... - przysunął się do mnie pokonując dzielący nas dystans, odłożył torebkę z lodem i sięgną swoją ręką do mojego policzka. Ujął go w swoją dłoń, a ja prawie wzdrygnęłam się pod jego dotykiem. - Ja chcę być blisko ciebie i będę, rozumiesz? Już nigdy nie popełnię żadnego błędu, zaufaj mi. Twój chłoptaś dzisiaj schlał swoją dupę i los chciał, że mu się nawinąłem, ale trudno. Mogę oberwać jeszcze dziesięć razy a i tak nie uda mu się przekonać mnie do tego żebym odszedł. 

Zdjęłam jego dłoń z mojego policzka i już chciałam otworzyć usta, żeby powiedzieć mu parę karcących słów, kiedy usłyszałam :

- Siema mordo! Nat? Jesteś?  - to był Heath wydzierający się w korytarzu. Słyszałam jego kroki i zaraz zobaczyłam go, jak wchodzi do salonu. Na widok śpiącego pijanego Caspra, mnie i Alberta razem zatrzymał się w pół kroku i starał się odnaleźć w obecnej sytuacji. - Co robi tutaj ta łajza? - rzucił wściekle przez zęby.

- Widzę, że naprawdę nie jestem tu mile widziany - Albert podniósł się z kanapy i ostatni raz skrzywił się z bólu. 

- Dobrze przynajmniej, że to zauważyłeś kurwo - warknął złośliwie Heath, a kości zbielały mu od zaciskania dłoni w pięść.

- Heath przestań - czułam jak głowa zaczyna mi pękać na samą myśl o kolejnej kłótni, a nawet bójce bo Heath był jeszcze bardziej wybuchowy niż Casper. 

- Nie szkodzi Natalie - Albert wzruszył niby obojętnie ramionami i posłał mi kolejny słaby uśmiech. - Mam nadzieję, że twój chłoptaś obudzi się jutro z piekielnym bólem głowy. 

- Stary albo zaczniesz sobie sam odświeżać w pamięci drogę do wyjścia, albo ja ci ją pokarzę. 

- Poradzę sobie. Trzymaj się Natalie, jeszcze raz ucałuj ode mnie Hope - powiedział i zaczął odchodzić, ale kiedy mijał Heatha ten szturchnął go jeszcze z bara. Albert jednak się nie zatrzymał, prychnął pod nosem jakby go to bawiło i po prostu wyszedł. 

- Zanim cokolwiek powiesz - uprzedziłam Heatha. - Pomóż mi wnieść Caspra na górę i położyć go do łóżka. 

Na szczęście Heath naprawdę bez zbędnych słów albo protestów zabrał się za pomaganie mi przy Casprze. Razem zanieśliśmy go na górę, a że spał ciągle jak zabity to zostawiliśmy go przykrytego kołdrą w łóżku.

Pytania zaczęły się kiedy schodziliśmy z powrotem po schodach na dół do salonu.

- Dlaczego Casper tak cuchnie alkoholem?

- No a czemu człowiek cuchnie alkoholem, Heat? - przewróciłam teatralnie oczami z przeciągłym westchnięciem. - Wyszedł dzisiaj. Mówił, że idzie się przejść i może wpadnie do Ashley, ale najwyraźniej alkoholowy był mu bardziej po drodze.

- Okej, ale czemu pobił się z tamtą pizdą? 

Opadłam zmęczona na kanapę, wyrzuciłam ręce w powietrze po czym pozwoliłam im znowu opaść po swoich bokach i kolejny raz westchnęłam ciężko. Spojrzałam na Heatha, który wydawał się dziwnie pobudzony, jakby żałował, że nie przyszedł wcześniej i nie przyłączył się do bójki. 

- Nie wiem - odparłam czując, że nadal nie znam prawdziwego powodu ich kłótni. - Albert powiedział, że Casper zaczął go zaczepiać i później przeszło do pięści. 

- A on oczywiście był święty, mam rację? - prychnął pod nosem, przeczesał swoje gęste brązowe włosy i usiadł na kanapie. - Cas musiał mieć powód, żeby chcieć zdeformować gębę temu Albertowi, nawet jeśli go nienawidzi to bez powodu by się aż tak nie wkurzył.

- Heath.. Przepraszam, ale nie mam siły o tym myśleć - spojrzałam prosząco w jego ciemne oczy szukając zrozumienia, żeby odpuścił sobie już ten temat. 

- Dobrze, ale ten koleś strasznie działa mi na nerwy. Jak się akurat na ciebie nie ślini to robi w twoich oczach z Caspra skończonego idiotę, a sam udaje niewiniątko. Taka jest prawda, Nat. Wiesz, że cię kocham i jesteś dla mnie jak rodzina, ale kiedyś uduszę tego kolesia własnymi rękoma.

- Naprawdę zostawmy ten temat.. Zamiast tego mam do ciebie pytanie. Casper miał cię dziś o to zapytać, ale sam widzisz, że nie jest w stanie..

- A co to za pytanie? - Heath poprawił się na fotelu i uśmiechnął się jakby coś przeczuwał.

- Zostaniesz świadkiem na naszym ślubie?

Od tygodni robimy postępy w tym temacie i są coraz poważniejsze plany. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli to zostanę panią Mathers za równy miesiąc.

Heath podniósł się energicznie z kanapy i dwoma szybkimi krokami znalazł się przy mnie. Pociągnął mnie za rękę i zmusił do wstania po czym okręcił mnie w koło na pięcie. 

- Myślałem, że już nigdy nie spytasz mordo. Jasne, że tak - wyściskał mnie mocno tak, że prawie zaparło mi dech w piersiach. Roześmialiśmy się oboje i w końcu wszystkie złe emocje naprawdę odeszły w dal.

Zaczęły się rozmowy o ślubie zamiast o dzisiejszej bójce i czas od razu płynął milej. O tym mogłam rozmawiać bez końca bo myśl, że niedługo zostanę żoną Caspra napawała mnie wielką radością i już nie mogłam się doczekać. Owszem decyzja o jak najszybszym ślubie zrodziła się z obaw o zdrowie Caspra, ale starałam się na tym w ogóle nie skupiać. Myślałam tylko o tym, że to będzie najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Oficjalnie podkreślimy i obwieścimy światu, że należmy do siebie. Ja jestem Caspra, a on jest mój. I nic, nawet śmierć, nas nie rozłączy.  

***

CASPER 



Nazajutrz Casper obudził się ze strasznym bólem głowy, a kiedy spróbował się poruszyć zrozumiał, że nie tylko głowa jest problemem. Przeszywający ostry ból wstrząsnął jego całym ciałem. Casper czuł dokładnie każdy ze swoich mięśni bo piekły go pod skórą i rozrywał od środka. Wstanie było nie lada wyzwaniem, ale chcąc nie chcąc musiał się podnieść. Każdy nieco bardziej chaotyczny ruch wzmagał falę bólu. Casper klął wściekle pod nosem nie mogąc sobie przypomnieć przyczyny jego obecnego stanu. Kiedy udało mu się nareszcie usiąść na łóżku, spuścił głowę w dół i dotknął dłonią swoich pulsujących skroni. 

Promienie słońca wdarły się do pokoju oświetlając wszystko, co się w nim znajdywało. Casper podniósł swój wzrok na okno a wtedy światło wzmogło miodowy odcień tańczący w jego czekoladowych oczach przez co teraz wyglądały, jakby mieniły się złotem. Szybko jednak musiał znów spuścić głowę w dół, bo jego oczy nie były już tak odporne na tak intensywną jasność. 

Chłopak usilnie starał się przypomnieć sobie cokolwiek z wczoraj, ale nic nie składało się w spójną całość. W jego obrazach wczorajszego dnia pojawiała się twarz Christiana, co było tak irracjonalne, że Casper uznał iż jego podświadomość płata mu figle. Ale zaraz w jego myślach pojawiła się parszywa gęba Alberta i wtedy Casper aż cały się w sobie spiął. Z niewiadomych przyczyn wspomnienie tego upierdliwego gnojka drażniło Caspra bardziej niż zwykle. Dlatego też szatyn skupił wszystkie swoje myśli tylko na Albercie, gdyż był pewny, że wczoraj musiało stać się coś, co teraz przyprawia go o takie nerwy. Casper miał ochotę bić Alberta do nieprzytomności, zedrzeć mu jego głupi uśmieszek z twarzy i zrobić z niego miazgę. Wszystko w nim dosłownie gotowało się na samo imię tego śmiecia. Nagle kilka z jego wspomnień ułożyło się w spójną całość i wszystko stało się jasne, bo przez głowę Caspra przeleciała myśl ostra jak brzytwa. Były to nie tyle obrazy co słowa: 

Prawda jest taka, że ty zdechniesz, a ja zajmę twoje miejsce u boku Natalie. To cię tak uwiera, mam rację? Bo wiesz, że tak właśnie będzie. Zastąpię cię, bo ciebie już tutaj nie będzie. Twoja córka będzie mówiła do mnie tato, a Natalie będzie nosiła moje nazwisko. 

Po przypomnieniu sobie tego, nie musiał się dużo głowić, żeby domyśleć się, że się pobili i dlatego teraz każdy centymetr jego ciała przeszywa cholerny ból. Zacisnął swoje obie dłonie w pięści, spojrzał na nie i zobaczył, że skórę na kostkach ma zdartą oraz, że zaschła na nich krew. Gdyby tylko mógł teraz mieć tego gnojka znowu przed sobą to na pewno wszystko by mu połamał, albo nawet udusił go własnymi rękoma. Casper cały aż wrzał ze złości. 

Ale złość szybko ustąpiła miejsce nowemu uczuciu. Chłopak poczuł nagle, że jego żołądek się wywraca i lada chwila zwymiotuje. Zdążył wbiec do łazienki, ignorując ciało które niemiłosiernie rwało się z bólu, i tam pochylił się nad ubikacją. Zwracał całą zawartość swojego żołądka. Piekło go w gardle, oczy szczypały od łez i wyglądał naprawdę żałośnie, a jeszcze gorzej się czuł. Nienawidził tego, zresztą chyba jak każdy, a choroba sprawiała, że robił to bardzo często. Casper miał wrażenie, że zaraz zadławi się własnymi wymiocinami, ale atak ustał i chłopak usiadł ciężko na kafelkach w łazience. Przetarł swoje usta papierem toaletowym i spłukał go razem ze wszystkim, co z niego wyszło. Oddychało mu się ciężko, a w dodatku czuł obrzydliwy smak w ustach oraz pieczenie w gardle.

Oparty o wannę czekał na kolejny atak, a nawet jeśli by nie nadszedł to Casper nie miał ani sił ani ochoty podnosić się na nogi. Wtedy do łazienki weszła Ashley. Jej oczy otworzyły się szeroko na widok swojego przyjaciela, który przypominał bardziej trupa niż żywego. Z jej twarzy Casper wyczytał strach, który nawet na krótką chwilę przejął kontrolę nad ciałem dziewczyny tak, że nie mogła się poruszyć ani wydać z siebie najcichszego dźwięku. Nikt nie powinien go widzieć w takim stanie. Zdecydowanie nie.

- Ash - odezwał się, a jego głos zabrzmiał całkowicie normalnie ku jego zdziwieniu. - Zawołasz Natalie a wyrwę ci nogi z dupy.

Jego przyjaciółka wyglądała na jeszcze bardziej osłupiałą, kiedy zrozumiała, że Casper tak łatwo odkrył jej zamiary. Zdołała jednak odzyskać nad sobą kontrolę i zaczęła się do niego zbliżać. Usiadła obok, tak blisko, że jej długie czarne włosy znalazły sobie oparcie na jego ramieniu. Ashley przyglądała mu się swoimi niebieskimi oczami chyba nie bardzo wiedząc co mogłaby zrobić.

- Jasne Cas, nie sprzedam cię - jej usta ułożyły się w idealnym uśmiechu przyprawiając Caspra o ciarki na całym ciele. Nagle uświadomił sobie jeszcze bardziej to, że tęsknił za nią a raczej za tym jaka była kiedyś, jeszcze zanim Casper okazał się być chory. Teraz rzadko kiedy ktokolwiek potrafił spojrzeć na niego i uśmiechnąć się tak, jakby nic się nie zmieniło a świat biegł dalej swoim bezpiecznym torem. - Oczywiście robię to tylko dlatego, że chciałabym zachować swoje nogi. Nie wyobrażaj sobie niczego dupku, gdybyś mi nie zagroził Nat już by tu przy tobie panikowała.

Tak. Stara dobra Ashley. Dobrze, że to ona go tutaj znalazła. Potrzebował przyjaciółki, żeby ochłonąć i pozbierać myśli. 

- Zupełnie nie rozumiem po co ci te krzywe nogi. Na twoim miejscu sam bym je sobie wyrwał - powiedział, a Ashley zrobiła oburzoną minę i pacnęła go w ramię. Od śmiechu zatrzeszczało mu w płucach. Był to tak niepokojący dźwięk, że Casper niemal od razu zamilkł. - I gdybyś chciała wiedzieć, to Nat akurat nie traci głowy w przeciwieństwie do ciebie. Myślałem, że zemdlejesz kiedy mnie zobaczyłaś, i że to ja będę musiał zbierać ciebie zamiast na odwrót. 

- A widziałeś ty siebie dzisiaj w lustrze? Wyglądasz jak kawałek gówna, Cas - dziewczyna skrzywiła się kwaśno i pokręciła głową z politowaniem. - Nie żebyś kiedyś tak nie wyglądał, ale teraz to już przegięcie. 

- Nigdy nie wyglądałem jak gówno, idiotko. Oboje wiemy, że zawsze byłem cudny. Pokaż mi chociażby jednego kolesia, który jest ode mnie przystojniejszy. 

- W tym momencie mogłabym zawołać chociażby Heatha i by wygrał - rzuciła.

- W taki razie naprawdę ze mną źle - już chciał się zaśmiać, ale przypomniał sobie rzężenie w płucach i ten okropny dźwięk, więc postanowił sobie odpuścić. - Co właściwie tutaj robisz Ash? Nie mogę uwierzyć, że ruszyłaś swój tłusty zad od rana, żeby mnie zobaczyć.

- Właściwie to jest po południu, a przyszłam bo wczoraj zadzwoniłam do Nat, chciałam was odwiedzić, kupiłam Hope zabawki i ubranko, ale dowiedziałam się, że się schlałeś jak ostatni dureń i zero z tobą kontaktu. Więc przyszłam dzisiaj, zobaczyć co tam u was, czy Nat sprała ci już ten głupi tyłek.. - oczy Ashley nagle zabłysnęły czymś, czego Casper nie zdołał od razu odgadnąć, ale zaraz usłyszał jej pytanie i wszystko było jasne. - Dlaczego lałeś się wczoraj z Albertem? 

Wszystko w nim stężało. Znów się napiął i poczuł jak wracają do niego wszystkie wcześniejsze nerwy. Tym razem naprawdę musiał ostro nad sobą panować, żeby nie zacząć wściekle ujadać, albo syczeć przez zęby. 

- Ten cholerny gnojek przegiął wczoraj pałę Ash. Uświadomił mi, że kiedy już zdechnę to on będzie z Natalie, a Hope do niego będzie mówiła tato. 

Kolory z twarzy Ashley zaczęły nagle znikać. Zrobiła się blada, jak ściana. Casper nie mógł się jej teraz dziwić, bo takie słowa zawsze trafią w czułe punkty, czyli dokładnie tam gdzie miały trafić. On sam czuł jak wiercą w nim wielką dziurę, która wciągała wszystko i niszczy. Trawi jego nadzieje, radość i cokolwiek pozytywnego jeszcze w nim w ogóle pozostało. To obawa przed tym, że Albert może mieć rację tak go rujnowała od środka.

- Nat o tym wie? Cholera jasna, co za sukinsyn. Widziałam go dzisiaj w jednym kawałku, więc Nat nie wie! Kurwa mać, przecież ona by go rozszarpała na strzępy i bardzo dobrze bo mu się należy. Co za szmata! Nie mogę w to uwierzyć! Że też takie łajzy chodzą po tym świecie! 

- Ashley uspokój się - Casper zajrzał jej w oczy starając się do niej dotrzeć i sprawić, żeby emocje naprawdę opadły. - Sam najchętniej włożyłbym mu kij do dupy, ale już pozamiatane. Poza tym, Ash, on ma trochę racji. Kiedy ja umrę ktoś prędzej czy później zajmie moje miejsce, czaisz? Nie unikniemy tego.

- Chyba sobie żartujesz! Po pierwsze nie ma nawet mowy o tym, żebyś umarł bo inaczej znajdę cię i rozkurwię w drugim świecie. Po drugie Natalie nie będzie miała nikogo po tobie, nie widzisz tego? Ta laska kocha cię tak, że żadne z nas nie potrafi tego nawet pojąć. Nie mogłaby cię nikim zastąpić, bo tak się składa, że Nat chce tylko ciebie, durniu. Ciebie, albo nikogo.

Wątły uśmieszek wdarł się na usta Caspra. Zastanowił się chwilę nad jej słowami i tak zwyczajnym dla siebie sposobem dostrzegł w nich okazję do obrócenia wszystkiego w żart.

- Wygląda na to, że naprawdę nie mam nawet co marzyć o śmierci, bo mam was na karku. Jesteście strasznie męczące - powiedział, a Ashley od razu się uśmiechnęła na tą zaczepną nutę w jego głosie.

- Tak, potworne. Możesz już wstać? Twoja narzeczona i córka na nas czekają, a ja jestem ciekawa czy Hope wydarła już te kudły Juli. Victoria prawie posikała się ze śmiechu, kiedy ta blondyna zaczęła panikować ze strachu o swoje włosy. 

- Podaj mi leki z tamtej szafki i możemy do nich iść. 

Ashley podniosła się z zimnej podłogi, po czym wyjęła tabletki, o które poprosił ją Casper i podał mu je razem z kubkiem wody. 

- Pamiętam jak się śmiałam, że zostaniesz sam do końca życia albo ewentualnie poślubisz samego siebie..

- Rozważałem to - przerwał jej, a Ashley tylko zwróciła oczy ku niebu jakby błagała kogoś na górze o cierpliwość, ewentualnie o rozum dla swojego przyjaciela.

- A teraz nagle masz się niedługo żenić, twoja córka zaraz kończy siedem miesięcy. Twoje życie bardzo przyśpieszyło i co najlepsze dałeś sobie radę. Stworzyłeś prawdziwą rodzinę, nawet po tym co sam musiałeś znosić w domu - na twarzy Ashley pojawił się leniwy uśmiech. - Chyba właśnie mówię, że jestem z ciebie dumna.

Casper nie od razu to skomentował. Najpierw zbliżył swoją dłoń do ust i wziął trzy tabletki, te które miał brać zawsze po przebudzeniu. Popił je wodą, przełknął i wrócił wzrokiem do swojej przyjaciółki. Mówienie sobie czegoś miłego zdarzało się rzadko, dlatego Ashley przestała nagle przypominać samą siebie. Zwykle sobie docinali, wyzywali się i śmiali. Nie były im potrzebne żadne szczególne słowa okazujące uczucia bo było jasne, że im na sobie zależy. Ashley była przy nim odkąd pamiętał, stała się dla niego jak rodzina i jeśli Casper w ogóle bał się czegokolwiek to stracenia jej i reszty swoich bliskich. Zakuło go więc w sercu słysząc jej słowa, takie miłe i pełne pochwały, bo ciągle nie opuszczała go myśl, że prawdopodobnie będzie musiał Ash zostawić i nie tylko ją.


- Jasne, że jesteś dumna w końcu to ja i wszystko zawsze wychodzi mi perfekcyjnie. Pewnie się cieszysz, że niedługo będziesz pękała ze śmiechu widząc mnie w garniturze składającego przysięgę - zaczął podnosić się z podłogi, a kiedy stanął oko w oko z Ashley uśmiechnął się do niej zadziornie. - Ale spokojnie. Zamierzam przeżyć i nabijać się z ciebie na twoim ślubie. 

Ash zmrużyła groźnie oczy i założyła swoje ręce na piersiach, natomiast Casper chcąc pozbyć się tej głupiej miny z jej twarzy potargał jej gęste czarne włosy na czubku po czym korzystając z jej rozkojarzenia przerzucił ją sobie przez ramię i trzymając ją tak żeby nie spadła zaczął wychodzić z łazienki.

- Ty draniu! Nienawidzę cię - krzyczała i biła go swoimi piąstkami w plecy.

- Och zamknij się - wywrócił oczami. - Nie możesz mnie nienawidzić, kiedy ja cię kocham, a kocham cie bardzo Ash. 

- Cholerny kutasie i tak naskarżę na ciebie Nat - dziewczyna nie poddawała się i zaczęła wierzgać chaotycznie swoimi nogami w powietrzu. 

- Ja ci wyznaję miłość, a ty mi grozisz? Masz ty w ogóle serce dziewczyno? 

Tak właśnie cali roześmiani dołączyli do grupy siedzącej w salonie, która jak zwykle skupiła się wokół Hope. Wszyscy komentowali marny wygląd i siniaki Caspra. Nat była na początku bardzo zdenerwowana i celowo unikała jego wzroku, ale po czasie kiedy temat zszedł na ślub i wesele znowu była cała jego. Przytuleni do siebie ustalali ostatnie elementy ceremonii.

- Za równy miesiąc będziesz panią Mathers - szepnął jej do ucha, a jego ciepły oddech unosił jej brązowe włosy. - Oczywiście o ile się nie rozmyślę.

Natalie odwróciła się do niego tak, że siedząc mu między nogami mogła swobodnie na niego spojrzeć i zmrużyła oczy patrząc w jego tak intensywnie jakby chciała zajrzeć mu w duszę.

- Wahasz się? - zapytała.

Casper prawie się zaśmiał. Przytulił drobne ciało dziewczyny mocniej do siebie, odgarnął włosy z jej szyi i ją tam pocałował. 

- Żartowałem. Nie wahałem się nigdy nawet przez ułamek sekundy. Chcę żebyś była moją żoną Natalie i oddaje ci w ręce całe moje życie. Może to będzie krótkie życie, ale jeśli spędzę je z tobą to przynajmniej umrę szczęśliwy. Kocham cię, kicia.

Jej dłoń sięgnęła do jego szczęki. Wtulił w nią swój policzek i przymknął oczy, odprężając się powoli i zapominając o całym świecie wokół nich. Obecność Natalie była jak najlepszy opatrunek na każdą z jego otwartych ran. Ta dziewczyna przynosiła ukojenie całą sobą tak, że jeśli Casper miałby zginął chociażby w tym momencie to odszedłby spokojny i całkowicie zawierzyłby jej dotykowi, który mówił, że wszystko będzie dobrze.

- Też cię kocham Casper - usłyszał i poczuł jak te słowa wyciągają go na powierzchnię spod ciemnej i mętnej wody przygnębienia i smutku, pod którą jeszcze niedawno się znajdywał. 


***

NATALIE

[ miesiąc później ]


W końcu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Otrzymaliśmy zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego i teraz czekało na nas jedynie właściwe Świadectwo Małżeństwa.

Niezawodna pani Dorothea zajęła się załatwianiem wszystkich spraw dotyczących kuchni, ludzi w niej pracujących i listą potraw oraz przekąsek, które miały być podane na weselu. Salę opłacili rodzice Caspra oraz moi. Victoria, Julia i Ashley zajęły się muzyką oraz listą gości, która wliczała przyjaciół, znajomych i najbliższą rodzinę (co oznaczało rodziców i siostry, ku niezadowoleniu pani Lindy i pana Richarda Johnsonów, ale to był mój ślub i jeśli nie odczuwałam potrzeby zapraszania kogokolwiek więcej to miałam takie prawo). 

W Urzędzie Stanu Cywilnego byliśmy umówieni na godzinę 16, więc jeszcze przed 14 dziewczyny zabrały mnie żeby się przygotować. Caspra zostawiłam pod opieką kumpli. Byłam spokojna wiedząc, że mamy tak wspaniałych przyjaciół, którzy o wszystko się zatroszczą i nie pozwolą by cokolwiek zepsuło nam ten cudowny dzień.

Zebrałyśmy się wszystkie w domu Ashley i niemal od razu zostałam wygnana pod prysznic, a z niego zaciągnięto mnie przed wielką toaletkę z lustrem i całą masą kosmetyków. Nigdy nie przypuszczałam, że Ash ma tego aż tyle. Była dziewczyną o niezwykłej urodzie, jej długie czarne włosy opadały falami długo za ramiona, a wielkie niebieskie oczy były powodem do zazdrości, jedynie Vic mogła pochwalić się tęczówkami w ładniejszym odcieniu niż te Ashley. Taka twarz nie potrzebowała żadnych specjalnych zabiegów kosmetycznych, a jednak wszędzie roiło się od cieni do powiek, tuszów, kredek, szminek, pudrów oraz innych takich z którymi nawet nie bardzo wiedziałam co można zrobić.

Dziewczyny krzątały się wokół mnie bez przerwy się przepychając żeby mój makijaż był jak najlepszy i robił wrażenie, ale jednocześnie zgodnie z moimi wymaganiami wyglądał też prosto i naturalnie. Po dobrych kilkunastu minutach, jak nie kilkudziesięciu odsłoniły mi lustro i pozwoliły na siebie spojrzeć. Nigdy nie miałam tak pełnego makijażu, dopracowanego dokładnie i do końca o każdy chociażby najdrobniejszy szczegół. 

Nie długo jednak mogłam się nim zachwycać, bo dziewczyny sprzed lustra od razu wyciągnęły mnie do pokoju, w którym miałam ubrać swoją sukienkę. 

- Napisaliście sobie przysięgi? - zapytała Julia, która była zdecydowanie najbardziej romantyczną duszą jaką znałam. 

- Tak. Znam swoją na pamięć, ale boję się, że ze stresu wszystko pomylę - przyznałam zrzucając z siebie swoje zwykłe ubrania.

- Jeśli wierzyć przesądom to pomyłka przyniesie wam szczęście, więc się nie martw - Julia posłała mi swój najlepszy uśmiech i ze szczególnym namaszczeniem podała mi suknię, którą kupiłyśmy na tydzień przed ślubem.

Była to sukienka ze jedwabiu syntetycznego w pięknym jasnozłotym kolorze. Dekolt miała w kształcie serca, była bez rękawków ani ramiączek. Przylegała idealnie do mojego ciała i podkreślała wcięcie w talii, a od bioder w dół opadała zwiewnie falami aż do stóp. Na wieszaku wyglądała może całkiem prosto, ale kiedy już weszło w nią ciało od razu widać było, że tchnięto w nią życie i nawet ja sama, chyba po raz pierwszy w życiu, nie potrafiłam oderwać od siebie wzroku. 

- Cholera! - zaklęła Ashley kiedy mnie zobaczyła. - To niemożliwe, że taka piękność wychodzi za tego idiotę?

- Wiesz Ash, że on zawsze miał pieprzone szczęście - odparła Min i pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Ja i tak wiem, że on wolałby mnie - prychnęła Victoria i wzruszyła ramionami, ale zaraz na jej twarzy pojawił się znowu pełen uznania dla mnie uśmiech. - Sam mi to nawet powiedział i to przy tobie, że to mnie bardziej kocha. 

- Wydrapię ci oczy jak będzie po wszystkim - rzuciłam po czym od razu obie się roześmiałyśmy. Victoria w nagłym przypływie emocji przytuliła mnie mocno do siebie tak, że wszystkie dziewczyny zaczynały panikować o sukienkę i to jak będę wyglądać.

- Zapalmy bo zaraz nie wytrzymam i zepnijmy jej w końcu porządnie te kudły - powiedziała, kiedy już mnie wypuściła i starała się ukryć to, że w oczach zaiskrzyło jej kilka łez.

Włosami zajęła się Min. Upięła mi je w artystycznego koka z tyłu głowy, którego podtrzymywała ładna spinka, kupiona specjalnie na tą okazję. A kiedy zobaczyłam efekt od razu cofnęłam wszystkie swoje wcześniejsze uprzedzenia, że kok to prosta fryzura, nie elegancka i bez polotu. Mindy była absolutną cudotwórczynią jeśli chodzi o czesanie włosów.

Przed wyjazdem do Urzędu miałyśmy jeszcze czas na wypalenie po dwa papierosy, po czym każda została skąpana w litrach perfum, a do ust władowałyśmy sobie kilkanaście miętówek. 

***

W Urzędzie Stanu Cywilnego dopadli mnie rodzice razem z małą Carly i moją Hope, którą mocno wycałowałam. Standardowo mama i tata rozczulali się, że ich najstarsza córeczka tak szybko wychodzi za mąż, a ja miałam ochotę uciekać od nich jak najdalej. Kiedy w końcu mi się to udało miałam iść do jednego z pokoi, do którego zabrano dziewczyny przed ceremonią i tam też się skierowałam, żeby dodały mi jeszcze trochę otuchy, bo okazało się, że im bliżej do ślubu tym większym kłębkiem nerwów się stawałam. 

Idąc długim korytarzem stukałam obcasami o marmurową posadzkę podłogi. Były to tak donośne pukania, że nie słyszałam innych kroków tuż za mną. I już miałam skręcać w kolejny korytarz, kiedy ktoś złapał mnie w talii i choć faktycznie oboje skręciliśmy to tylko po to by mógł przygwoździć mnie do ściany. Przyszpilił moje ręce na wysokości głowy a ja w pierwszym odruchu miałam ochotę zacząć krzyczeć, jednak nie zrobiłam tego bo moje oczy napotkały znajome czekoladowe tęczówki, które zadziornie się iskrzyły jakby się śmiały. 

- Casper! - jęknęłam. - Co ty wyprawiasz?

- Przyprawiam moją przyszłą żonę o atak serca - odparł i puścił moje ręce, a ja pacnęłam go w ramię na co on się tylko zaśmiał. - Pięknie wyglądasz.

Poczułam jak ciepło uderza do moich policzków, które za pewne zrobiły się całe czerwone i miałam ochotę się gdzieś ukryć. Gdzieś gdzie Casper nie mógłby na mnie patrzeć tym głodnym spojrzeniem, które jednocześnie było tak pełne uwielbienia dla mojej osoby i miłości, która biła od niego na kilometr. 

- Chyba nie powinieneś mnie teraz widzieć - wypaliłam głupio.

- Musiałem cię zobaczyć, inaczej bym oszalał - zaczesał mi jeden niesforny lok, który wypadł z koka, za ucho i nachylił się nade mną. - I powiem ci, że chętnie bym zgrzeszył dla ciebie w tej sukni. 

- Chyba dla ciebie za późno i już oszalałeś - odparłam, a on subtelnie coraz bardziej zbliżał się do moich ust.

-Na twoim punkcie i to nawet dawno temu. Przepadłem całkowicie. Nie ma dla mnie żadnego ratunku - wyszeptał. - Zamknij oczy Natalie.

Bez żadnego sprzeciwu wykonałam posłusznie jego prośbę i spuściłam swoje powieki do dołu. Zaraz po tym poczułam jak miękkie usta Caspra lądują na moich i zaczynają mnie leniwie całować. Odwzajemniłam ten pocałunek, pogłębiając go i nadając mu intensywności. Wzbierał się we mnie wulkan emocji i odczuć, które tylko czekały aby wybuchnąć ale nie spuszczałam ich ze smyczy pozwalając by ten pocałunek był po prostu czuły i delikatny. Oderwaliśmy się od siebie oddychając nieco nierówno. Patrzyliśmy sobie w oczy a czas wydawał się stanąć.

- Casper! - Heath i Eric wypadli zza roku. - Tu jesteście! Stary będziesz miał na to noc poślubną, wytrzymaj. 

- Przepraszamy Nat, już go zabieramy i w końcu przestanie ci się naprzykrzać - Erik puścił do mnie oczko i razem z Heathem wziął Caspra pod ramię odciągając go ode mnie i kierując się w zupełnie inną stronę. 

- Widzimy się za piętnaście minut mordo - wykrzyknął Heath i obejrzał się na mnie. - Casper ty cholerny farciarzu - usłyszałam a później pozwoliłam by śmiejąc się serdecznie i poklepując Caspra po plecach odeszli do innej części budynku. 

*** 

Wchodząc do pomieszczenia, w którym miał odbyć się ślub czułam jak serce bije mi w piersi takim tempem jakby, chciało wyskoczyć mi z piersi na podłogę. Casper czekał na mnie już przy biurku urzędniczki, która była gotowa do rozpoczęcia ceremonii. 

Żeby się uspokoić starałam się nie skupiać na nikim innym oprócz Caspra, który prezentował się jeszcze przystojniej niż zwykle w czarnym garniturze. Jeszcze nigdy nie widziałam go ubranego tak elegancko, co dodawało mu męskości. Aż miałam ochotę rzucić mu się na szyję i całować go całymi godzinami. Ale kiedy spojrzała w dół i zorientowałam się, że na nogach ma białe fosy prawie się zaśmiałam. 

Tak, cały Casper. Kochałam go.

Idąc w jego stronę, czułam jak każda komórka mojego ciała wyrywa się do niego i pragnie go poczuć. Nie miałam żadnych wątpliwości - Casper był miłością mojego życia i jeśli przyjdzie mi go stracić, mój świat stanie się szary, pusty i bez znaczenia. Niczego na świecie nie chciałam zatrzymać przy sobie bardziej niż właśnie jego. 

Dzieliły mnie z nim dwa kroki. Intensywny kolor czekolady w jego oczach przyprawiał mnie o ciarki na skórze. Myślałam o tym jak wielką szczęściarą jestem, że znalazłam miłość za którą na pewno będę tęsknić. W dodatku dzieliłam ją z kimś, kto nie tylko uśmiechał się, kiedy ja to robiłam i śmiał się bo bawiło go to samo co mnie, ale z kimś kto był przy mnie kiedy uśmiech znikał i każdy mój ból był jego bólem, a w dodatku rozumiał tą ciemność, która we mnie drzemała i próbowała mnie pochłonąć. Podawał mi rękę i prowadził przez mroki mojej duszy. Ratował mnie przed demonami. A przy tym wszystkim kochał bezgranicznie każdą moją wadę tak jak i zaletę.

Wielkie szczęście, które miało się już nigdy nie powtórzyć. Bo to do Caspra należało moje serce i nie chciałam nikogo innego. Stojąc przed nim miałam wielką ochotę zamknąć go w swoim sercu i nigdy nie puszczać tak żeby świat mi go nie odebrał. Bałam się, że dzisiaj go mam a jutro zniknie z mojego życia i ten strach nawiedzał mnie nie pierwszy raz.

Z moich myśli wyrwał mnie dopiero głos Caspra, który wygłaszał swoją przysięgę.

- Ślubuję, że będę strzegł naszego związku i ciebie. Obiecuję ci miłość i wierność, w dobrych chwilach i złych, w zdrowiu i chorobie, bez względu na wszystko. Że będę cię chronił, szanował i obdarzał zaufaniem. Dzielił twe radości i smutki i niósł pociechę, gdy będziesz jej potrzebować. Obiecuję, stać na straży twych nadziei i marzeń i zapewniać bezpieczeństwo przy moim boku. Wszystko co należy do mnie, jest teraz twoje. Oddaję ci siebie, swą duszę i miłość, od teraz aż do końca naszych dni.

Poczułam jak oczy szczypią mnie od łez, ale powstrzymałam je i wiedząc, że nadeszła moja kolej zaczęłam mówić: 

- Ślubuję pomagać ci kochać życie, tulić cię z czułością i mieć cierpliwość, której potrzeba w miłości. Mówić, kiedy słowa są potrzebne i milczeć wspólnie kiedy nie są. Ślubuję kochać cię namiętnie pod każdą postacią teraz i na zawsze. Ślubuję nigdy nie zapomnieć, że jest to miłość mojego życia i zawsze czuć w najgłębszych zakamarkach duszy że niezależnie od wyzwań losu które mogą nas rozdzielić będziemy zawsze potrafili do siebie wrócić.

- Wobec zgodnego oświadczenia obu stron, złożonego w obecności świadków, oświadczam, że - odezwała się urzędniczka - Związek Małżeński Pani Natalie Johnson i Pana Caspra Mathersa został zawarty zgodnie z przepisami. Jako symbol łączącego Państwa związku wymieńcie proszę obrączki.

Ręka mi się trzęsła, kiedy Casper zakładał mi obrączkę na palec to samo miałam, kiedy przyszła moja kolej ale jedno spojrzenie w jego oczy znów pozwoliło mi odzyskać wewnętrzny spokój. Patrzyłam na niego, a on świadomy tego wzroku zaczął układać swoje usta w słowa: 

"Kochałem cię. Kocham cię teraz. I będę kochał zawsze."

Uśmiechnęliśmy się do siebie, chociaż coraz trudniej było mi hamować łzy. 

- Dokumentem, który stwierdza fakt zawarcia Związku Małżeńskiego jest Akt Małżeństwa sporządzony w Księdze Małżeństw pod nr 280413 proszę Państwa o podpisanie tego aktu.

Nachyliłam się nad dokumentami i złożyłam swój podpis w odpowiednim miejscu potwierdzając tym samym, że ja Natalie Johnson od dzisiejszego dnia jestem żoną Caspra Mathersa i przyjmuję jego nazwisko. On podpisał się zaraz po mnie i po odłożeniu długopisu byliśmy najprawdziwszą rodziną. W końcu.

- Możecie się pocałować - kobieta za stołkiem uśmiechnęła się do nas ciepło.

Byłam nieco onieśmielona więc Casper musiał wziąć sprawy w swoje ręce i skraść mi całusa.

Słyszałam jak za nami wybuchają gorące wiwaty, ludzie klaskali a inni smarkali w chusteczki. Mała Hope gaworzyła na rękach, którejś z cioć. I wszyscy, co do jednego, byliśmy szczęśliwi. 








15 komentarzy:

  1. Już po prostu braknie mi słów na kolejne komentarze. W każdym rozdziale pokazujesz nowe emocje, nowe wyznania. Jak czytałam przysięgi, to czułam tę miłość. Nigdy nie zrozumiem jak autorzy oddziaływają w takim stopniu na czytelników, ale aż łezka kręci się w oku od tych wszystkich uczuć. Jestem z Ciebie dumna skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonały rozdział, ale od początku było okej i nie musiałaś pisać drugi raz haha :*
    Nawet nie myśl, że coś nie wyszło, bo jest idealny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wysiliłaś się, nie będę kłamać. Co ja mogę powiedzieć o blogu którym "żyję"? To co zawsze myślę. Bez skazy. Doprowadzony do perfekcji. w 100% procentach... chciałabym mieć taki talent. Nie mogłam się doczekać ich ślubu. Czemu oni muszą być tacy słodcy? Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale uszczęśliwiasz wiele osób i dajesz im inspirację. Dla ciebie może to tylko jeden z twoich talentów, a dla nas część hobby, uśmiechu i łez. Emocje jakich doświadczamy przy czytaniu historii Caspra i Natalie... WOW... Cieszę się, że powstaną dalsze losy Hope. Jestem pewna, że po skończeniu tej historii następna zauroczy mnie jeszcze bardziej. Trzymaj się kochana i nie zapominaj, że dajesz nam szczęście i tą chwilę oderwania od rzeczywistości. ~Zaszyta~

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę jeszcze do teraz się opanować. Stałam się od jakiegoś czasu strasznie ckliwa i po prostu... jak wiesz zresztą popłakałam się okrutnie. Kocham ich miłośc jest po prostu piękna, jest... żywym przykładem tego że w życiu nie zawsze idzie po naszej myśli, a jednak można byc ze sobą zawsze mimo wszystko

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawde nie wiem co powidziec, jestes genialna i uwielbiam ciebie za to fanficition

    OdpowiedzUsuń
  6. OOO MATKOOOOO!!!!!
    Po przeczytaniu tego zaczęłam się szamotać na łóżku we wszystkie strony jak niereformowalne dziecko! Boziu, te emocje. ;_; To za piękne i za słodkie, eksplodejszyn gwarantowane gzgjxkdkekal. *^*
    Kochu, kochu, kochu bardzo, za bardzo, kochu tak bardzo bardzo.
    Nie każ mi długo czekać na kolejny rozdział.
    P.S. Rzygam tęczą ow ow~~

    OdpowiedzUsuń
  7. A ALBERT TO NADAL SPEDALONA TRANWESTYCKA KURWA I NIECH ZNIKNIE MI Z OCZU, BO ZARAZ JAK SIĘ NIM ZAJME TO DUSZA MU UMRZE Z NIM ZANIM ZDĄŻY ODLECIEĆ.
    Jebany pedofil ;_;
    Teraz po ślubie ma gówno do powiedzenia (y)

    OdpowiedzUsuń
  8. O bożu przepiękny rozdział aż się wzruszyłam

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejku jejku *o* wspanialy rozdział, bardzo mi sie podobał, widać że dużo serca w niego włożyłaś, jedyne co mnie martwi to że powoli dobiegamy do końca tej cudownej opowieść, mam nadzieje źe kiedś wydasz to w formie książki, czego Ci życze. I jeszcze co do książki, nie moge sie doczekać zakończenia, gdybym miała możliwość wzięła bym udział w tym ze skype ;) życze weeny dużo, i czekam na 34 ;3 zakochałam sie w tym opowiadaniu!

    OdpowiedzUsuń
  10. Brak słów. Tyko takie awww... ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. G-E-N-I-A-L-N-E z nie cierpliwością czekam na next ♥♥♥♥♥♥♥♥♥
    Życzę weny,weny i jeszcze raz weny

    OdpowiedzUsuń
  12. Nareszcie nadeszła pora na ślub ;3 To takie piękne <3 Naprawdę liczę na szczęśliwe zakończenie. Nie wyobrażasz sobie z jakimi emocjami wiążę się ze mną twoje najpiękniejsze na świecie opowiadanie. Zostanie mi na długo w pamięci bez względu na zakończenie. Zaczęłam wczoraj, żyję nim od wczoraj i spamuję znajomym. Współczuję osobą które nigdy nie spotkają się z tym opowiadaniem. Ja na szczęście dzięki mojej najwspanialszej przyjaciółce znalazłam je, i nie żałuję. Życzę ci powodzenia ! <3 ;3

    OdpowiedzUsuń
  13. Jak ty go zabijesz to ja zabije siebie. Rycze przez ciebie. To takie piękne. Oni muszą być razem już na zawsze. To piękne. Fenomenalny rozdział.

    OdpowiedzUsuń